Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 21:27
Reklama KD Market

Pudełko z dziurką



 


O urokach fotografowania bez obiektywu


mówi Wojtek Gil


 


 


Zaledwie dwanaście dni – od 12 do 23 lutego – trwała w Muzeum Polskim interesująca i ciekawie pokazana wystawa "Lensless Slides from the box of Wojtek Gil", na którą złożyły się fotografie wykonane bezobiektywowym aparatem camera obscura.




Od jak dawna interesuje się pan tym rodzajem fotografii? Od początku kariery fotograficznej, czy "złapało" to pana później?




– Nie potrafię określić w czasie, jak to się zaczęło. Chyba każdy, kto się interesuje fotografią, przechodzi w życiu jakieś fazy i próbuje różnych rzeczy. 


 


Robię zdjęcia od szóstego roku życia i pamiętam, że kiedy mieliśmy 10–11 lat, z kolegą Romkiem Baranem dorwaliśmy książkę, w której była opisana camera obscura. Postanowiliśmy jego całą sypialnię przerobić na camera obscura. 


 


Zasłoniliśmy okno folią do pieczenia, zamknęliśmy drzwi, żeby się nie dostało żadne światło, zrobiliśmy małą dziurkę w folii, usiedliśmy – i nagle na ścianie pokazało się całe podwórko. Siedzieliśmy i patrzyliśmy. I mówiliśmy: "Ale byłoby świetnie, gdyby tak papier fotograficzny powiesić i to naświetlić"… Nigdy nam się nie udało pieniędzy na papier uzbierać i pomysł gdzieś umarł.


 


Całe życie robiłem zdjęcia, ale przez jakiś czas nie myślałem, że to będzie moja profesja. A dopiero kilka lat temu zacząłem znowu sięgać po takie bardzo prymitywne rzeczy – jakieś pudełko po butach, z którego zrobiłem camera obscura, potem pu-dełko po zapałkach; sugestie i instrukcje znalazłem w internecie. Kiedyś płatki owsiane były w takich okrągłych puszkach – z tego też zrobiłem kamerę. Bardzo fajnie wychodzą z niej zdjęcia, bo takie są… panoramiczne. 


 


Któregoś dnia pomyśla- łem, że trzeba by zdobyć jakiś porządny, dobrze zrobiony aparat i zobaczyć, jak się nim pracuje. I tak zrobiłem. Jak wywołałem pierwsze dziesięć slajdów, to zakochałem się w camera obscura i teraz gdziekolwiek jadę, pudełko zawsze jedzie ze mną, obok normalnego aparatu.


 


To "pudełko" zrobił pan sam, czy gdzieś kupił?




– Pudełko zostało zrobione na zamówienie. Jest firma w Nevadzie, która je produkuje  i ma ich już kilka rodzajów. Można zrobienie takiego pudełka zlecić – podać wymiary i jaki się chce otwór – i oni to zrobią.


 


Stamtąd właśnie jest pana aparat?




– Tak.


 


Naświetlanie w camera obscura trwa długo – nawet do godziny, prawda?




– Nawet dłużej.


 


Jak to się odbywa? Proszę opisać, co pan robi przed rozpoczęciem naświetlania.




– Wartość przesłony tego aparatu to 231. Każdy fotograf wie, o co chodzi. Przeciętny aparat – małpka, o której nie wiemy nawet, jak te zdjęcia robi – używa przesłony od 8 do 16. Ten aparat ma 231. Dzięki temu zdjęcie jest ostre od… powiedzmy cala przed obiektywem do nieskończoności. 


 


Ponieważ to pudło jest tylko z dziurką, nie mam wizjera. Wartość ogniskowej tego aparatu, w przeliczeniu na aparat cyfrowy czy też małoobrazkowy, to jest 28 mm. Więc biorę swój aparat cyfrowy, ustawiam na taką samą ogniskową i patrzę przez wizjer, jak chcę, żeby wyglądał kadr. I szukam jego środka. Wtedy –  używając jednej krawędzi ustawionego na statywie pudełka – szukam środka. 


 


Kiedy już to mam, blokuję statyw, żeby się nie ruszył, na górę kładę poziomicę i ustawiam tak, żeby były zachowane linie proste. Potem mierzę światło zwykłym światłomierzem, ustawionym na przesłonę 16. Czas, jaki mi pokazuje światłomierz, przeliczam według specjalnego wzoru, żeby zobaczyć, ile to będzie przy przesłonie 231. To jest na ogół od 2 sekund, jeżeli jest bardzo jasno, do 2-3 minut w pochmurny dzień.


 


Jeżeli fotografuję miasta, staram się wybierać pochmurny dzień, bo wtedy mam dłuższy czas i ludzie "wyparowują" ze zdjęcia. Bo żeby być na zdjęciu, trzeba przez cały czas naświetlania nie ruszać się i być w polu widzenia otworka. 


 


A jeżeli ktoś zaciekawiony podchodzi i ogląda aparat?




Odganiam. Z reguły ludzie podchodzą i pytają, czy jakiś film kręcę. Czasem mówią: "O, camera obscura, nigdy nie widziałem". I zaczyna się rozmowa. 


 


Mieszkałem bardzo długo w Los Angeles i kiedyś podkusiło mnie, żeby porobić trochę zdjęć na Hollywood Boulevard. Tam ludzie przywykli do widoku różnych ulicznych artystów. Wokół nich tworzy się zwykle kółko widzów. Postawiłem swój aparat przed Mann’s Chinese Theatre i takie kółko się zrobiło wokół mnie, więc musiałem powiedzieć:  "Przepraszam, ja nic nie będę pokazywał, tylko będę robił zdjęcie". Siedziałem wtedy na ulicy pół godziny. Myślę, że gdybym położył jakiś kapelusz, to bym jeszcze dostawał pieniądze. 


 


Zdjęcie wyszło.


 


Kupuje pan standardowe klisze?




– Używam formatu 4 na 5 cali i większość robię na slajdach – takich jak pokazałem na wystawie. Chcę od razu widzieć, co zrobiłem. Jest w tym jakiś urok. To jest dokładnie to, co wyjąłem z aparatu i wywołałem, włożone w drugie pudełko i podświetlone. 


 


Takie filmy są do tej pory używane – aparaty dużego formatu są nadal w użyciu. Architekturę fotografuje się z reguły dużym formatem – 4 na 5, a nawet większym. Zdjęcia czarno-białe robię na negatywie, a jeżeli się pokuszę o kolor, to tylko slajdy. To na razie początek. Będzie tego więcej. 


 


W fotografii "pinhole", czy po polsku "otworkowej", fotografowie zwykle poszukują przypadkowych efektów – jakichś odkształceń, specyficznej miękkoś-ci obrazu – a pan doszedł do perfekcji technicznej. Gdybym nie wiedziała, jak pan je robił, na wystawie widziałabym po prostu piękne, świetnie skomponowane, znakomite w kolorze, bardzo ostre zdjęcia.




– Jestem daleki od mówienia, że doszedłem do perfekcji. Ale… te zdjęcia rzeczywiście są ładne. Mój kolega, fotografik Zbyszek Marczewski, śmieje się, że muszę zacząć psuć te zdjęcia, bo wyglądają jak zrobione porządnym, dużym aparatem z nie wiadomo jakim obiektywem.


 


Czasem ktoś mnie pyta, jakim obiektywem to robiłem, bo te zdjęcia są tak ostre i mają taką głębię ostrości. I nie bardzo mi wierzy, kiedy mówię, że to z camera obscura.


 


A z przypadkowości fotografii otworkowej też korzystałem. Lubię takie eksperymenty. 


 


Chyba każdy fotograf całe życie się uczy patrzeć tak, jak aparat. I za każdym razem, kiedy wywołujemy nową kliszę czy kolejny film, uczymy się czegoś nowego. Bo chodząc po ulicy widzimy bardzo dużo tego, co się wokół nas dzieje. A aparat widzi tylko wycinek rzeczywistości. Ta umiejętność patrzenia jak aparat jest szczególnie ważna przy camera obscura, kiedy nie mamy możliwości patrzenia przez obiektyw.


 


Na zdjęciu, które umieś-cił pan na plakacie wysta-wy, widać, że siedzący człowiek się poruszył. 




– Tak, ja czasem wykorzystuję ten długi czas naświetlania i dużą głębię ostrości. Na plakacie jest zdjęcie sprzed kilku lat. Jest takie przedsięwzięcie fotografów z całego świata, nazywa się Once Upon a Time. Upamiętnia każdego roku inne wydarzenie. W 2007 tematem było zrzucenie bomby atomowej na Hiroszimę. Wszystkie zdjęcia trzeba było zrobić 6 sierpnia o godzinie 8:15, dokładnie w rocznicę wybuchu. 


 


Pojechałem do dzielnicy Little Tokio w Los Angeles, ustawiłem aparat na około 15 sekund naświetlania, usiadłem na ławce i ruszałem głową i górną częścią ciała, trzymając nogi bez ruchu. Nazwałem to zdjęcie "Wyparowując z Hiroszimy". Tak się spodobało organizatorom, że zrobili z niego okładkę. To był mój największy sukces   w tym projekcie. 


 


Wiem, że kolekcjonuje pan stare aparaty.




– Mam ich trochę. Kupiony staram się naprawić, żeby działał i przynajmniej jedną rolkę filmu albo jedną kliszę na nim zrobić. Kiedy gdzieś jadę, zabieram któryś z nich i coś nim fotografuję. Niedawno byłem w Nowym Orleanie, zabrałem ze sobą Brownie z 1912 roku i zrobiłem nim całą rolkę. Większość zdjęć wyszła.


 


Co pan planuje na przyszłość? 




– Najbliższy plan to wystawa z projektu sprzed kilku lat. Wymyśliłem sobie wysłanie  aparatu dookoła świata. Zapakowałem w paczkę aparat z rolką filmu i wysłałem do koleżanki w Kanadzie. Poprosiłem o zrobienie jednego zdjęcia, opisanie tego, co czuła, i wysłanie do następnej osoby. Pierwsze trzy osoby znalazłem w internecie na blogach fotograficznych, a potem to się tak rozeszło po świecie, że w ciągu tygodnia dostałem dwieście maili od fotografów, którzy chcieli wziąć w tym udział. Wybrałem 36 osób, kilka się wykruszyło, ale dostałem 32 zdjęcia. 


 


Wystawa będzie w czerw-cu w Muzeum Polskim. Oprócz zdjęć będą związane z tą akcją przedmioty, które przysłali uczestnicy, na przykład bilet z autobusu, którym fotograf wiózł ten aparat. Niektóre zdjęcia są kiepskiej jakości, ale nie o to chodziło. 


 


Wszystko przebiegło według planu?




– Zdarzyło się parę rzeczy po drodze.  Aparat zginął na pół roku w Afryce… Ale się znalazł. 


 


Będziemy się starali zaprosić uczestników. Może się to uda, jeżeli sponsorzy dopiszą. Mam nadzieję, że chociaż dwie osoby się zjawią. Bo to nie jest moja wystawa, ja to tylko wymyśliłem.


 


Ile czasu trwała podróż tego aparatu?




– Dokładnie trzy lata. Wysłałem go 1 kwietnia…


 


Na Prima Aprilis?




– Tak. I dokładnie trzy lata później, na Prima Aprilis do mnie wrócił.


 


Myśli pan o wykorzystaniu tego materiału na jakieś wydawnictwo? 


 


– Tak, chciałbym z tego zrobić album. 


 


Mam już zresztą następny pomysł. Tym razem to będzie kamera wideo i jakieś piętnaście osób, każdą poproszę o wypowiedź na określony temat. Z tego będę chciał zrobić półgodzinny dokument.


 


Dziękuję za rozmowę. Będziemy czekać na czerwcową wystawę.




Tekst i zdjęcia:


Krystyna Cygielska


 


 


Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama