Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
czwartek, 26 września 2024 21:17
Reklama KD Market

W rodzinnej atmosferze



(rozmowa z Anią i Wiechem Gogaczami,


właścicielami Art Gallery Kafe)



- Jesteście z Gdańska?



Wiecho: Jestem rodo-witym gdańszczaninem, a Ania przyjechała do Gdańska po studiach w Białymstoku, ale jej długi pobyt w tym mieście kwalifikuje ją do nazywania się gdańszczanką. Prawda jest taka, że tam urodził się nasz syn Gabor i stamtąd przyjechaliśmy do Stanów Zjednoczonych.



Ania: Gdańsk to miejsce w Polsce, w którym mieszkałam najdłużej i stąd mam ogromny sentyment do tego miasta.



- Miejsce zawsze można sobie wybrać, a jak to się stało, że wybraliście Stany Zjednoczone... okolice Chicago.



Ania: Zawsze marzyliśmy, żeby gdzieś pojechać. Moja ciotka mieszka na stałe w Australii, chcieliśmy tam wyjechać. Załatwialiśmy sprawy emigracyjne po dwóch latach spędzonych w Niemczech. Zupełnie przez przypadek ktoś wypełnił papiery za nas na amerykańską loterię. Wygraliśmy wizy stałego pobytu i zamiast w Australii wylądowaliśmy tutaj.



Wiecho: Jesteśmy małżeństwem i rodzicami stanu wojny jaruzelskiej. W tym czasie nie tylko wybrzeże gdańskie, ale cała Polska była bardzo siermiężna, było w nas wiele ducha, nadziei i optymizmu, ale po tych wielu miesiącach życia w tym co nazywamy „tyglem wiosny ludów Europy tego czasu” byliśmy nieco zmęczeni i wyjazd miał być naszym oderwaniem się od tej rzeczywistości. Tym bardziej że mieliśmy kilku australijskich przyjaciół i rodzinę Ani. Załatwialiśmy już formalności wizowe, a tu okazało się, że będąca w Stanach, w Chicago, czasowo moja siostra wysłała masę aplikacji na loterię wizową i to trafiło właśnie na nas. Postanowiliśmy, że ponieważ droga do Ameryki jest otwarta, do Australii pojedziemy kiedy indziej. Jesteśmy tu już 18 lat, a w Australii ciągle nie byliśmy.



- Więc w sumie na początku było wam łatwiej. Mieliście papiery, rodzinę. No, ale życie emigranta nigdzie nie jest „usłane różami”.



Wiecho: Początki zdecydowanie mieliśmy łatwiejsze niż większość naszych rodaków. Najważniejsze było to, że przyjechaliśmy tutaj z prawem pobytu. Natomiast egzystencja nasza była taka, jak wielu z nas. Siostra nie była tu na stałe, praktycznie więc odebrał nas ktoś z lotniska, wynajął pierwszy „słoneczny bejsment”, a od pierwszego tygodnia już musieliśmy być na swoim.


 


Najłatwiej było zatrudnić się w fabryce. Sąsiad powiedział mi, że w jednym zakładzie jest wolne miejsce. Był to jakiś stały dochód, co było istotne dla rodziny. Także ubezpieczenie. Czuliśmy się pewniej, gdyż pracodawca gwarantował nam pewne przywileje. Przepracowałem tam dwa lata. W między-czasie próbowałem nau-czyć się tego „pięknego” języka angielskiego, bo przyjechaliśmy bez znajomości języka.


 


Poznawaliśmy też wspa-niałych, kochanych ludzi. Sam fakt, że zdecydowali się zaczynać od nowa życie na obczyźnie, dowodzi, że są najodważniejsi,najsilniejsi, najbardziej wytrwali – tacy rycerze, którzy przyjeżdżają, aby zdobyć Amerykę. I wielu się to udaje.



- Miałeś niby stabilną pracę, a zdecydowałeś się na własny biznes. Otwarcie kawiarenki, która zaistniała 6 lat temu.


 


Tak. Był jeszcze dwuletni epizod po pracy w fabryce. Pracowałem dla firmy ubezpieczeniowej, co mile wspominam, bo było to duże doświadczenie, nabrałem sporej pewności siebie. Jednak nie było to spełnienie moich marzeń. Niewiele mieliśmy pieniędzy na to, żeby wystartować w wielkim biznesie, ale znajomy powiedział nam, że przy Milwaukee i Western jest do wynajęcia lokal, kawiarenka prowadzona przez młodych Azjatów. Oni chcieli z niej zrezygnować przechodząc do biznesu... ubezpieczeniowego.


 


W momencie, kiedy zobaczyłem to miejsce, wiedziałem, że jest to sposób na moje życie. Zdawałem sobie sprawę, że nie jest to biznes, który da nam jakieś krocie pieniędzy, ale da nam, co później się potwierdziło, radość. Ania w tym czasie pracowała w jednym z polonijnych biur podróży, więc miała stałą pensję. Ja mogłem sobie pozwolić na pewne szaleństwo. Tak to trzeba nazwać – kiedy nie ma się pieniędzy i jest się stosunkowo krótko w Ameryce, podjęcie takiej działalności jest pewnym wyzwaniem. Gdyby nie Ania i jej wsparcie, to pewnie do dnia dzisiejszego gdzieś tam bym próbował układać sobie życie w innych dziedzinach. Kawiarnia, na którą od razu mieliśmy pomysł, aby była miejscem innym, nie typowym lokalem, gdzie podaje się kawę i ciastka, ale miejscem spotkań, poznawania ludzi. To było to – spełnienie marzeń. Tak się zaczęło, w Walentynki 14 lutego roku 2004 otwarła swoje podwoje Art Gallery Kafe.


 


Była to wspaniała okazja, żeby mieć kontakt ze sztuką, kiedy zaczęli bywać artyści, którzy dali nam szansę dalszego rozwoju. Taka jest prawda. Ludzie, artyści i bywalcy, przychodzący na rozmaite imprezy, są naszym prawdziwym sukcesem.



Czy w Polsce również mieliście możliwość i „ciągoty”, aby poznawać interesujących ludzi, którzy robią ciekawe rzeczy?



Ania: W Polsce ukoń-czyłam studia pedagogiczne ze specjalizacją kulturalno-oświatową. Praca podjęta w klubie osiedlowym była namiastką tego, co tu robię. Też zapraszałam artystów. Lubię to, co tu robię. Nie myślę specjalnie o zarabia-niu, chociaż coraz częściej myślę o zabezpieczeniu „na starość”. Kiedyś o tym nie myślałam. Prowadziliśmy bardzo bogate życie towarzyskie, zjeździliśmy całe Stany, nasz syn się kształcił.




Wiecho: A ja niestety nie skończyłem studiów. Próbowałem studiować prawo na Uniwersytecie Gdańskim, potem skoń-czyłem Studium Medyczne, później pracowałem z in-walidami. Ale od wczesnej młodości drzemało we mnie zamiłowanie do teatru. Udzielałem się w szkolnym teatrzyku, brałem udział w konkursach recytatorskich. Nawet zagrałem raz główną rolę – Kopernika. Należę do generacji tych dobrych lat pięćdziesiątych, połowy pięćdziesiątych. Jak dorastałem, Gdańsk miał kilka miejsc kultowych, do których się chodziło. Był klub studencki „Żak”... w ogóle kluby studenckie za mojej młodości tętniły życiem. Na moich niemalże oczach powstawał „Non stop” w Sopocie. Był słynny „Rudy kot”. Wiele takich znakomitych miejsc, gdzie byłem stałym bywalcem. Ciągle się włóczyłem po tych miejscach, tam po raz pierwszy miałem kontakt ze wspaniałymi muzykami, jazzmenami. Byłem najmłodszy w grupie fali „dzieci-kwiatów”, małpowałem po starszych kolegach, zakładając kolo-

rowe koszule i obcisłe spod-nie. To mnie fascynowało.


 


Miałem okazję poznania wielu wybitnych ludzi dorastając w Gdańsku, bo był on snobistyczny i chyba taki pozostał. Będąc w teatrze lub klubach mogłem spotkać wybitnych aktorów, twórców, w ogóle ludzi sztuki. Zaczął się przecież festiwal filmowy w Gdyni, gdzie od początku też uczestniczyłem. Tam spotykałem też tych ludzi. Obcowanie z nimi dawało mi wielką frajdę, wielką radość. To uczucie przetrwało we mnie przez lata gdzieś w środku. Stąd, gdy powstał pomysł kawiarenki, miałem zamiar takie kontakty realizować. Powoli nam się to udaje.


 


Otwieramy podwoje dla tych wszystkich wspaniałych ludzi. Nie tylko dla znanych artystów, ale wszystkich, którzy chcą przyjść i podzielić się swoją twórczością lub tylko uczestniczyć. Za największy nasz sukces uważam naszą publiczność. Ludzie, którzy po wielu latach ciężkiej pracy i odkładaniu swoich wyższych potrzeb na później, budzą w sobie potrzebę przebywania ze sztuką. Przychodzą tutaj, znajdują na szczęście kontakt ze znakomitymi polonijnymi artystami... z poezją, teatrem, piosenką, muzyką. Albo atmosferę kameralnego klubu. Naszym marzeniem jest to, aby Art Gallery Kafe była takim miejscem kontaktu. Pamiętamy takie miejsca z Polski, z Warszawy, Krakowa, Gdańska... Miejsca, do których chodziliśmy, spotykali znajomych lub wybitne postacie, z którymi często udawało się nawiązać bardziej osobisty kontakt. Takie miejsca wspominamy, często tęsknimy do nich.



Wróćmy teraz do Art Gallery Kafe w Wood Dale. Wiem, że działalność AGK to nie tylko występy i wystawy, ale prawie codzienna działalność.



Ania: Po przeniesieniu kawiarni z Chicago ( w której nie pracowałam) do Wood Dale kontynuowaliśmy to, co zaczęło się na Milwaukee. Nawiązaliśmy kontakt z tymi trochę „zakręconymi” artystami, którzy podążyli za nami.



Wiecho: Jestem wdzięczny, że właśnie w tym okresie takie postacie jak Ewa Uszpolewicz, Wojtek Sawa, Krzysiek Babiracki, Piotr Domaradzki, Jacek Zawadzki czy inni przychodzili, dyskutowali o tym, co można razem zrobić i jak. Zaczęliśmy sprowadzać wspaniałych artystów, także z Polski. Przychodziły tu osoby, które chciały podzielić się swoim talentem. I tak trwa do dziś.



Co dzień po dniu dzieje się w Art Gallery?



Ania: Myśmy od początku wiedzieli, że nie będzie to  miejsce, gdzie przychodzi się tylko na kawę. Że musimy zaproponować miejsce na stałe kółka zainteresowań. Trochę się to zmieniało, ale w poniedziałki odbywają się spotkania brydżowe, gry stolikowe. Jest stała grupa 20, 30 osób, które nas odwiedzają. Wtorki to dzień Neptuna, czyli raz w miesiącu spotykają się Przyjaciele Trójmiasta. Zawiązało się Kółko Fotograficzne, bywa dwa razy w miesiącu. Próbujemy zorganizować Dyskusyjny Klub Filmowy. Środy są znowu brydżowe, bo okazało się, że jest duża potrzeba wspólnej gry w karty. Czwartki są na ogół muzyczne. Przychodzę też Amerykanie, bo muzyka łączy wszystkich. Otwarty mikrofon czy karaoke cieszą się wielką popularnością. Jest bardzo miło. W piątki są wernisaże, spotkania z interesującymi ludźmi, występy... A w soboty i niedziele teatry, przyjęcia i inne według zapotrzebowań imprezy.



Wiecho: Tak się jakoś utarło, że w weekendy jest najwięcej imprez. Poza prezentacją artystów urządzamy również prywatne party. Są przecież takie okazje jak komunie, urodziny, chrzciny, uroczyste śluby, uroczyste rozwody... Wspólnie to celebrujemy. Organizujemy tu przyjęcia do 50 osób. Najważniejsze jednak jest, że te nasze weekendowe spotkania z teatrem, muzyką, poezją stały się tradycją. Raz w miesiącu mamy znakomite „Wieczory z poezją” Elżbiety Kochanowskiej-Michalik, na stałe jest u nas Teatr przy Stoliku Alicji Szymankiewicz, od niedawna, ale mam nadzieję, że również na stałe, zadomowił się kabaret „Zbyjaszek”, czyli Zbyszek Bernolak i Janusz Pliwko. Inni artyści też chętnie od czasu do czasu u nas goszczą, np. kabaret „Bocian” realizuje w mniejszej formie swoje przedstawienia kabaretowe albo poetyckie. Wprowadzamy nową tradycję – raz w miesiącu „Światła rampy”, gdzie początkujący poeci lub inni wstępujący artyści mają możliwość wystąpić publicznie. Prowadzi to tutejszy poeta Robert Bort. Ma to konwencję telewizyjnego programu „Szansa na sukces”. Czyli zaistniały u nas imprezy cykliczne.


 


Wspaniali artyści, którzy u nas wystąpili, wracają, umawiamy się na kolejne pokazy. Np. znowu u nas zagości Grażyna Auguścik ze znakomitym Paulinho Garcią, grupa bluesowa „Lemon Blues” też planuje powrót, jesteśmy w kontakcie z Agnieszką Iwańską, Megitzą i innymi, którzy nie zrywają tego raz już nawiązanego kontaktu. Artyści plastycy, malarze, graficy, fotograficy pokazują tutaj swoje prace. Np. obecnie mamy wystawę grafiki erotycznej Petera Drake. Raz na rok wracają, aby pokazać, co przez ten czas stworzyli. Kasia Szcześniewska planuje następny wernisaż wiosną. Wielki to dla nas sukces, takie powroty. Artyści, którzy czują, że Art Gallery Kafe to także ich miejsce. To najbardziej cieszy.



- Wracając do cykli-czności, wprowadziliście nowy typ spotkań – wspólne wyjazdy „Wesołym autobusem” oraz spędzanie sylwestra.



Wiecho: Tak. Na zasadzie łańcuszka ludzi dobrej woli jednym z pomysłów był wyjazd na grzyby do Wisconsin. Ponieważ do grona naszych przyjaciół należy małżeństwo państwa Żaczków, których posiadłość Krucza Polana otworzyła dla nas swoje podwoje, możemy takie wyjazdy organizować. Od czasu do czasu przecież wszystkim chce się wyruszyć na łono natury. Dwa razy do roku jeździmy na grzyby, a poza tym malarze organizują tam sobie swoje plenery.Wyjeżdżamy też na zbiory owoców... truskawek, jagód, jabłek. Wszystko to po to, aby wspólnie w innym otoczeniu spędzić mile czas.


 


Tradycją są zabawy taneczne, „fajfy” i już weszło do tradycji, że na sylwestra spotyka się tu 40-50 osób, aby przywitać Nowy Rok. Dla miłośników podróży cyklicznie organizujemy spotkania ze znanymi polonijnymi obieżyświatami państwem Pikami, którzy opowiadają o swoich przygodach, obrazując je filmami. Andrzej Piętowski opowiada o Peru i Ameryce Południowej. Żeglarz Andrzej Piotrowski, o ile jest w Chicago, też ma wiele do powiedzenia o swoich żeglarskich doświadczeniach. Ma grupę stałych wielbicieli. Wszystko udaje się, ponieważ znajduje tych, którzy przychodzą. We wtorek wprowadziliśmy nową tradycję – pożegnanie karnawału. To był wieczór nowoorleański, ale z polskim śledzikiem. Bawiliśmy się do północy.


 


Wielkim powodzeniem cieszą się doroczne spotkania „Beaujolais nouveau”, które prowadzi znakomicie Joanna Kmieć, propagatorka piosenki i kultury francuskiej. Tak więc mamy tu z Anią wielu wspaniałych przyjaciół. Taki sukces osiągnęliśmy. Nie byłoby tego naszego sukcesu, gdyby nie wy państwo, media. To wy nagłaśniacie, recenzujecie, bywacie. Za co serdecznie chcemy podziękować.



- I ostatnie pytanie: czy wyjeżdżając z kraju wyobrażaliście sobie, że uda wam się stworzyć takie „kultowe” miejsce?



Ania: (śmiejąc się) No, mając takiego męża wiedziałam, że moje życie nie będzie nudne. Że nie będę miała nudnej pracy i moje życie nie będzie upływać w domu przed telewizorem. Wiedziałam, że jest szalony, pełen pomysłów.




Wiecho: Kiedy przy-jechaliśmy, wiedziałem, że Ameryka to piękny kraj, że

to kraj wielkiej szansy etc., ale nie spodziewałem się, że tak potoczą się nasze losy. Po kilku latach, kiedy już poznałem tę Amerykę, ja po prostu uwierzyłem. Uwierzyłem, że można realizować siebie. Nie mógłbym swoich pomysłów realizować, gdyby nie wsparcie Ani i naszego syna Gabora, który nam kibicuje i pomaga „fizycznie”. Najważniejsza w tym jest konsekwencja i upór. I oczywiście, co będę zawsze powtarzał, przyjaźni, życzliwi ludzie. By się moje marzenie spełniło, musieli zaistnieć ludzie o podobnych potrzebach i ochocie na wspólne spędzanie czasu.



- I rzeczywiście w Art Gallery Kafe spotykają się krakowiacy, gdańszczanie, warszawiacy, ślązacy, górale, czyli cała Polska od Bałtyku po Tatry. Dziękuję za rozmowę i życzę dalszych sukcesów.



Ania i Wiecho : Dziękujemy i jeszcze raz chcemy powtórzyć, że Art Gallery Kafe istnieje dla każdego. Bo wszyscy jesteśmy wspaniałymi Polakami!


 


Rozmawiała:


Bożena Jankowska.


Zdjęcia: autorki.




Podziel się
Oceń

ReklamaDazzling Dentistry Inc; Małgorzata Radziszewski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama