Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 18:26
Reklama KD Market
Reklama

Szokująca porażka

Jeszcze przed zamknięciem punktów wyborczych w Massachusetts, gdzie we wtorek odbyły się specjalne wybory na miejsce w Senacie zwolnione przez zmarłego senatora Edwarda Kennedy, demokraci zaczęli odwracać się od demokratki Marthy Coakley. Na kilka godzin przed poznaniem wyniku wyborów telewizyjni komentatorzy już mówili o jej porażce i szerszych skutkach zwycięstwa republikanina Scotta Browna.
Porażka była tym bardziej dotkliwa, że niespełna tydzień temu Coakley, prokurator generalna Massachusetts, miała nad swym rywalem kilkunastopunktową przewagę. Sądzono, że zwycięstwo ma w kieszeni. Ponieważ Massachusetts uchodzi za zdecydowanie demokratyczny stan, to założenie, że miejsce Kennedy, może objąć republikanin, wydawało się całkiem bzdurne. Być może pewność zwycięstwa przyczyniła się do zaniedbania kampanijnych obowiązków.
Podczas gdy Brown był wszędzie i umiejętnie wykorzystywał niezadowolenie wyborców, Coakley praktycznie nie odpowiadała na jego zarzuty i nie odpierała zaczepek, dając rywalowi szerokie pole do popisu. Toteż bez żadnych hamulców grał na niepokoju społeczeństwa, jaki wywołuje reforma lecznictwa, rekordowo wysoki deficyt budżetu, brak konkretnych posunięć w kierunku reformy Wall Street.
W ostatniej chwili, gdy Brown niebezpiecznie za-czął wysuwać się na czoło, na pomoc Coakley pośpieszył prezydent Obama i b. prezydent Bill Clinton. Pomoc przyszła za późno.
Biały Dom odrzuca założenie, że wynik głosowania świadczy o odrzuceniu przez społeczeństwo programu prezydenta. I chyba ma rację. Wyborcom, którzy osadzili Baracka Obamę w Białym Domu, w dalszym ciągu zależy na reformie opieki medycznej, opanowaniu rozpasanych instytucji finansowych, które przyjmują pieniądze podatnika nie robiąc nic w zamian, na otwartości działań rządu i zakończeniu obu wojen. We wtorek zaprotestowali przeciw rozmydlaniu kampanijnych przyrzeczeń. Ostrzeżenie to jest wynikiem głębokiego rozczarowania słabymi wynikami akcji Kongresu, mimo demokratyczej przewagi w obu izbach ustawodawczych.
Zwycięstwo Scotta Browna pozbawia demokratów absolutnej większości w Senacie. Utrudni to zatwierdzenie reformy lecznictwa i innych demokratycznych inicjatyw. Jak zwykle demokraci nie potrafili wykorzystać szansy. Zawiedli nadzieje swego elektoratu, który gorąco wierzył w zapowiadane zmiany, a w zamian kazano mu się zadowolić namiastkami.
Z sondażu przeprowadzonego na zlecenie trzech postępowych organizacji (Progressive Change Campaign Committee, Democracy for America i MoveOn.org) przez firmę Research 2000 Massachusetts wynika, że 18% zwolenników Obamy głosowało na Scotta Browna. Z grupy tej aż 82% respondentów opowiada się za publicznymi ubezpieczeniami, których zabrakło w izbowej i senackiej wersji reformy o opiece medycznej.
Rozczarowany elektorat zemścił się za niespełnione nadzieje. Dał demokratom do zrozumienia, że uleganie naciskom medyczno-ubezpieczeniowego lobby i naiwne liczenie na poparcie reformy przynajmniej przez kilku republikanów, nie będzie dłużej tolerowane.
Zemścił się za buńczuczną postawę sektora finansowego i bezradność władz. Wyborcy zapominają, że Obama objął urząd w środku globalnego kryzysu ekonomicznego. Otoczył się wówczas koterią speców silnie związanych z Wall Street, wierząc, że pomogą w nakreśleniu planu wyjścia z zapaści. Sam sobie podstawił nogę. Dziś już wiadomo, że sekretarz skarbu Timothy Geithner i główny doradca ekonomiczny prezydenta Larry Summers, wychowankowie Wall Street, nie potrafią odciąć się od myślenia typowego dla bankierów z Goldman Sachs i innych banków inwestycyjnych. Tym samym szkodzą Obamie. Dopełnieniem czary goryczy było wystąpienie Geithnera w obronie milionowych bonusów dla egzekutyw firm uratowanych przed upadkiem. Kraj nadal stoi przed tymi samymi wyzwaniami, co rok temu. System opieki medycznej czeka na reformę.
Ubezpieczalnie podnoszą stawki za polisy. Wall Street praktycznie zwolniono z wszelkiej odpowiedzialności za kosztowne błędy. Nie wykreowano nowych miejsc pracy i nic nie zrobiono w sprawie czystej energii. Demokraci i niezależni chcą jednego... zmian. Nastroje wyborców najlepiej podsumował syn Edwarda Kennedy'ego, kongr. Patrick Kennedy. "Szczerze mówiąc ludzie potrzebują chłopca do bicia za to, że tracą pracę, domy i biznesy, gdyż nie mogą dostać kredytu, a banki uratowane przez podatników mają się dobrze. Nikt nie został ukarany. Wyborcy czują się tak, jakby kraj został przepuszczony przez wyżymaczkę, a podatnik powieszony na sznurku do wyschnięcia. Albo jak w rzymskich czasach, kiedy na ludzi na arenie puszczano głodne Iwy. Teraz ludzie chcą krwi. Chcą odwetu. Dlatego protestują. I nie można się temu dziwić". (eg)

Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama