Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
piątek, 27 września 2024 12:24
Reklama KD Market
Reklama

Szanowny Panie Redaktorze

Z przykrością muszę zaznaczyć, że zapomniał pan o bardzo ważnej dacie w najnowszej historii Polski. Chodzi o 13 grudzień 1981. W “Dzienniku Związkowym” datowanym 11-13 grudzień 2009, nie ma ani słowa wspomnień o tej dacie i wydarzeniach z nią związanych. Jest za to (jak w każdym weekendowym wydaniu), korespondencja z Izraela (prawie cała strona), której tak po prawdzie to nikt nie czyta. Tu nie chodzi o to czy lubimy Żydów, czy też nie, ale ‘‘mdławe artykuły” red. Szafira nas nie ‘‘rajcują”. Potrzeba nam czegoś więcej.

W Izraelu nie publikują naszych polskich autorów i co więcej nie płacą im “wierszówek”. A u Was tak. Wracam jednak do 13 grudnia. Nie miałbym żalu, ani tym bardziej pretencji o to, gdyby na czele zespołu redakcyjnego stała osoba nieprzygotowana do tego rodzaju pracy (delikatnie rzecz ujmując). Ale pan, którego znam już ponad 20 lat z red. ”7 dni”, w której miałem przyjemność pracować jako dystrybutor pisma i “człowiek od reklamy” zawiódł mnie srodze. Nie tylko mnie. Po mieście krążą plotki, że w “Dzienniku Związkowym” dużo ludzi pracuje o “komuszej przeszłości” (to słowa Adama Lizakowskiego skierowane do mnie na pytanie, kto obejmie schedę po rd. Wojciechu Białasiewiczu?). Nie wiem, czy są tam ludzie z ‘‘wrażym życiorysem”, czy też nie. Jedno jest pewne na razie na czele zespołu redakcyjnego stoi człowiek-historyk, który zapomina (się), o dacie najważniejszej w historii Polski ostatniego 30-lecia. To przykre. Jeszcze jedno panie Piotrze, wiedział pan na pewno, że jednym z kandydatów na ambasadora w Polsce był pan Marek Brzeziński, (osobiście mi znany) – syn Zbigniewa Brzezińskiego, znanego polityka. Wasz dziennik nic nie zrobił w tej prawie, aby była jakaś zmasowana akcja listów, czy telefonów obywateli z rodowodem polskim w sprawie poparcia jego kandydatury na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych w Polsce. Były tam (nie powiem), niezależne głosy pana Wojciecha Minicza, ale to nie mobilizowało Polonii do działania w tej sprawie. Ja sam dzwoniłem ok. 10 razy do mojego kongresmena. Owszem obiecano mi przekazanie postulatu do Kongresu, ale to był “głos wołającego na puszczy”. Zaprzepaściliśmy wielką szans, jako Polacy.


Następna sprawa. Co roku przed świętami Bożego Narodzenia “Dziennik Związkowy” urządzał akcję pn. “Zamiast kartek świątecznych”. W tym roku ta szlachetna inicjatywa zespołu redakcyjnego nie zaistniała. Pan wie o czym piszę? Zamiast kartek z życzeniami, czytelnicy wysyłali datki pieniężne, które następnie były przekazywane przez redakcję najbardziej potrzebującym, jako pomoc, prezent świąteczny. Sprawa następna, która mnie szczególnie boli. Jak pan wie, a ja przypuszczam ”wrócił’’ pan do redakcji na stanowisko sekr. redakcji dzięki “pomocy” śp. Wojciecha Wierzewskiego. Nie mogło być inaczej. Stoje o zakład. Pan Wojciech nie żyje. Zaraz po śmierci wszyscy byli jego przyjaciółmi. Wspominali, żałowali, obiecali pamiętać o nim. Upłynął rok od jego śmierci i co? Nagle ci (pan też), którzy nazywali siebie jego przyjaciółmi, nabrali wody w usta. Pytanie – dlaczego? Czyżbyście się bali “małego człowieczka, który grzebie w szambie i sam dopisuje historyjki” nie mające pokrycia w rzeczywistości? Nikt z was nie stanął po stronie pani Ellen Wierzewskiej, kiedy w jednym z lutowych wydań waszej gazety próbowała bronić dobre imię swojego męża. Schowaliście głowy w piasek. Ja nie byłem ostatnimi laty zbyt blisko pana Wojtka (tak go nazywałem), wy zabiegaliście o jego względy. Wiem, odwiedzaliście go w domu, w Park Ridge, nachodziliście go w redakcji ‘‘Zgody’’ (znam to z opowiadań pani Jasi Bratko, która pracowała w PNA). Zawsze mieliście do niego interes. On do was nie. Poznałem pana Wojtka w 1984 roku, w grudniu u Staszka Pochronia w ‘‘Panoramie”. Wydawał dwutygodnik “Biedronka”. Był komiwojażerem, zbierał ubezpieczenia dla PNA. Również załatwiał reklamy dla “Panoramy”. Oczywiście pisywał też do “Panoramy”. Głównie o filmie.


Zdecyowanie był najlepszym znawcą filmu światowego, z Polaków mieszkających ówcześnie poza granicami kraju. To dzięki niemu poznałem L.Tyrmana, autora “Złego”. Podczas tego spotkania w Rockford, Tyrmand mnie zapytał: Dlaczego pan przyjechał do Chicago? I zaraz dodał: Przecież to jest żmijowisko. Miał na myśli (niestety) nasze polonijne środowisko. Dr Wierzewski i Marek Gordon patronowali klubowi literackiemu “Krąg”. Były spotkania, wieczory literackie i co ważne było pismo, w którym można było publikować w miarę dobre utwory literackie. Później pan Wojtek otrzymał z rąk prezesa Mazewskiego stanowisko nacz. “Zgody” i grupa entuzjastów literatury, praktycznie przestała istnieć. Zapomniałbym dodać, że wcześniej pan Wojtek pisał również dla “Relaksu”. Po objęciu funkcji szefa “Zgody”, nie zerwał z nami kontaktów. Często odwiedzaliśmy go w PNA. Zawsze pomagał. Czy to chodziło o druk-publikację w “Dzienniku Związkowym”, to szedł z nami do red. nacz. pani A. Rychlińskiej i nigdy nam nie odmawiano.


  Pamiętam, jak w “Panoramie” opublikowałem materiał o Janku Rybowiczu (którego znałem jak siebie samego), i pan Wojtek wyszedł do mnie z propozycją, abym przybliżył czytelnikom więcej twórców niepokornych wobec władzy komunistycznej, czy też wobec utartych kanonów życia. Po Rybowiczu był Stachura. Sam “otarłem się’’, o wielki świat literacki w Polsce. Jako poeta zadebiutowałem wierszami w 1979 roku, w “Tygodniku Kulturalnym”. Stało się to za sprawą Tadeusza Nowaka – pisarza, poety-klasyka. Później był kwartalnik “Osnowa’’ – Tadeusz Chróścielewski, ‘‘Miesięcznik Literacki” – A Lam, “Życie Literackie” – W. Szybmorska, “Student”, “Okolice” i inne. Byłem w domu A. Sandauera (z Jankiem Rybowiczem i Józkiem Baranem). Poetom z krakowskiej grupy “Tylicz” (A. Ziemianin, A., Warzecha, H. Cyganik, W. Kolarz, A.K. Torus i gdzieś z boku Józef Baran), “biegałem po zapałki”, czyli uczyłem się od nich warsztatu. Dużo by o tym pisać. Ten potencjał, który przywiozłem chciał pan Wojtek wykorzystać. Pierwszy mój wywiad radiowy w jego magazynie kulturalnym, który sponsorował pan Poprawski i inne. Na przełomie lat 80. i 90. ub. stulecia (jak to ładnie brzmi), poznałem prof. Tymoteusza Karpowicza. “Ojcem poznania prof.”, był artysta-malarz, poeta, przyjaciel E. Stachury – Zdzisław Sobocki (pochodzący z Grudziądza). Dość szybko prof. zapoznał się z moimi wierszami (sprawka Sobockiego) i tak zaczęła się znajomość, która trwała aż do śmierci prof. Owocem tej znajomości była moja przynależność do The Norwid Society, przy Univ. of ILL. Chicago, a później dwie Międzynarodowe Konferencje Naukowe poświęcone Leśmianowi i Przybosiowi, w których to “byłem umoczony po uszy”. Ze strony “Dziennika Związkowego” nieocenione przysługi dla konferencji uczyniła Ewa Sułkowska-Bierezin. Rzeczywiście była to osoba na właściwym miejscu i dobrze “wykorzystana”. Dowiedziałem się, że panu Wierzewskiemu nie bardzo się podobała moja znajomość z prof. Karpowiczem. Mieli coś do siebie. Jakieś urażone ambicje. Jedną z nich było nie zaproszenie dr. Wierzewskiego do współpracy przy tworzeniu pisma superintelektualnego ‘‘ToBe”. W tym piśmie ukała się mój wiersz pt. “Mój antysemityzm” i pan Wojtek jakby mnie nie dostrzegał. Jak zawsze przy okazji spotkań okazywałem mu należny szacunek. Kilka lat temu powstał klub literacki pn. “Zrzeszenie Literatów Polskich im. J. Pawła II”. Nazwa trochę na wyrost. Cóż gramofani mają to do siebie, że są ślepo ambitni.


Nawet kilka razy zawitałem na ich spotkania. Niestety to nawet nie było namiastką wspomnianego przeze mnie “Kręgu”, któremu patronował Wierzewski. Wydano coś w rodzaju antologii, którą dano do zrecenzowania panu Wojtkowi. Nazwał mnie ‘‘klasykiem” – co odebrałem jako sygnał do nawiązania nowej, czy też powrotu do starej znajomości. Oczywiście zadzwoniłem, umówiliśmy się na spotkanie i nasza rozmowa trwała 4 godziny. Nie zapytałem zarówno prof. Karpowicza jak i dr. Wierzewskiego, co , czy kto, ich był w stanie poróżnić. To, że A. Lizakowski nie lubił prof. Karpowicza, to sam prof. mi wytłumaczył. ‘‘Wlazł mu (prof.) za biurko i usiadł bez pytania, to samo uczynił (w co trudno mi uwierzyć) Romek Harmata. Tych dwóch Karpowicz nie lubił. Wg. niego, okazali mu przy pierwszym spotkaniu ignorancję, brak szacunku, arogancję. Ja w skrócie znałem Karpowicza przeszłość, tak że miałem szacunek do niego wypisany na twarzy. To się mi opłaciło. Poznał mnie ze swoim “doktorantem” – Frankiem Kujawińskim, wykładowcą j. polskiego w Loyola Univ., i konsekwencją tego poznania było przetłumaczenie kilkudziesięciu moich wierszy przez tegoż pana, na j. angielski, wyboru tych wierszy dokonał prof. Karpowicz, który czynnie uczestniczył w tłumaczeniach. Niedługo ukaże się mój wiersz w tłumaczeniu Karpowicza-Kujawińskiego, w “The New Yorkerze”, a oprócz tego w jednym z wydawnictw, w Polsce ukaże się tom poezji w j. polskim i angielskim. I to wszystko dzięki też dr. Wojciechowi Wierzewskiemu. Poznałem tu dwie Wierzewskiego byłe studentki z U.W. Nie słyszałem żadnych innych słów, tylko zachwyt nad wiedzą i sposobem przekazywania tej wiedzy studentom. Wiem, kiedy mój syn kilkanaście lat temu zdawał maturę w Holy Cross High School, miał przygotować zadanie o holokauście. W tym czasie dr Wierzewski w Instytucie im. R. Dmowskiego miał wykład na ten temat. Byliśmy tam z synem. Poczyniliśmy notatki, pan Wojtek nam pomógł i syn zdał egzamin celująco. A co jest ważne to pojął znaczenie terminu holocaust.


Zostawmy pana Wojtka na “Niebiańskiej łące”, gdzie pewnikiem przechadza się z prof. Karopwiczem i wiodą niekończące się dysputy o literaturze. Tu na tym ‘‘łez padole dzieje się źle”. Pańscy redaktorzy, którzy obsługują mniej, czy więcej “upojne imprezy”, nie mają dobrego zdania o panu. Mówią, że pan z każdą linijką tekstu biega do powiedzmy to delikatnie – dyrektora generalnego. I jak w wymieniona ze stanowiska osoba zaakceptuje tekst, to jest publikowany. Znam panią dyrektor od czasu jak objęła to stanowisko. Nie wygląda mi na osobę, która by cenzurowała teksty. Z tym się nie zgodzę. Kilkanaście lat temu współpracowałem z nią przy okazji mistrzostw świata w piłce nożnej w Meksyku. “Dziennik”, wydał album autorstwa Marka Latasiewicza i nie miał kto tego rozprowadzić. Podjąłem się tego ja i dr lek. K. Burgielski. Polecił nas Wojtek Białasiewicz, z którym znam się również od 1985 roku. Współpraca z panią dyrektor była wzorcowa. Panie Piotrze, nie miałem na celu na nikogo donosić. Brzydzę się tym. Wielokrotnie tego doznałem w kraju. Przed wyjazdem do USA, otrzymałem do wzglądu moją teczkę, jakął miała SB. Dziwne, prawda? Tak było. Osoba, która mi załatwiała paszport mogła wiele. Zrobiła to za darmo. Nigdy się nie dowiem jakimi pobudkami się kierowała czyniąc to. Nie żyje. Wtedy dowiedziałem się o podłości ludzkiej. W chwili, kiedy pan to będzie czytał, minie 25 lat od czasu jak tu przyjechałem. Nie miałem przez ten okres czasu, odwagi jechać do Polski. Jestem tu legalnie. Jestem obywatelem. Niestety ci ludzie, którzy te podłości czynili, żyją jeszcze. Nie wiem jak bym zareagował na ich widok. Poczekam jeszcze. Panie redaktorze, wierzę, że się pan “poprawi”. Z tym 13 grudnia dał pan plamę. Przypomnę panu jeszcze, że współpracuję z tyg. “7 dni”, byłem przesłuchiwany przez FBI. Wie pan o kogo pytali? – o pana. Później miałem przez kilka tygodni telefon na podsłuchu. Nie były to pytania sensu stricte dot. polityki. Zapomnijmy o tym. Wiem, że i J. T. Stanisławski i inni ludzie związani z tym pismem mieli podobne rozmowy z tą instytucją. Romek Harmata w 1989 roku widział pana na stanowisku Min. Spraw Wew., a przynajmniej na stanowisku konsula w Chicago. Z moich bliskich znajomych to ‘‘w ambasadory poszedł” Krzysiu Kasprzyk, dla którego praco- wałem w “Kurierze” polamerowskim i Hubet Romanowski, którego poznałem w domu Karpowicza.


W zakończeniu moja rada, nie dać się manipulować. Wojtek Białasiewicz dopóki sam decydował o ogólnym zarysie pisma – dało się to czytać. Później niestety nastąpiły za groszowe opłaty reklamy “Malinek”, “ładnych kobiet”, “młodych blondynek”, co kieruje pismo ku 4. lidze, nie napiszę jakiej. Może pan to naprawi. Była kiedyś u was Lidka Matuszyńska, pisywał Jarek Chołodecki (za Krawca), był też Piotr Równia, od którego codziennego felietomu zaczynałem lekturę “Dziennika Związkowego”. Aż dziw bierze, że pan Piotr Równia stoczył się po pochyłej. Wierzę, że się podniesie. Chyba o tym samym Piotrze myślimy. Pozostaje z szacunkiem, nie wierzę, że otaczają pana “komuchy”.


Władysław Jan Burzawa








 


Anonimowych listów nie umieszczamy. redakcja zastrzega sobie prawo do skracania listów. Listy przeznaczone do umieszczenia należy pisać na maszynie z podwójnym odstępem i na jednej stronie kartki. Umieszczone poniżej opinie nie zawsze są zgodne ze stanowiskiem redakcji.


 


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama