Zakończona w piątek 46. edycja Rajdu Dakar nie była udana dla Polaków. Przede wszystkim za sprawą dyskwalifikacji Eryka Goczała, który na półmetku zdecydowanie prowadził w klasie challenger. Niezliczone przygody na trasie przeżył Krzysztof Hołowczyc, kłopoty nie ominęły też motocyklistów.
Rodzina Goczałów od początku zdominowała rywalizację w klasie challenger. 19-letni Eryk, zwycięzca sprzed roku w słabszej kategorii lekkich pojazdów SSV, wygrał prolog oraz cztery z sześciu etapów i na półmetku miał ponad godzinę przewagi nad kolejnymi rywalami. Świetnie jechali też Michał z Szymonem Gospodarczykiem, którzy mimo dachowania na jednym z etapów wciąż mieli szansę na podium.
I wtedy podczas inspekcji technicznej przeprowadzonej w trakcie dnia przerwy w Rijadzie okazało się, że sprzęgła w ich samochodach są zbudowane z nieregulaminowych materiałów. Obie załogi zostały zdyskwalifikowane, a w tej sytuacji z dalszej jazdy zrezygnowali także Marek Goczał z Maciejem Martonem.
Zespół Energylandii nie mógł pogodzić się z tą decyzja. W wydanym oświadczeniu zwracał uwagę na niejednoznaczne przepisy w tej kwestii, zarzucił też wrogie działania niewymienionej z nazwy konkurencji. Sędziowie techniczni FIA nie mieli jednak wątpliwości i uznali, że polskie załogi złamały regulamin.
W tym momencie stało się jasne, że Polaków w tym roku zabraknie w walce o statuetkę Beduina przyznawaną zwycięzcom. Tym bardziej, że na jednym z etapów dużą stratę zanotowała najlepsza w ostatnich dwóch latach holenderska ciężarówka, w której mechanikiem jest Dariusz Rodewald.
Przed startem walkę z najlepszymi zapowiadał wracający na dakarowe bezdroża po dziewięciu latach przerwy Hołowczyc. W swoim ostatnim występie w 2015 roku zajął trzecie miejsce i jest to jak dotąd jedyne polskie podium w „królewskiej” klasie samochodów. Tym razem jednak z pilotem Łukaszem Kurzeją już na drugim etapie mieli wypadek, który pozbawił ich szans na wysokie miejsce. Na domiar złego kierowca z Olsztyna doznał kontuzji szyi, z którą borykał się do końca rajdu. Później były awarie, noc spędzona samotnie na pustyni…
Hołowczyc przyznał, że w innej sytuacji już dawno by się wycofał, ale chciał jechać do końca ze względu na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy i swojego sponsora, który zadeklarował wpłatę na akcję Jurka Owsiaka za każdy przejechany kilometr. Na aukcję przeznaczona zostanie także maska ich samochodu Mini, ale nie oryginalna z nalepionym serduszkiem, bo ta się urwała i zaginęła na trasie przedostatniego etapu, ale nowa, z narysowanym odręcznie sercem i podpisami załogi.
„Wróciłem do tego cyrku dakarowego, zobaczyłem jak to wszystko wygląda. I to nie jest tak, że się z marszu wsiądzie w samochód i się będzie jechało, bo to jest nieprawdopodobnie trudny rajd. Ten drugi etap zmienił nam wszystko, ale jestem dumny, że przy tych przeciwnościach wykazaliśmy tyle determinacji, że dojechaliśmy do mety i zakończyliśmy to w dobrym stylu. Bardzo bym chciał wrócić tu za rok” – powiedział Hołowczyc, który na ostatnim, krótkim etapie pokazał wielką klasę, zajmując piąte miejsce.
„Kurczę, mogliśmy to dzisiaj wygrać, ale cały czas jechaliśmy w dużym kurzu” – żałował debiutujący w Dakarze jego pilot, który też chętnie wystartowałby tu ponownie.
„Tego, czego się tutaj nauczyłem, nie da się opisać. Wciąż są takie sytuacje, których do końca nie rozumiem, ale jeden przejechany tutaj oes daje więcej niż wszystko, co można gdzieś o tym przeczytać. To była wielka przygoda, doświadczyłem mnóstwa rzeczy i z największą chęcią bym to powtórzył” – zapewnił Kurzeja.
Na miejsce w drugiej „10” liczyli motocykliści Maciej Giemza i Konrad Dąbrowski. Pierwszy z nich musiał się wycofać w połowie etapu maratońskiego z powodu przemieszczenia kości nadgarstka. Z kolei 22-letni syn wielokrotnego uczestnika Dakaru Marka Dąbrowskiego, mimo kłopotów zdrowotnych, był bliski zrealizowania celu, ale szans na to pozbawiła go awaria techniczna. Ostatecznie zajął 24. miejsce, był pierwszy w klasyfikacji juniorów i 12. w Rally 2 w gronie zawodników niefabrycznych.
„Z jednej strony był to bardzo frustrujący Dakar, ponieważ od piątego etapu bardzo przeżywałem to, gdzie bym był, gdyby nie awaria motocykla. Ale z drugiej zakończyłem ten rajd z wysoko podniesioną głową. Nie poddałem się, przyjąłem na klatę wszystkie przeciwności i myślę, że jestem dużo lepszym zawodnikiem niż przed startem. Zebrałem mnóstwo doświadczeń, pierwszy raz w życiu musiałem sam się naprawić na trasie. To była cenna lekcja przed przyszłym Dakarem, bo to jest niezmiennie mój cel” – podkreślił Dąbrowski.
Mimo kłopotów syna o sukcesie może mówić Marek Dąbrowski, bowiem motocykliści z jego zespołu Duust Rally Team odważnie rywalizowali z zawodnikami fabrycznymi. Najlepszy z nich Jeanloun Lepan zajął 14. miejsce. Na miarę możliwości pojechał debiutujący w Dakarze Bartłomiej Tabin, który plasował się w połowie stawki.
Pozostałe polskie załogi nie liczyły się w walce o wysokie miejsca, ale udało im się dojechać do mety z wielogodzinnymi stratami po kłopotach na poszczególnych etapach. Z ukończenia Dakaru mogą się cieszyć jadący samochodem Magdalena Zając i Jacek Czachor (Toyota) oraz Grzegorz Brochocki i Grzegorz Komar w klasie SSV. W kategorii tych lekkich pojazdów jako pilot saudyjskiej zawodniczki startował Marcin Pasek, ale oni przed półmetkiem musieli się wycofać w powodu wypadku na wydmie.
Za sukces należy uznać osiągnięcie mety przez wszystkie cztery polskie załogi rywalizujące w kategorii Dakar Classic, stworzonej dla samochodów startujących w tym rajdzie w ubiegłym wieku.
Kolejny Dakar odbędzie się w Arabii Saudyjskiej za rok, z nadziejami na kolejne polskie sukcesy, których w poprzednich latach było niemało.
(PAP)