Wszyscy się starzejemy. Przybywa nam dni, a młodość ucieka w mgnieniu oka. Z czasem musimy oswoić się z myślą, że rzeczy które kiedyś robiliśmy bez większego wysiłku dzisiaj wymagają od nas nadludzkiej siły. Taka już nasza natura. Pewnego dnia, patrząc w lustro będziemy mogli policzyć zmarszczki na twarzy jak słoje w drzewie i przerazimy się, że to już tyle lat minęło.
Jesień życia wcale jednak nie musi być przygnębiająca. Wreszcie mamy wystarczająco czasu na pogranie w golfa czy upragnione podróże. Możemy też bez żadnego celu krążyć po mieście w naszym cadillacu. Życie toczy się wolniej, stresy wieku młodzieńczego, dojrzałego czy przekwitającego już nas nie dotyczą. Niektórzy spotykają się w restauracjach i popijając Old Fashioned wspominają swoją przeszłość i wczorajszą wizytą u lekarza. Z wielką pasją opowiadają jak przystojny doktor Stevenson wynalazł nowe przypadłości, które definitywnie trzeba zbadać. Przepisał nowe pigułki i koniecznie trzeba kupić nowy „Walker” z takim koszykiem, który pomieści butelkę z tlenem. Pieniądze z Medicare płyną szerokim strumieniem.
Seniorzy są dobrym przykładem tego, jak firmy ubezpieczeniowe wyciągają z nas pieniądze. Amerykańska służba zdrowia (choć nie tylko) stała się agencją reklamową, której strategią jest straszenie ludzi. Na zdrowych nie ma biznesu – zachoruj więc, a my cię wyleczymy (z oszczędności które masz) – tak brzmi jej motto. Oliwy do ognia dolewają media, które bombardują nas informacjami o nowej epidemii krowiej grypy, czy co tam teraz jest w modzie. Czasem mam wrażenie, że gdzieś ktoś siedzi i myśli, na czym by tu teraz zarobić. I dziwię się strasznie, że nie opanowała nas jeszcze komputerowa grypa, bo przecież można by sprzedawać leki wkładane do portów USB, które mają nas chronić przed zakażeniem. Myślisz, że masz ubezpieczenie i to cię nie dotyczy – zawsze trzeba za coś zapłacić, toż to w tym kraju nie ma nic za darmo.
Jesteśmy więc ofiarami systemu zdrowotnego. Ale nie przejmuj się. Popatrz na seniorów. Oni wiedzą, że to już z górki. Mimo swoich dolegliwości dalej spotykają się w restauracjach. Z czasem po prostu jest ich mniej. Dalej krążą po mieście 10 mil na godzinę w swoim cadillacu, doprowadzając mnie do szewskiej pasji. Nic już ich nie zmieni. Nawet to, że ubezpieczalnie chcą zabrać ich wszystkie pieniądze. I może jest to jakaś recepta. Nie mogę się więc doczekać, kiedy będę stary. Może w końcu, po tylu latach, będę miał wszystko w d****e, nawet jak miałbym na nią umrzeć. Z ubezpieczeniem czy bez.
Rafał Muskała
Rafał Muskała, absolwent dziennikarstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od kilku lat w USA. Młodym, zawodowym okiem patrzy na Amerykę, która stała się jego domem. Swoje spostrzeżenia emigracyjne i związane z nimi emocje, bez Photoshopa, przelewa na klawiaturę. Tu wszystkie chwyty są dozwolone, bo na tym polega wolnoamerykanka