0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedZ życzeniami „następnych stu lat”...

Z życzeniami „następnych stu lat”…

-

Nasz „Dziennik Związkowy” doczekał chwili dużego jubileuszu i wypada redagującemu go obecnie zespołowi życzyć co najmniej następnych „stu lat”.Ale kiedy gazeta polska w Stanach Zjednoczonych przetrwała tyle epok i dziejowych burz, kiedy dobija sędziwego wieku egzystencji i ugruntowanej popularności na tutejszym rynku, do tych okolicznościowych życzeń trzeba dodać coś wiecej.

A przede wszystkim wyjść w myśleniu o przyszłości poza głucho brzmiącą formułę „dalszych pomyślnych lat”. Tym bardziej że w naszym środowisku istnieje od lat zasadnicza konieczność zredefiniowania na nowo „czym powinna być” polska prasa (i media!) na emigracji i na amerykańskim kontynencie. Jakie powinny być jej dzisiejsze cele i strategia na jutro, aby zapewnić sobie nie tylko przetrwanie, ale wiarygodne pełnienie uzasadnionej misji, której nikt inny wypełnić nie zdoła ani nie potrafi.

REKLAMA

Wszystko to kieruje uwagę do dziejowego momentu w 1908 roku, kiedy w Chicago postanowiono zacząć wydawać „Dziennik Związkowy”. Dlaczego emigrantom polskim potrzebna była taka gazeta, na czym wówczas polegała jej rola, co zapewniło jej społeczny oddźwięk i w konsekwencji trwałość?
Nie są to wcale pytania „historyczne”, bo przeszłość jest naturalną matką teraźniejszości. Jeśli dziś konstatujemy, że musimy się znów określić „kim jesteśmy i co powinniśmy robić”, to wynika już z tego ewidentnie, że gdzieś zgubiona została ciągłość z misją poprzedników i coś zdecydowanie niedobrego w samym środowisku się stało.

Wiemy dokładnie o czym mowa: prasa polska w Stanach w ostatnim półwieczu, a nawet nieco wcześniej, przeżyła głębokie niepokoje: spisywano ją od dawna totalnie na straty („z dziesięciu Indian – został już tylko jeden” – złowieszczo wróżył polskojęzycznym gazetom w tym kraju autor opracowania w tomie „Polacy w Ameryce”, wydanym tutaj na 200-lecie Stanów Zjednoczonych). Tymczasem, czego byliśmy już naocznymi świadkami, właśnie ta prasa przeżyła w następnej ćwierci wieku ilościowy i jakościowy renesans! A jednocześnie zaczęła sama wiązać sobie kolejny sznur na własną szyję: poprzez podjazdowe wojny powstających jak grzyby po deszczu pośpiesznie robionych gazet, demonstrujących najgorsze z możliwych metod, manier i prasowej etyki, ślepe manifestowanie wyższości nad innymi i kompletny brak chęci znalezienia z innymi wspólnego języka – a także jakiejkolwiek woli współpracy z istniejącym dotąd dziennikarstwem.

Wiemy, jak się to skończyło: ta rewolta zabrnęła w slepy zaułek i zakończyła się tak samo, jak stało się to wiele razy wcześniej, samobójczym strzałem we własną głowę.

Pamiętamy też, że gołym okiem było widać, iż prasa etniczna zamiast się wzajemnie zwalczać i wyniszczać, powinna raczej budować solidarny front wspierania się i działania we wspólnym duchu, biorąc pod uwagę jej kruchość, brak ludzi i nade wszystko, konieczność walki o własnego czytelnika, bez którego ani gazety, ani inne media nie będą miały jakiejkolwiek wiarygodności, ani realnej przyszłości.Każde pokolenie przybyszy do Ameryki w pewnym momencie przeskakuje „na drugą stronę” muru dzielącego poprzednio etniczne getto od głównego nurtu życia Ameryki – i staje się dla własnego etnicznego środowiska (a także jego prasy) bezpowrotnie stracone. Skoro tak, lepiej szanować to co powstało, zamiast głosić „ po nas tylko potop”.

Otóż warto nauczyć się czegoś z lekcji własnej historii w tym kraju i losów polskich gazet. Stanisław Osada, autor monografii „Prasa i publicystyka polska w Ameryce” (wydanej w roku 1930), powiadał, że do tamtej chwili od momentu pojawienia się Polaków na tym kontynencie zdołał naliczyć ponad 500 prób wydawania polskich gazet, z których wtedy ostało się ledwie 100. Ta statystyka wypadła jeszcze jaskrawiej w następnym półwieczu: dziś mamy raptem kilka polskich gazet w Stanach, tak że do jej zliczenia wystarczy palców jednej ręki. Tylko pomyśleć, ile zmarnowano, na dobrą sprawę, z dorobku i wysiłku wcześniejszych pokoleń, nie mówiąc o materialnych i prestiżowych stratach całej Polonii. Nie wyciągnięto jednak z przeszłych lekcji egoizmu i ślepego zapatrzenia się w siebie – żadnych trzeźwych konkluzji…

Przed 100 laty „Dziennik Związkowy” wyłonił się jako organ frakcji narodowej i patriotycznej „wychodźstwa polskiego”, jak emigrację wówczas nazywano, w ogniu podjazdowych i wyniszczających wojen tutejszych organizacji i stronnictw, które (podobnie jak dziś) używały wszelkich metod, aby tylko skompromitować i powalić na ziemię swoją „konkurencję”.Wtedy zarówno prasa klerykalna, jak i socjalistyczna, w tym także ludowa, usiłowała przykleić organizacji ZNP etykietkę ugrupowania „bezbożników i anarchistów”, ponieważ mówili oni o konieczności zestrzelenia w jedno wielu wysiłków zmierzających do przywrócenia Polsce niepodległości. Tamci starali się raczej głosić motto „módl się i pracuj w Ameryce, a będziesz tu szczęśliwy”. Czas jednoznacznie oddał racje „związkowcom” i obnażył krótkowzroczność “izolacjonistów”. Historia udowodniła, iż Związek Narodowy Polski i jego „Dziennik Związkowy” daleko lepiej wyczuły wiatry nadchodzącej historii, skoro już w dziesięć lat po powołaniu tej patriotycznej gazety w Chicago – Polska stała się rzeczywiście wolna i niepodległa.

Co więcej, konkurencyjne wojownicze pisma rozsypały się z biegiem czasu w nicość i pogrążyły w zapomnieniu, bo utraciły rychło swój płomień i podążającą za nimi klientelę. Znalazł ją i utrwalił natomiast „Dziennik”, który już w latach 20. ubiegłego wieku stał się liderem rynku w popularności czytelniczej i rekordzista w ustanawianiu wysokości nakładu. Dzięki doskonałej kadrze dziennikarzy (niemal zawsze urodzonych i kształconych w kraju!) gazeta Związku przez dalsze dekady rosła tylko w oczach i cieszyła się ogromnym poparciem swoich związkowych czytelników. Gdzie tkwiła tajemnica tamtego sukcesu ?

“Dziennik” w swoich szczytowych latach 30., 40., a nawet 50. (kiedy ukazywał się w nakładzie ponad 50 tys. egzemplarzy dziennie – co nawet dziś czyni wrażenie) po prostu pisał i drukował to, czego w żadnej amerykańskiej gazecie Polak żyjący w Ameryce nie mógł znaleźć. Gazeta reprezentowała przede wszystkim trafnie i wiernie myślenie oraz aspiracje własnej grupy etnicznej, poś- więcała różnorodnym formom jej aktywności drobiazgową uwagę. „Związkowy” utrzymywał przy tym roztropny pomost informacyjny i emocjonalny ze „starym krajem”, bronił tamtej racji stanu, nie tracąc przy tym wcale tutejszej, amerykańskiej perspektywy politycznej. Tylko tyle? Okazało się, że oznaczało to ‘‘aż tyle”. Jest więc dziś do czego nawiązywać i z czego czerpać inspiracje. Trzeba tylko tego autentycznie, po prostu i zwyczajnie, chcieć – czyli mądrze służyć własnemu środowisku.

Polska prasa ma wciąż swoją przyszłość w Stanach Zjednoczonych, bo jej zapleczem są dostatecznie liczne środowiska najnowszej i nowej emigracji, a i emigracja „dawna” żywi do polskiego słowa pisanego dostateczny sentyment, patriotyzm i szacunek. Ale ta prasa musi dziś sprostać uzasadnionym oczekiwaniom czytelnika, który poza fachowością, profesjonalizmem oczekuje także od tej prasy atrakcyjności i pomysłowości, nie tylko intelektualnej dojrzałości i odpowiedzialności. Słowem, także inspirującej pasji i poczucia spełniania prawdziwej misji, wiary we własną etniczną tożsamość i wartości zawarte w jej tradycji. Tego wciąż bardzo brakuje wielu nowym polskim publikacjom, które sądzą, że podbiją łatwo ten rynek samym tylko skandalizowaniem i wywoływaniem nieustannych wojen z polonijnym establishmentem, agresywnym konfrontowaniem ze sobą fal emigracyjnych
i pokoleń, wreszcie przyklejania (w ich wyobrażeniu) polonijnym „wapniakom” szczeniackich epitetów i łatek.

Rzecz w tym, aby dojrzałość samego „Dziennika Związkowego” (podobnie jak innych, zakorzenionych w tutejszej glebie publikacji ) nie była mechaniczną konsekwencją tylko ich wieku i odziedziczonych tradycji – a raczej polegała na stałym wychodzeniu naprzeciw nowym sytuacjom i czytelnikom, nowym sprawom i wyzwaniom. Tylko to stać się może gwarancją wiecznej młodości, żywotności i zwykłej, społecznej, środowiskowej użyteczności. A więc tego przede wszystkim życzymy naszej zasłużonej gazecie: duchowej młodości i temperamentu w spełnianiu powierzonej dziennikowi przed laty misji. Wtedy życzenia ‘‘następnych stu lat” przestaną być li tylko okolicznościowe i gołosłowne. „Dziennik” jest nam wszystkim potrzebny i dlatego ma przed sobą wyraźną przyszłość.

Życzmy mu zatem wykorzystania do końca pięknej i prawdziwej szansy!
Wojciech A. Wierzewski

REKLAMA

2091309340 views

REKLAMA

2091309639 views

REKLAMA

2093106098 views

REKLAMA

2091309920 views

REKLAMA

2091310066 views

REKLAMA

2091310210 views