Młociarze Wojciech Nowicki i Paweł Fajdek oraz kulomiot Michał Haratyk nie mieli problemów z przejściem eliminacji w swoich konkurencjach i we wtorek powalczą o medale lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Berlinie.
W poniedziałkowy wieczór rozpoczęła się impreza, w której wystąpi rekordowa liczba – 86 – Polaków. Na pierwszy dzień rywalizacji nie zaplanowano żadnych finałów, a biało-czerwoni dobrze poradzili sobie w eliminacjach.
W rzucie młotem finał wywalczyli brązowy medalista igrzysk z Rio de Janeiro Nowicki i obrońca tytułu Fajdek.
„Pogoda dała się nam nieco we znaki, bo musieliśmy dość długo czekać, a to było męczące. Mam nadzieję, że w finale będzie zdecydowanie lepiej. Każdy medal mnie ucieszy – skomentował pierwszy z nich, który wymaganą odległość 76 m osiągnął w pierwszej próbie (76,03).
Zachowawczo zaczął Fajdek. Najpierw miał 74,61, by się w kolejnym rzucie poprawić na 77,86. W eliminacjach nikt dalej od niego nie rzucił, ale trzykrotny mistrz świata zapewnił, że nie ma to żadnego znaczenia. Najważniejsze będzie, co się stanie w finale. Koło ocenił jako dobre, a i pogoda mu zbytnio nie przeszkadza, bo – jak powiedział – jest dużo cienia.
„Jestem optymistycznie nastawiony, a we wtorek będzie walka. Nie osiągnąłem tej dyspozycji, w jakiej byłem w poprzednich latach, więc nie jestem w stanie zaatakować od pierwszego rzutu. Oczywiście wszystko wyjdzie w trakcie, jest adrenalina, duża impreza, wsparcie najbliższych. Na pewno nie będę się starał wszystkich zaskoczyć, bo oni wiedzą na co mnie stać” – przyznał.
Dobrze poradził sobie także lider europejskiej tabeli w pchnięciu kulą Haratyk. Wymieniany przez wielu ekspertów w gronie faworytów już w pierwszym podejściu uzyskał 20,59 i wypełnił wymagane minimum (20,40).
„Mogę tu nawet wygrać. Szkoda, że warunki z dziś nijak przekładają się na finał, bo on będzie na stadionie na innym kole” – wspomniał.
Na to, co zrobią rywale musieli czekać Konrad Bukowiecki i Jakub Szyszkowski. Obaj pchali w pierwszej grupie. Pierwszy z nich, który w tym sezonie walczy z kontuzjami miał 19,89, a drugi – 19,67.
„Najgorszy konkurs, jaki mogłem sobie wymyślić. Przykro mi. Przepraszam. Nie wiem, co jeszcze więcej mogę powiedzieć. Trzy dni temu skręciłem nogę. W ogóle nie byłem pewien czy tu przyjadę. Wynik 19,89 nie jest szczytem moich marzeń. To ja zawaliłem. Nie ma co zwalać na warunki czy okoliczności” – tłumaczył się Bukowiecki, który – w przeciwieństwie do Szyszkowskiego – znalazł się jednak w gronie finalistów.
Eliminacje tej konkurencji odbywały się na Breitscheidplatz, czyli tam, gdzie w 2006 roku doszło do zamachu terrorystycznego. Koło było położone na drewnie, a finał we wtorek jest na stadionie, na podłożu betonowym.
Przez eliminacje przebrnęli też Tomasz Jaszczuk w skoku w dal (7,88) oraz na 100 m Ewa Swoboda (11,33) i Dominik Kopeć (10,37).
Udział w ME w startach indywidualnych zakończyli już sprinterzy Remigiusz Olszewski (10,44) i Przemysław Słowikowski (10,54) oraz na 400 m przez płotki Jakub Mordyl (51,15).
(PAP)