Koszykarze Loyola Ramblers pokonali po kolejnym dreszczowcu Tennessee Volunteers 63:62 i znaleźli się w „słodkiej szesnastce” najlepszych uniwersyteckich zespołów USA. W czwartek o awans do ósemki zagrają z Nevadą (7), która niespodziewanie pokonała Cincinnati (2) 75:73.
Faworytem byli Volunteers nie tylko dlatego, że rozstawiono ich z numerem trzecim. Zdecydowanie większe tradycje, bardziej okazałe osiągnięcia w ostatnich latach, wielu graczy wywodzących się z klubu oddanych do NBA, sprawiało, że niewielu wierzyło w zwycięstwo jedenastych w rozstawieniu Ramblers.
I nie wiadomo jaką rolę odegrał w sukcesie święty Patryk, czuwający nad jezuicką uczelnią, a jaką modlitwa duchowej patronki zespołu 98-letniej Jean Dolores Smith, która stała się jedną z najpopularniejszych postaci tegorocznego turnieju. Wiadomo natomiast, że największą zasługę mają koszykarze, którzy po raz drugi zafundowali sportowej Ameryce dramatyczną końcówkę, zakończoną ich zwycięstwem i awansem do „słodkiej szesnastki”.
Zaczęło się wszystko zgodnie z planem. Po dwóch minutach Volunteers prowadzili 5:0, a po pięciu, wykorzystując znakomitą dyspozycję Admirala Schofielda 15:6. W tym momencie faworyt jednak zgasł. Przez ponad sześć minut nie trafił żadnego z dziewięciu oddanych rzutów, co konsekwentnie wykorzystali Ramblers. W 15 minucie po „trójce” Bena Richardsona po raz pierwszy w meczu zdystansowała rywali 23:22. Dwie minuty później podwyższyli je do sześciu punktów, schodząc na przerwę, prowadząc 29:25.
Był to dobry prognostyk przed drugą odsłoną, wszak w tym sezonie, prowadząc po pierwszej chicagowianie nie przegrali żadnego z 21 meczów.
Druga połowa praktycznie przez cały czas była pod kontrolą Ramblers. Volunteers zbliżali się, ale ich próby objęcia prowadzenie okazywały się bezskuteczne. Kiedy w 33 minucie Donte Ingram, ojciec zwycięstwa w meczu otwarcia, trafił za trzy punkty i Loyola zwiększyła przewagę do 53:44, wydawało się, że losy meczu są już rozstrzygnięte. Na trzy minuty przed końcową syreną różnica wynosiła ponownie dziewięć punktów i w tym momencie faworyzowani Volunteers złapali drugi oddech.
Kilkadziesiąt sekund później było już tylko 61:59. Tego, co wydarzyło się potem, nie powstydziłby się sam Alfred Hitchcock. Volunteers po rzucie z faulem za dwa punkty i dokładce z osobistego na 20 sek. przed końcem objęli prowadzenie 62:61. Chwile później wydawało się, że Ramblers wyrzucili piłkę na aut, automatycznie pozbawiając się szansy na zdobycie rozstrzygających punktów. Jednak powtórka video okazała się dla nich szczęśliwa. Odzyskali piłkę i mieli dziesięć sekund na finałową akcję. Tym razem bohaterem okazał się Clayton Custer. Po jego rzucie piłka trzy razy odbijała się od poręczy, by w końcu wpaść tam, gdzie powinna, zapraszając Kopciuszka do Chicago. To, co wydawało się niemożliwe, stało się faktem.
Dariusz Cisowski