0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaSpołeczeństwoPotrzebujący i cwaniaki. Welfare dwadzieścia lat później

Potrzebujący i cwaniaki. Welfare dwadzieścia lat później

-

Prezydent Bill Clinton podpisuje ustawę fot.arch. Social Security
Prezydent Bill Clinton podpisuje ustawę fot.arch. Social Security

Dwadzieścia lat temu, 22 sierpnia 1996 roku prezydent Bill Clinton podpisał ustawę o reformie pomocy społecznej. Chciał zmobilizować ubogich, aby wzięli sprawy we własne ręce. Niektórzy rzeczywiście wzięli, inni znaleźli sposoby, by żyć na państwowym garnuszku.

– Korzystałam kiedyś z link card, czyli programu pomagającego kupić jedzenie i podstawowe produkty – mówi Aneta Kołakowska, samotna matka dwójki dzieci. – Kilka lat temu pracowałam na pełen etat, zarabiałam 10 dol. na godzinę, do tego dostawałam alimenty w wysokości 400 dol. miesięcznie. Wypełniłam podanie o link card, wpisałam dane zgodne z prawdą i dostałam zapomogę w wysokości… 16 dol. na miesiąc. Kpina. Minęło trochę czasu i złożyłam podanie ponownie, tym razem nie pracowałam w ogóle, dostałam 350 dolarów. Niedługo potem znalazłam pracę i wysłałam do urzędu kopie dwóch czeków. Nie zmniejszyli zapomogi, ale po kilku miesiącach otrzymałam list, że muszę zwrócić 1200 dolarów, za wszystkie te miesiące, kiedy pracowałam i otrzymywałam pomoc. Dobrze, że dostałam akurat zwrot podatkowy, to byłam w stanie im zapłacić. Od tego momentu nie chcę już tego typu pomocy – dodaje Kołakowska.

REKLAMA

Aneta złożyła też kilka lat temu podanie o przyznanie miejskiego mieszkania dla osób o niskich dochodach, popularnego Section 8. Dwukrotnie. Ale nie przyjęli. Zadzwoniła, co dzieje się z jej sprawą, ale okazało się, że obydwa podania gdzieś zaginęły. – Może dlatego, że w podaniu musiałam wypełnić rubrykę dotyczącą rasy. A jak jesteś biała, to zapomnij. Koło mnie mieszka meksykańska rodzina. Czwórka dzieci, ojciec pracuje tylko na część etatu w jakiejś kuchni, matka siedzi z dziećmi w domu. Jeżdżą wielkim samochodem, który pali jak smok. Za mieszkanie płaci im państwo, jedzenia mają tyle, że wyrzucają je całymi workami. To ja się pytam, dlaczego oni dostają takie zapomogi, a ja, samotna matka się nie kwalifikuję? Pewnie dlatego, że jestem imigrantką i mam polskie nazwisko – mówi Kołakowska. O comiesięczny czek od państwa Aneta nie starała się nigdy. – Tam nie ma jak się dostać, zresztą i tak by mnie odrzucili – dodaje.

Aneta zadowolona jest za to z programu Medicare, bo jej córka Karolina ma problemy zdrowotne. Dziewczynka niedosłyszy, miała już jedną operacje na uszy, niedługo będzie kolejna. Do tego od trzech lat nie urosła ani o centymetr, potrzebna będzie terapia hormonalna. – Na wizytę u specjalisty czekamy co prawda kilka miesięcy, ale nie narzekam, ważne, że ubezpieczenie płaci za wizyty u lekarzy. Z własnej kieszeni nie byłoby mnie stać. Jedna wizyta u laryngologa to 250 dolarów, o operacji nie wspominając.

Aneta zdecydowała, że bierze sprawy we własne ręce. W Polsce skończyła dwa lata inżynierii lądowej. Niedawno świetnie zdała testy i rozpoczyna naukę w college’u. Najpierw chce zrobić kurs księgowości, a w przyszłości zostać inżynierem. Poradzi sobie. Póki co pracuje jako kelnerka w restauracji.

 fot.Unsplash/pixabay.com
fot.Unsplash/pixabay.com

[blockquote style=”1″]W Illinois samotna matka z dwojgiem dzieci może liczyć na comiesięczne wsparcie poniżej 500 dolarów, a są stany, gdzie miesięczny zasiłek nie przekracza 300 dolarów.[/blockquote]

Królowa zasiłku

Zasiłki społeczne są w Stanach Zjednoczonych tematem kontrowersyjnym, leżą na osi sporu pomiędzy demokratami i republikanami. Zwłaszcza wśród tych ostatnich istnieje silne przekonanie, że pobierający pomoc społeczną to ludzie, którzy, żyjąc na państwowym garnuszku, wykorzystują ciężko zarobione pieniądze podatników. Beneficjenci programów pomocowych postrzegani są jako leniwi, nieszukający zatrudnienia i żerujący na pomocowym systemie. Stereotyp ten stworzył Ronald Reagan, który w czasie jednego z przemówień opowiedział o „kobiecie z Chicago, która miała 80 nazwisk, 30 adresów i 12 kart Social Security. Od pomocy społecznej dostawała 150 tys. dol. rocznie”. Abstrahując od faktu, że kobieta ta była jedynie wymysłem Reagana, narodziła się „królowa zasiłku” (welfare queen), mityczna postać wykorzystywana przez kolejnych polityków do szkalowania ubogich Amerykanów i rasistowskich wycieczek pod adresem pobierających zasiłki. Tymczasem rzeczywistość wypływająca ze statystyk nie potwierdza tych stereotypów. Okazuje się, że wśród korzystających z zasiłków jest 39,8 proc. Afroamerykanów i zaledwie jeden procent mniej (38,9 proc.) białych, a także 15,7 proc. Latynosów. Nieprawdziwe jest także przekonanie, jakoby zasiłek pobierali bezrobotni. Ponad połowa rządowych pieniędzy trafia do rodzin i osób zatrudnionych, których zarobki są na tyle niskie, że nie pozwalają na przeżycie. W Illinois, które wydaje na pomoc społeczną blisko 1,9 mld dol. rocznie, aż 58 proc. środków trafia do rodzin, w których pracuje przynajmniej jedna osoba. Zdaniem wielu ekonomistów problem utrzymujących się na stałym poziomie wskaźników biedy leży zatem w zbyt niskich płacach i stawkach godzinowych, niepozwalających utrzymać się na minimalnym choćby poziomie.

20 dolarów na tydzień

Anna (woli nie podawać nazwiska) jest w Stanach nielegalnie. Uregulowany status mają jej mąż i troje urodzonych w Chicago dzieci. Mieszkają na Jackowie. Rodzina dostaje co miesiąc link card na 403 dolary i dla Anny jest to duża pomoc, tym bardziej że jej mąż jest zawodowo niestabilny. Teraz akurat nie pracuje, bo pije. Wtedy Anna dorabia na sprzątaniu, ale zdrowie jej nie pozwala. Jest po raku tarczycy, cierpi na napadowe przykurcze mięśni, leczy się, jest po operacji. Żyje dzięki miejskiemu programowi Carelink, który w całości pokrywa leczenie; za lekarstwa Anna dopłaca jedynie 4 dolary. – Lekko nie jest. Może ciężko w to uwierzyć, ale da się wyżywić pięcioosobową rodzinę za 20 dolarów tygodniowo – mówi Anna. – Pomoc państwa dla takich jak ja jest niewystarczająca, ale nie narzekam, radzimy sobie. Przydałaby się dopłata do prądu i gazu, moja sąsiadka taką dostaje. Wyślę męża, niech się dowie, czy można to załatwić – dodaje.

Zasiłek niejedno ma imię

Programy pomocy społecznej polegające na comiesięcznym wypłacaniu zasiłków, wydawaniu kartek na żywność (food stamps) i ich nowocześniejszej wersji – link card pomagają milionom ludzi. Z badań Census Bureau wynika, że z pomocy państwa korzysta ponad 110 milionów Amerykanów, czyli 35,4 proc. – ponad jedna trzecia mieszkańców USA. Tylko nieco ponad 4 proc. otrzymuje co miesiąc czek z opieki społecznej, reszta to weterani, renciści, osoby starsze korzystające z programu Medicare, dzieci z ubogich rodzin oraz bezrobotni. Welfare to zatem pojęcie bardzo pojemne, obejmujące nie tylko zasiłki dla biednych, ale również zwolnienia podatkowe dla rodzin z dziećmi. Państwo wydaje na te programy blisko 132 mld dol. rocznie. To dużo, patrząc z poziomu statystycznego wyborcy. Suma ta nie robi takiego wrażenia, biorąc pod uwagę, że na programy dożywiania, mieszkaniowe i edukacyjne państwo wydaje zaledwie 1 proc. produktu krajowego brutto, 1,1 proc. na zasiłki dla biednych, a 1,8 proc. na dopłaty do usług medycznych dla seniorów.

 fot.ptrabattoni/pixabay.com
fot.ptrabattoni/pixabay.com

[blockquote style=”1″]„Pojedź sobie pod biuro DHS, samochody na parkingu stoją lepsze niż pod pobliskim Mariano’s. W środku głównie kobiety, wiele z dziećmi, trochę staruszków. Czarni, Latynosi, Arabowie, białych najmniej”[/blockquote]

Pomoc nie dla biednych

Krytycy programów pomocy socjalnej podkreślają, że pomimo pompowania w socjal miliardów dolarów, wciąż istnieją ogniska nędzy i bezrobocia, a wskaźniki biedy są niewiele niższe niż przed reformą z 1996 roku. Analiza problemu jest złożona, ale na pierwszy plan wybijają się dwie kwestie: dysponowanie federalnymi funduszami przez władze poszczególnych stanów oraz dwie poważne recesje, które w ciągu ostatnich dwudziestu latach pogłębiły poziom biedy.

Okazuje się, że zaledwie 23 proc. biednych, których dochody kwalifikują do otrzymywania zasiłków, otrzymuje państwową pomoc. Wynika to najczęściej z przekroczenia przez nisko uposażone rodziny ram czasowych otrzymywania zapomogi lub niedotrzymywanie warunków przyznawania zasiłku – niedostateczne poszukiwanie zatrudnienia, nieuczęszczanie na kursy zawodowe itd. Być może oddawanie losu ubogich w ich własne ręce było pomysłem skazanym na niepowodzenie. Inna sprawa, że wysokość miesięcznych świadczeń jest niewielka. W Illinois samotna matka z dwojgiem dzieci może liczyć na comiesięczne wsparcie poniżej 500 dolarów, a są stany, gdzie miesięczny zasiłek nie przekracza 300 dolarów.

Skąd te nierówności? Każdy ze stanów otrzymujący federalne pieniądze na programy socjalne sam decyduje o ich przeznaczeniu. Dla przykładu Oregon większość otrzymywanych środków przeznacza na pomoc potrzebującym, ale nienależąca do zamożnych stanów Luizjana wypłaca zasiłki zaledwie 4 procentom ubogich rodzin. Stany wydają zatem pomoc, którą otrzymują na welfare, na rozmaite cele – stypendia dla studentów, programy opieki nad dziećmi, czy promujące małżeństwo jako sposób na poprawę sytuacji materialnej. Także na ograniczenie dostępu do pomocy socjalnej, co stanowi ponury paradoks. Parlament Missouri próbował kilka lat temu wprowadzić ustawę ograniczającą biednym dostęp do niektórych produktów. Jej autor, republikański poseł, zaproponował legislacyjne ograniczenia w dostępie do mięsa i owoców morza po tym, jak rzekomo był świadkiem kupowania za kartki żywnościowe steka filet mignon i krabiego mięsa. Z kolei Kansas chciało zabronić pobierającym zasiłki wizyt w klubach ze striptizem. W kilkunastu stanach wprowadzono prawo pozwalające na testowanie pobierających zasiłki na obecność narkotyków. Przepisy takie chciał wprowadzić m.in. gubernator Wisconsin Scott Walker. Władze Florydy wprowadziły kontrowersyjne kontrole moczu, grożąc, że będą odbierać zasiłki narkomanom, ale okazało się, że na zażywaniu niedozwolonych substancji przyłapano zaledwie 2,6 proc. badanych. Ostatecznie program zawieszono jako niezgodny z konstytucją.

Welfare nie oznacza biedy

– Trzeba tak robić, żeby się nie narobić – mówi Tomasz („może lepiej bez nazwisk”), który mimo 38 lat mieszka w bejzmencie u rodziców. Ma chory kręgosłup i kliniczną depresję. Za leczenie płaci państwo, sto procent, bo Tomek nie zgłasza żadnego dochodu. Raz w tygodniu opiekuje się „dziadkiem”, za gotówkę rzecz jasna. Wystarcza na tytoń i jakieś piwo. Co miesiąc dostaje od państwa prawie 200 dol. na jedzenie.

– Po pierwsze, welfare nie oznacza biedy. Pojedź sobie pod biuro DHS, samochody na parkingu stoją lepsze niż pod pobliskim Mariano’s. W środku głównie kobiety, wiele z dziećmi, trochę staruszków. Czarni, Latynosi, Arabowie, białych najmniej. Kobiety stoją w kolejkach po zasiłki, a ich mężowie pracują w tym czasie gdzieś za gotówkę. Bo chodzi tylko o to, żeby nie pokazać dochodu. Nawet minimalnego, lepiej udawać bezradnego. Z ubezpieczeniem zdrowotnym to samo, jak nie pracujesz, nie płacisz kary za brak ubezpieczenia, a w dodatku dostajesz Medicaid, może nie najlepsze, ale przyzwoite. Dodatkowo mam rządowy telefon komórkowy, z klapką i tylko 250 minut, ale jest. To po co pracować? Żeby zapracować na emeryturę? Nawet jeśli do niej dożyję, to dostanę z Social Security 700 dol., a ten co płaci podatki, najwyżej 1100. O te cztery stówki na starość mam się zabijać? Jak już pracować, to tylko za cash.

Tomasz właśnie załatwia sobie rentę. Dostanie 733 dol. przed podatkiem. Podanie złożył już dwa lata temu, spodziewa się, że dostanie wyrównanie za każdy miesiąc, od kiedy złożył pierwsze odrzucone podanie. Kupi wtedy używane RV i wyniesie się na Florydę. Ciepło, klimat dobry na kręgosłup. – No i musiałbym upaść na głowę, żeby płacić 800 dol. za wynajem mieszkanka w Chicago – dodaje.

Pytam, czy nie wstyd mu, że oszukuje państwo.

– Ani trochę.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]

REKLAMA

2091218155 views

REKLAMA

2091218454 views

REKLAMA

2093014913 views

REKLAMA

2091218735 views

REKLAMA

2091218881 views

REKLAMA

2091219025 views