0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaSpołeczeństwoDo Ameryki po dziecko z in vitro

Do Ameryki po dziecko z in vitro

-

Małgorzata Błaszczuk, Magda Nytko-Partyka,Chicago
do_ameryki_po_dziecko_z_in_vitro
Aneta Tomaszkiewicz z mężem Jackiem oraz bliźniaczkami Agatką i Beatką urodzonymi dzięki metodzie in vitro

Marta Kłubik do USA jechała nie po pieniądze ani karierę. Jechała po dziecko. – W Polsce usłyszałam: „Na tym etapie rozwoju medycyny nie jesteśmy pani w stanie pomóc” – mówi. Jej syn ma dziś 22 lata i jest wielkim fanem Polski, w której nie przyszedłby na świat.
Pani Marta starania o dziecko w kraju, jeszcze za czasów PRL, wspomina jako koszmar. Pięć poronień, leczenie hormonalne, a na końcu rozłożone bezradnie ręce najlepszych specjalistów w dziedzinie bezpłodności.

REKLAMA

– Nigdy nie chciałam jechać do Ameryki, mimo że od lat miałam zieloną kartę po matce, obywatelce USA. Nie brałam pod uwagę wyjazdu z mojego Krakowa – opowiada. – Dokładnie pamiętam dzień, kiedy zdecydowaliśmy z mężem o emigracji. To było październikowe popołudnie, wyszliśmy z kliniki, gdzie usłyszeliśmy, że nigdy nie będziemy mogli mieć dzieci. Ktoś, kto nie starał się w takim zapamiętaniu i desperacji o dziecko, nie zrozumie, że taka diagnoza brzmi jak wyrok. Wtedy Tomek powiedział: Marto, a może udałoby się to w Ameryce? Wówczas w Polsce żaden ośrodek nie oferował jeszcze zabiegu sztucznego zapłodnienia.
Po trzech miesiącach, w 1986 r., Kłubikowie byli w Chicago. Pierwsza próba się nie powiodła. Przy drugiej z trzech zamrożonych embrionów przyjął się jeden. Na świat przyszedł Peter.

Łucja Godecka o dziecko starała się 13 lat, z czego w Polsce przez blisko 12, już w III RP. Odwiedziła wielu znanych specjalistów w Krakowie i Warszawie. – Jeden lekarz twierdził, że cierpię na endometriozę [choroba macicy często prowadząca do niepłodności], inny mówił, że wszystko jest w porządku i szybko powinnam zajść w ciążę. Szczerze mówiąc, miałam już dość ciągłego biegania do lekarzy, brania leków, a w szczególności własnej bezradności. Gdyby nie mąż i bliscy, pewnie bym się poddała – wspomina pani Łucja.

Kiedy wraz z mężem dostali upragnione wizy do USA, za oceanem szybko zdecydowali się na in vitro. – Zaszłam w ciążę już przy pierwszej próbie. Karolinka ma dzisiaj siedem lat i jest najwspanialszym dzieckiem na świecie. Uwielbia prezydenta Obamę i program „You Can Dance”. Jest dla nas wszystkim – podkreśla pani Łucja.

Bliźniaki Małgorzaty Łasko – Nicole i Krystian – mają półtora roku. – Dzieciaki pełne są życia i energii. Kiedy kładę je spać, padam z nóg – mówi pani Małgorzata, która do USA przyjechała jako osiemnastolatka w 1993 r.

Tu poznała Kamila. Małżeńska beztroska szybko minęła, kiedy okazało się, że para nie może doczekać się potomstwa. – Kiedy zaczęliśmy podejrzewać, że coś jest nie tak, przeprowadziliśmy badania. Okazało się, że problem leży po stronie Kamila – opowiada pani Małgorzata. – Rozważaliśmy możliwość leczenia w Polsce, bo znajomi powiedzieli nam, że tam też są przeprowadzane zabiegi sztucznego zapłodnienia. Zaczęliśmy zbierać informacje, ale okazało się, że musiałabym spędzić w Polsce całe dziewięć miesięcy, a na to nie mogliśmy sobie pozwolić. No i nie byłoby nas stać na in vitro w Polsce. W Stanach całość leczenia pokryło ubezpieczenie męża.

Po wielu nieudanych próbach w USA Małgorzata i Kamil wreszcie doczekali się upragnionego potomstwa ze sztucznego zapłodnienia.

Uratowała nas karta kredytowa

Dziś w Stanach Zjednoczonych in vitro stosuje się powszechnie – na każde sto urodzeń jedno jest sztucznie wspomagane. Koszty mogą być bardzo różne – od 10 do 25 tys. dol. Wpływają na nie zarówno rodzaj posiadanego ubezpieczenia, stopień, w jakim refunduje ono tego typu zabiegi, oraz stawki danego ośrodka, gdzie przeprowadza się zabieg.

Renata Góralczyk jest jedną z pacjentek prof. Ewy Radwańskiej, założycielki i dyrektor najstarszego w Chicago Programu Endokrynologii, Reprodukcji i Niepłodności przy Centrum Medycznym Szpitala Uniwersyteckiego Rush. Zaczęła starać się o dziecko jako 25-letnia mężatka, jeszcze w Polsce. Po latach leczenia usłyszała, że jej szanse na poczęcie drogą naturalną wynoszą 25 proc.

Kiedy dziesięć lat temu przejechała do USA rozpocząć nowe życie, jej największym marzeniem wciąż było dziecko. W klinice prof. Radwańskiej przeszła trzy zabiegi in vitro. Dopiero ostatni z nich, kiedy pani Beata miała 39 lat, zakończył się sukcesem.

– Podczas każdego zabiegu w szpitalu za wszystko musieliśmy zapłacić z własnej kieszeni – za każdą strzykawkę, USG, anestezjologa. W sumie ok. 25 tys. dol. Płaciliśmy gotówką albo kartą kredytową, bo szpital oferował wtedy 30-40 proc. zniżki. Przed trzecim zabiegiem bardzo długo się zastanawiałam. Nie miałam już siły, aby przechodzić przez ten wyczerpujący proces. Nie mieliśmy też pieniędzy, ale los się do nas uśmiechnął i moja aplikacja o kolejną kartę kredytową została zaakceptowana. Limit wynosił 20 tys. dol, bez odsetek, przez cały rok. Akurat wystarczyło na ostatni zabieg – wspomina szczęśliwa matka Emilki.

Marta i Tomasz Kłubikowie opowiadają, że w Polsce na leczenie bezpłodności wydali fortunę. – Głównie dlatego, że Marta leczyła się prywatnie. W sfinansowaniu zabiegu in vitro w Stanach pomogła teściowa, która pożyczyła nam 15 tys. dol. Kiedy wiedzieliśmy już, że Marta jest w ciąży i że nie ma żadnych zagrożeń, sprzedaliśmy mieszkanie w Krakowie i zdecydowaliśmy się osiąść w Chicago – wspomina pan Tomasz.

Rodzice decydują o embrionach

Nie brakuje jednak głosów, że stosowanie metody in vitro w USA całkowicie wymknęło się spod kontroli. Dzieci z zapłodnienia in vitro mają takie gwiazdy show-biznesu jak Marcia Cross, Celine Dion czy Nicole Kidman. W Stanach Zjednoczonych przeprowadza się dziś 130 tys. zabiegów rocznie, po których rodzi się 50 tys. dzieci. Jeszcze dziesięć lat temu było to 65 tys. zabiegów i 20 tys. dzieci.

Według amerykańskiego Kościoła baptystycznego świetnie obrazuje rosnącą modę na tego rodzaju poczęcia przykład 32-letniej Nadyi Suleman. Urodziła ona niedawno ośmioraczki w Centrum Medycznym Szpitala Uniwersyteckiego w Los Angeles, mając już sześcioro dzieci po zapłodnieniu metodą in vitro. Kobieta nie ma męża ani znaczących dochodów, utrzymuje się głównie dzięki pomocy zadłużonych po uszy rodziców.

Zabiegowi in vitro w USA może poddać się każda kobieta bez względu na wiek. Jedyne zalecenie wydane przez Amerykańskie Towarzystwo Medycyny Reprodukcyjnej mówi o wszczepianiu nie więcej niż dwóch zarodków u kobiet poniżej 35. roku życia i nie więcej niż pięciu u kobiet starszych – głównie w celu uniknięcia ciąż mnogich, które są poważnym ryzykiem dla zdrowia matki i jej dzieci.

Jest to jednak tylko zalecenie. Ostateczną decyzję pozostawia się pacjentce i jej lekarzowi, który jest zobowiązany do dostarczania na bieżąco do narodowego rejestru szczegółowych danych z każdego przeprowadzonego zabiegu in vitro.

W rękach przyszłych rodziców leży też los pozostałych pobranych zarodków. W USA embriony mrozi się niemal od początku stosowania metody in vitro, co dla wielu chrześcijan może być poważnym dylematem etycznym.
Watykan jest bowiem zdecydowanie przeciwny wszelkim metodom sztucznego zapłodnienia. Szczególnie potępia mrożenie zarodków, bo często wiąże się to z ich zniszczeniem – Kościół katolicki traktuje to jak morderstwo. Część Kościołów protestanckich dopuszcza co prawda sztuczne zapłodnienie, ale zazwyczaj bez mrożenia embrionów.

W USA partnerzy w bardzo szczegółowych ankietach poprzedzających zabieg deklarują, ile zarodków może być zamrożonych. Osobna, wielostronicowa deklaracja dotyczy sytuacji, kiedy przyszli rodzice w ogóle nie biorą pod uwagę mrożenia zarodków. Muszą wówczas z góry podać dokładną liczbę embrionów do wszczepienia. W takich sytuacjach najczęściej są to dwa embriony.
– W zdecydowanej większości partnerzy chcą, aby jednak zamrozić jakieś zarodki. Mają świadomość, że przy pierwszym cyklu może nie dojść do zapłodnienia. Średnio zamraża się trzy-cztery zarodki, rzadko pięć-dziesięć – tłumaczy prof. Radwańska.

Bóg tworzy rękami ludzi

Bliźniaczki Anety Tomaszkiewicz – Agatka i Beatka – mają dziś trzy i pół roku. Ich mama – 46 lat. – Jestem katoliczką, ale nie miałam żadnych dylematów moralnych. Wiem, że w kraju Kościół ma ogromny wpływ na decyzje, które podejmujemy. Pochodzę z małego miasteczka w Polsce, jednak bez względu na opinię środowiska tu czy tam zrobiłabym to samo. Uważam, że szansa, którą dała mi medycyna, całkowicie i pięknie zmieniła moje życie – podkreśla pani Aneta.

Łucja Godecka zapisała swoją córkę do polskiej szkoły niedzielnej na lekcje religii. Regularnie uczęszcza też do kościoła. Jednak stanowisko Watykanu na temat sztucznych metod zapłodnienia uważa za niezrozumiałe: – Przecież sam Bóg mówi, abyśmy się rozmnażali i byli szczęśliwi. Bo co może przynieść małżeństwu więcej szczęścia niż poczęcie nowego życia? Uważam, że to Bóg tworzy życie ludzkimi rękami, a nasze dzieci nie są w niczym gorsze od tych poczętych drogą naturalną.

Także Renata Góralczyk zdaje sobie sprawę z kontrowersji, jakie często towarzyszą metodzie in vitro: – Już w momencie pobierania jajeczek za każdym razem podpisywałam dokumenty, na mocy których mogłam wyrazić zgodę na zamrożenie niewykorzystanych embrionów. Jednak w moim przypadku podczas zabiegów wszystkie embriony zostały użyte. Wiem, że dla wielu kobiet jest to poważny dylemat natury etycznej.

– Zdarza się, że przychodzą do mnie pary, które od początku zastrzegają, że ze względów religijnych nie biorą pod uwagę zabiegu in vitro. Ale kiedy wszystkie inne metody zawodzą, bardzo rzadko zdarza się, by nie zmieniły zdania – podkreśla prof. Radwańska.

In vitro w Europie

Nie ma oficjalnych danych dotyczących liczby urodzin po zapłodnieniu in vitro w Europie. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że w Danii jest to 4 proc. wszystkich narodzin, w Słowenii – 3,6 proc., w Wielkiej Brytanii 1,3 proc., a np. na Łotwie – 0,2 proc.

Szacunków o Polsce (ponad 50 klinik in vitro) nie ma. W naszym kraju nie ma też żadnych regulacji prawnych dotyczących in vitro. Polska wciąż nie wykonuje unijnej dyrektywy z 2004 r., która nakazuje wprowadzenie systemu monitoringu pobierania i wykorzystywania komórek rozrodczych oraz postępowania z zarodkami, a także certyfikowania banków komórek i zarodków oraz ośrodków leczenia bezpłodności.

Każdy kraj UE inaczej określa ograniczenia w publicznym finansowaniu in vitro. Belgia płaci za sześć cyklów, Francja za trzy, ale już Wielka Brytania tylko za jeden. W Polsce osoba korzystająca z in vitro musi za wszystko płacić z własnej kieszeni. Jeden cykl kosztuje 10-12 tys. zł.

Źródło: Gazeta Wyborcza

REKLAMA

2091218339 views

REKLAMA

2091218638 views

REKLAMA

2093015098 views

REKLAMA

2091218920 views

REKLAMA

2091219066 views

REKLAMA

2091219210 views