Według najnowszego ranking QS top universities na rok 2012/2013 w światowej czołówce najlepszych uczelni wyższych wciąż królują Amerykanie. W pierwszej dziesiątce znajduje się aż 6 placówek położonych na terenie USA. Jak na razie nic nie wskazuje na to, aby ta sytuacja miała ulec zmianie. Chyba że system wdrażany w Chinach i Indiach okaże się sukcesem.
Zarówno w Chinach, jak i Indiach panuje bardzo drobiazgowy system testowania na poziomie krajowym. Wszystko po to, aby odnaleźć 1 proc. najzdolniejszych uczniów i zapewnić im miejsce w najlepszych placówkach w kraju, a potem karierę naukową. Biorąc pod uwagę ogromną populację obu krajów, jest z czego wybierać. W Indiach i Chinach znajduje się ok. 40 mln studentów.
Zdaniem dziennikarzy The Wall Street Journal prymat USA w dziedzinie szkolnictwa wyższego przez najbliższe 10 lat pozostanie niezachwiany. W następnej dekadzie może się jednak okazać, że Chiny i Indie zmienią układ sił.
Jak na razie to USA przeznaczają największe środki z budżetu na wyższą edukację. Rocznie jest to kwota rzędu 980 miliardów dolarów, a więc 2 razy więcej niż Chiny i 5 razy więcej niż Indie.
Według statystyk amerykańskie uniwersytety przygotowują swoich wychowanków świetnie do wejścia na rynek pracy – World Economic Forum szacuje, że 81 proc. amerykańskich inżynierów od razu jest w stanie znaleźć pracę.
Skąd zatem powody do zmartwień?
Konkurencja depcze Amerykanom po piętach. Jeden ze studentów chińskiego uniwersytetu Peking University w przypływie szczerości wyznał: „Powodzenia w znalezieniu miejsca w bibliotece. Nie ma wolnych miejsc na o 3 nad ranem”.
To właśnie na tym uniwersytecie kształci się chińska elita. Aby móc studiować na jednym z najlepszych uniwersytetów Chińczycy muszą zdać specjalny test Gaokaois. Z pośród 10 mln uczniów wyłaniany jest 1 proc. najlepszych.
Mimo wielu niedociągnieć zarówno w Indiach, jak i w Chinach motorem napędowym systemu edukacji są uczniowie, dla których studia na renomowanej uczelni to droga do sukcesu i zapomnienie o biedzie.
AS