Zdaniem dr Sarah Cozens z Uniwersytetu w Auckland były 3 większe masowe migracje ludności polskiej do Nowej Zelandii. Pierwsza, obejmująca lata 1872-1883, z okresu gdy Polska znajdowała się pod zaborami, dotyczyła obywateli z zaboru pruskiego. Druga, w latach 1944-1952, obejmująca 734 sieroty i 105 wychowawców, pochodzących z dawnych Kresów Wschodnich, które po roku 1944 znalazły się na terytorium ZSRR oraz 850 byłych więźniów z obozów koncentracyjnych i obozów pracy w Europie. I trzecia, z lat 1981-1983, obejmująca 299 polskich uchodźców z obozów w Austrii oraz tych, którzy uzyskali wówczas w Nowej Zelandii status uchodźców politycznych w związku z delegalizacją Solidarności, wprowadzeniem stanu wojennego i możliwością inwazji sowieckiej.
Inne etapy migracji ludności polskiej do Nowej Zelandii prezentuje Marian Kałuski, historyk polski mieszkający w Australii. Jego zdaniem były trzy inne okresy: okres pionierski – do roku 1939, okres migracji wojennej i powojennej 1939-1980 – oraz okres tzw. migracji postsolidarnościowej od roku 1981, obejmujący również migrację polską – w swej większości zawodową z wolnego już państwa polskiego.
Żaden z wymienionych autorów nie wspomina o dużej grupie Żydów polskich (w liczbie 600-700?), którzy przed II wojną światową, uciekając przed prześladowaniami, przybyli do Nowej Zelandii.
Najstarsze osadnictwo polskie w NZ
Pierwsza grupa polskich osadników dotarła do Nowej Zelandii w roku 1872. Byli to przeważnie Polacy z zaboru pruskiego. Polscy emigranci przypłynęli do Nowej Zelandii na pokładzie kilkunastu statków: Friedeburg, Palmerston, Crusader, Asia, Sussex, Reichstag, Gutenberg, P. Dallam Tower, Fritz Reuter, Earl of New Zealand, Lammershagen, Friedeburg, Terpischore, Fritz Reuter i Malborough.
Obok polskich emigrantów, których z racji posiadanych paszportów uważano za Niemców, przybywali wówczas do Nowej Zelandii także: Anglicy, Szkoci, Irlandczycy, Niemcy, Duńczycy oraz Norwegowie.
Jak podaje Bruce Herald: …agent generalny wysłał do Nowej Zelandii, pomiędzy lipcem 1871 i październikiem 1872, 38 statków z 6516 emigrantami, z których 3698 było Anglikami, 570 Szkotami, 842 Irlandczykami, 94 Walijczykami, 367 Niemcami, 403 Duńczykami, 570 Norwegami oraz 26 innych narodowości. Z liczby tej 1721 skierowanych zostało do prowincji Otago, 1604 do Canterbury, 138 Marlborough, 1452 Wellington, 795 Hawkes Bay, 806 Auckland.
Zdecydowana większość Polaków przybyłych do Nowej Zelandii pochodziła z zaboru pruskiego. Z ziemi ojczystej wygnała ich brutalna polityka germanizacyjna niemieckiego kanclerza Ottona Bismarcka, prześladowania religijne oraz obawa przed wcieleniem do armii pruskiej.
Liczne przykłady motywacji polskich emigrantów, którzy w końcu XIX wieku wyjechali z zaboru pruskiego do Nowej Zelandii, prezentuje dr J. W. Pobóg-Jaworowski, badacz Polonii nowozelandzkiej, na łamach swej pracy „History of the Polish Settlers in New Zealand”. Autor, zbierając przez lata materiały do swej książki, rozmawiał z dziećmi polskich osadników, które opowiadały mu o przyczynach wyjazdu ich rodziców czy dziadków z ojczyzny. I tak np. Jerzy Pedofsky /Pedowski/ mówił, że: w roku 1872 jego ojciec Józef uderzony został w twarz przez niemieckiego zarządcę majątku, u którego pracował, za to, że dał koniom za dużo owsa. Ojciec oddał mu cios z taką siłą, że Niemiec padł nieprzytomny. Bojąc się, że może być za to skazany na śmierć lub długoletnie więzienie, uciekł ze wsi do Hamburga i zgłosił się na wyjazd do Nowej Zelandii.
Honorata i Bernard Wiśniewscy zdecydowali się na emigrację w roku 1874. Niemiec, u którego pracowali, ulokował ich w chlewie ze świniami i za ciężką pracę płacił marne grosze.
August Neustrowski /Nostrowski/ w roku 1876 uciekł ze wsi nocą wraz z żoną Apolonią i trojgiem małych dzieci, aby wyemigrować z okupowanej przez Niemców Polski. Jego dziadka zabili Niemcy i zabrali mu majątek.
Pochodząca z Grudziądza na Pomorzu Mary Beski przybyła do Nowej Zelandii w roku 1874, a zmarła w Auckland w roku 1953 w wieku 105 lat. M. Beski często wspominała prześladowania Polaków przez Niemców, którzy zabraniali im nawet uczyć się języka polskiego.
Dr J. W. Pobóg-Jaworowski przytacza ponadto liczne historie polskich emigrantów, którzy wyjechali do Nowej Zelandii w ucieczce przed wcieleniem do pruskiego wojska. Jest to historia 17 rodzin polskich, łącznie 86 osób, które w roku 1876 wyjechały ze wsi Kokoszki, z okolic Starogardu Gdańskiego.
Polacy mieli w Kokoszkach małe gospodarstwa rolne. Aby móc wyżywić swoje rodziny musieli dodatkowo pracować w majątku Niemca Franza Wurtza. Kiedy wybuchła wojna prusko-francuska, w roku 1870, Wurtz obwieścił im, że mężczyźni mają możliwość wyboru: albo pójść do wojska, albo pracować u niego na rzecz armii. Polacy wybrali pracę na roli u Wurtza. Niemiec zażądał od nich dokumentów potwierdzających własność posiadanych gospodarstw, rzekomo na czas wojny.
Po wojnie (1871) gospodarze poprosili o ich zwrot. Wówczas powiedział im, że ziemia należy już do niego i jest zapłatą za to, że nie poszli na wojnę, na której mogli zginąć. Pozbawieni ziemi i możliwości wyżywienia swoich rodzin Polacy zdecydowali się na emigrację.
Kwarantanna
Wszystkie statki płynące do Nowej Zelandii z Europy, wiozące na swoim pokładzie setki osadników, kierowane były przez władze sanitarne na przymusową kwarantannę. Przyczyną ustanowienia tzw. legislation quarantine przez rząd kolonialny, na początku lat sześćdziesiątych XIX stulecia, była chęć zabezpieczenia kraju przed europejskimi chorobami. Wszystkie porty, do których przybywali emigranci, zostały wyposażone w odpowiednie miejsca, na terenie których zatrzymywano wszystkich podejrzanych o przywiezienie zakaźnej choroby.
Przepisy – tzw. legislation quarantine11 – dotyczące kwarantanny statków przypływających do Nowej Zelandii z emigrantami opublikowane zostały przez władze kolonialne w roku 1864, na łamach wszystkich gazet centralnych i lokalnych i zawierały 21 punktów.
Każdy z osadników płynący do Nowej Zelandii został przed zaokrętowaniem starannie zbadany. Nie było jednak zupełnej pewności, że na statku przewożącym czasem od 200 do 300 pasażerów, odizolowanym na morzu przez trzy i więcej miesięcy, nie rozwinie się jakaś niebezpieczna choroba. Najczęściej, ze względu na warunki podróży, pasażerowie zapadali na koklusz, zapalenie płuc, tyfus brzuszny, gruźlicę, szkarlatynę i ospę.
W czasie sprawdzania stanu zdrowia pasażerów statku Cardigal Castle, który 8 stycznia 1877 roku zawinął do portu Lyttelton stwierdzono, że w czasie podróży z Europy 2 osoby chorowały na zapalenie płuc, 2 na dyfteryt, 1 na apopleksję, 1 na gorączkę jelitową oraz kilka innych.
12 stycznia 1864 roku rząd kolonialny, mający wówczas swoją siedzibę w Auckland, wydał tzw. regulations quarantine, które zostały następnie podpisane przez gubernatora George´a Graya. Ich realizacja wymagała wspólnych działań zarządów poszczególnych portów, komisji zdrowia oraz lokalnych władz. Osiem lat później, w roku 1872, porty dysponowały już odosobnionymi miejscami, gdzie osadnicy z Europy przechodzić mogli kwarantannę. Zarówno na Wyspie Północnej jak i Wyspie Południowej istniało po kilka takich miejsc.
Na Wyspie Północnej kwarantannę przechodzić można było w portach w Auckland i Wellington, na Wyspie Południowej w Lyttelton i Port Chalmers. W Auckland, pierwszej stolicy Nowej Zelandii, osadnicy z Europy poddawani byli kwarantannie na wyspie Motuihe dopiero od 10 lipca 1872 roku. Budynki do odbywania kwarantanny wzniesiono z rozebranych koszar wojskowych w Point Britomart. Wcześniej, zaledwie przez kilka miesięcy, statki płynące z Europy do Auckland, poddawane były kwarantannie w Point Blockhouse na pobliskim Manukau Harbour.
Kwarantanna dla statków przybijających do portu w Wellington odbywała się początkowo na stałym lądzie. Dopiero w listopadzie 1866 roku I. E. Featherston gubernator prowincji Wellington podjął decyzję wybudowaniu stacji kwarantanny na pobliskiej niewielkiej wyspie Somes, położonej w zatoce portowej. Przygotowania do jej uruchomienia trwały ponad dwa lata. Wyspa pozostawała stacją kwarantanny dla emigrantów z Europy aż do roku 1914. Decyzją tamtejszego ośrodka zdrowia poddano kwarantannie ponad dwadzieścia statków.
Do celów kwarantanny wykorzystywana była także niewielka pobliska wysepka Mokopuna /dziś Leper/, na której przetrzymywano m.in. chińskiego handlarza owocami Kim Lee, podejrzanego o trąd. Zmarli na tej wyspie ludzie pochowani zostali na miejscu, na niewielkim cmentarzu.
Na Wyspie Południowej statki z osadnikami płynące do Lyttelton /w pobliżu Christchurch/ kierowane były na kwarantannę na wyspy najpierw Quail – od 1861 do 1873, a potem na Ripapa i ponownie na Quail. W port Chalmers /w pobliżu Dunedin/ kwarantanna odbywała się na wyspach: Large Island Quarantine i Smaller Island Quarantine. Smaller Island Quarantine, dziś Island Goat, stała się miejscem kwarantanny dla samotnych mężczyzn, dla których w latach siedemdziesiątych XIX wieku zbudowano tam odpowiednie baraki. Tak było do roku 1891, kiedy to wyspa zamieniona została na miejsce kwarantanny dla żywego inwentarza. Druga wyspa, Large Island Quarantine, służyła za miejsce kwarantanny od roku 1863 i przeszły przez nią tysiące osadników z Europy.
Ostatnia ze stacji kwarantanny na Wyspie Południowej znajdowała się w niewielkim porcie Akaroa, na półwyspie Banks, w rejonie Canterbury i była najbardziej odizolowaną stacją nazywaną government reserve nr 77A.
Pierwsze spisy ludności
Polacy, którzy w XIX wieku zjawili się w Nowej Zelandii, bardzo rzadko uważani byli za Polaków. Nie mieli przecież ani polskich paszportów, ani żadnych innych oficjalnych polskich dokumentów. Legitymowali się dokumentami krajów zaborczych, a więc głównie Prus i za takich zazwyczaj byli uważani.
Trudno jest dziś dokładnie określić liczbę polskich emigrantów z tego okresu. Spis ludności przeprowadzony w Nowej Zelandii w roku 1874 wykazał liczbę zaledwie 60 Polaków, w tym 8 kobiet.
Dane te trudno uznać za wiarygodne. Na pokładach bowiem 6 pierwszych statków, które w latach 1872-1873 przypłynęły było blisko 200 Polaków. Takie dane znaleźć można na listach pasażerów okrętowych.
Niewiarygodne dane wykazał również kolejny spis ludności z roku 1878, kiedy to narodowość polską podały zaledwie 132 osoby. Według tego spisu najwięcej Polaków mieszkało: w prowincjach Westland – w Hokitika, Greymouth i Jackson’s Bay – razem 44 osoby, kolejnych 30 Polaków mieszkało w prowincji Otago: w Greytown/Allanton i Warhola, a reszta w okolicy Auckland17.
Następny spis ludności z roku 1896 wykazał liczbę 101 Polaków, a w roku 1921 – 339 Polaków mieszkających w: Wellingtonie i prowincji – 109 osób oraz w prowincjach: Taranaki – 82, Auckland – 79, Otago – 53, Canterbury – 30, Westland – 15, Hawke’s Bay – 12 i Nelson – 4 osoby. Spis z roku 1921 wykazał 339 Polaków urodzonych w Polsce oraz 1620 osób z polskich rodziców: 947 mężczyzn i 673 kobiet.
Spór o narodowość polskich emigrantów, uważanych często za Prusaków lub Niemców, jest bezprzedmiotowy. Oni sami uważali się bowiem za Polaków, którzy musieli uciekać z kraju przed zaborcami. Innego zdania jest jednak nauka niemiecka, która stawia tezę, jakoby nasi rodacy z zaboru pruskiego byli Niemcami. Takie poglądy można znaleźć w pracy dr. Jamesa N. Bad czy dr Brigitte Boniach-Brednich.
W pracach tych autorzy przedstawiają wielu badaczy i emigrantów w Nowej Zelandii jako Niemców, nie biorąc pod uwagę ich polskiego pochodzenia. Tak czynią autorzy z: Janem Rajnoldem i Janem Jerzym Forsterami z Gdańska, Gustawem von Tempsky´m, rodziną Subritzkich oraz polskimi osadnikami z Taranki, Christchurch, Otago, Jackson’s Bay i Wairarapa, których potomkowie po dziś dzień demonstrują swoje polskie pochodzenie.
Nowozelandzcy Polacy byli przedstawieni jako Niemcy tylko dlatego, że pochodzili z ziem polskich znajdujących się pod zaborem niemieckim. Niemieccy badacze stawiali obywatelstwo wyżej niż narodowość, bez postawienia pytania o tożsamość badanych.
W wielu też miejscowościach zamieszkiwanych przez Polaków, np.: w Allanton na Wyspie Południowej Polacy nazywani byli powszechnie „niemieckimi Polakami”. Bernard Fabisch, urodzony w Inglewood na Wyspie Północnej w roku 1889 i mieszkający tam do roku 1975 wspominał, jak jego ojciec często mówił, że w domu byliśmy prześladowani przez Niemców, a tutaj w Nowej Zelandii uważają nas za Niemców.
Nowozelandzcy urzędnicy zasadniczo też uznawali polskich emigrantów za obywateli Niemiec albo Prus, bo na listach okrętowych przedstawiani byli zazwyczaj jako Niemcy albo Prusacy.
Dodatkowym argumentem dla urzędników nowozelandzkich w uznawaniu Polaków za Niemców lub Prusaków była ich znajomość języka niemieckiego. Dziś na internetowej stronie miasteczka Inglewood na Wyspie Północnej, budowanym przez polskich emigrantów, które przez lata było i nadal jest ważnym ośrodkiem tradycji polskich w Taranaki, czytamy m.in., że w Inglewood i okolicy osiedlali się imigranci z Anglii i Polski i zaraz za nazwą naszego kraju, w nawiasie, że… niektórzy z nich mówili po niemiecku, co mogło być rozumiane przez niektórych, że mogli to być Niemcy z Polski.
Także język nie zawsze może być wykładnikiem narodowości. Pochodząca z Carterton na Wyspie Północnej Cecylia M. Cudby, w rozmowie z dr. J. W. Pobóg-Jaworowskim powiedziała mu, że jej matka Lucy/Łucja/ miała 17 lat, kiedy przyjechała do Nowej Zelandii i znała bardzo dobrze język niemiecki. Ze swoją rodziną porozumiewała się jednak głównie po polsku i w tym języku modliła się do końca życia w roku 1943, kiedy to skończyła 78 lat. Jej zaś ojciec Michał Hoffman korespondował po polsku z rodziną w Polsce.
Wśród polskich emigrantów w Nowej Zelandii byli też i tacy, którzy języka niemieckiego nie znali. Pamiętając zaś doznane od Niemców krzywdy, nie lubiło ich i uczyć się ich języka nie chciało. Ich potomkowie, nadal mieszkający w Nowej Zelandii, opowiadali o swoim polskim pochodzeniu, zachowując nadal swe polsko-kaszubskie tradycje.
Innego zdania od badaczy niemieckich jest wielu naukowców nowozelandzkich. Dr R. A. Lochore uważa np. że: podczas, gdy zdecydowana większość imigrantów z Niemiec była pochodzenia germańskiego, to Leopold Hartman zauważył w prowincjach Taranaki, Wairapa i Canterbury przypadki tzw. „Prusaków”, których językiem ojczystym był polski i którzy bez wątpienia uważali się za Polaków. Nieokreślona liczba tzw. pruskich emigrantów z ubiegłego wieku była w rzeczywistości Polakami z Prus Zachodnich i Poznańskiego.
Polskości emigrantów nie może też podważyć niemiecka pisownia ich nazwisk. Tak było np. z ks. Michaelem Uhlenbergiem ze Stratford w prowincji Taranaki, który w rozmowie z dr. J. W. Pobóg-Jaworowskim powiedział mu: pewno, że my Polaki.
Za Polaków uważali się również Baumgartowie, noszący także niemieckie nazwisko, podobnie jak wielu innych rdzennych Kaszubów. Wielu emigrantów polskich w Nowej Zelandii nosiło też nazwiska zniemczone. Tak je zapisano w gminach pruskich, gdzie przyszli na świat, albo zniekształcono, zapisując fonetycznie na listach okrętowych tworzonych przez niemieckich przewoźników.
Tekst i zdjęcia:
Leszek Wątróbski
(Dokończenie za tydzień)