0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaSzorstkie docieranie się rządu i opozycji

Szorstkie docieranie się rządu i opozycji

-

Warszawa – Prawo i Sprawiedliwość, które przegrało październikowe wybory, zamierza być twardą opozycją i patrzeć na ręce obozu rządzącego. Najpierw jednak PiS zamierza dać rządowi Donalda Tuska sto dni względnego spokoju. Jak powiedział sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński, w tym czasie rząd Donalda Tuska ma być ulgowo traktowany przez PiS, bo jest taki zwyczajowy okres ochronny.

Do początku marca dość rzadko ma się pojawiać w mediach b. premier Jarosław Kaczyński, który obecnie wypoczywa, by zebrać siły na dalszą działalność polityczną. Nie powiedziano tylko, od kiedy ten okres spokoju się liczy. Chyba od piątkowego exposa nowego premiera, bo dotychczas żadnych oznak spokoju politycznego nie widać.

Właściwie przed, podczas i po kampanii wyborczej w wojnie podjazdowej między Platformą Obywatelską Tuska a PiS Kaczyńskiego nie było żadnej przerwy. Ponieważ prezydent Lech Kaczyński miał poważne zastrzeżenia do kwalifikacji Radosława Sikorskiego na stanowisku ministra spraw zagranicznych, ten stwierdził publicznie, że pozostałości PiS należy wyciąć w pień. Tusk zlekceważył ostrzeżenia prezydenta i powołał Sikorskiego, a jednocześnie zabrał się do wycinania ludzi PiS. Motyw zemsty i odegrania się pobrzmiewał w wypowiedziach polityków PO, którzy podkreślali konieczność „dekaczyzacji” państwa i „defotygacji” (od b. minister spraw zagranicznych Anny Fotygi) dyplomacji.

Wbrew obyczajowi wybierania na wicemarszałka przedstawiciela opozycji, zdominowany przez PO Senat wybrał zarówno marszałka jak i wicemarszałka Senatu z grona platformistów. Był to ostentacyjny policzek dla wielce zasłużonego dla ruchu dysydenckiego Zbigniewa Romaszewskiego, który kandydował na to stanowisko.

Marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który w ciągu ostatnich dwu lat wyspecjalizował się w szczuciu przeciw PiS, przyparł do muru pomysłodawcę i dyrektora Muzeum Powstania Warszawskiego, Jana Ołdakowskiego, i kazał mu wybierać między stanowiskiem dyrektora muzeum a mandatem poselskim z ramienia PiS. Komorowski twierdził bowiem, że mandatu poselskiego nie można łączyć ze stanowiskiem w samorządzie miejskim, a za takowe uważa zarządzanie muzeum.

Komorowskiemu ani nikomu innemu w Platformie jakoś nie przeszkadzało, że już w poprzedniej kadencji Ołdakowski pomyślnie łączył te dwie funkcje. Dopiero opinie niekwestionowanych specjalistów od samorządności, że pracownik muzeum nie jest funkcjonariuszem administracji samorządowej, spowodowały, iż Komorowski spuścił z tonu i stwierdził, że prawo należy uściślić. Ale w pamięci pozostał kolejny uraz, kolejna szpila, kolejna szykana.
Solą w oku PO jest Centralne Biuro Antykorupcyjne, będące dumą i chlubą braci Kaczyńskich.

Jako pierwsza agenda bezpardonowo borykająca się z korupcją, w ciągu dwóch lat wykryło prawie 7 tysięcy spraw korupcyjnych. Niechęć platformersów do CBA wzrosło niewspółmiernie, kiedy ujawniło ono łapówkarstwo posłanki PO Beaty Sawickiej. Najostrzej atakuje Julia Pitera, która w rządzie Tuska ma odpowiadać za walkę z korupcją. Zamierza zbudować na miejsce CBA nową agencję antykorupcyjną. Przypomina to jako żywo zastąpienie przez postkomunę po jej dojściu do władzy w 2001 r. Kas Chorych, powołanych przez poprzedni rząd solidarnościowy pod koniec lat 90. Narodowym Funduszem Zdrowia. Polska służba zdrowia do dziś się z tego nie podniosła i szybko się chyba nie podniesie.

Na razie Pitera się głowi, jak się dobrać do PiS-owskiego szefa CBA, Mariusza Kamińskiego, którego nie można usunąć przed upłynięciem czteroletniej kadencji. Ponieważ stanowisko to zgodnie z ustawą ma być niepolityczne, prawdopodobnie platformowi badacze usiłować będą udowodnić, że jego działalność podczas kampanii miała charakter polityczny. Jak powiedział na konferencji prasowej w obronie Kamińskiego poseł Adam Hofman (PiS), „zamach na człowieka, który stworzył CBA, pierwszą instytucję od 1989 r., która realnie walczy z korupcją, jest zamachem na samą instytucję, zamachem na sam pomysł walki z korupcją”.

Potem wszystkim PO się niby dziwi, a sprzyjające jej media szeroko nagłaśniają afront, jakiego rzekomo doznał Tusk, ponieważ prezydent poświęcił mu zaledwie 36 sekund, wręczając nominację na premiera i ściskając mu dłoń. Widocznie nowy szef rządu oczekiwał pełnego peanów na swoją cześć orędzia prezydenckiego do narodu. Tusk także był niepocieszony, że jego poprzednik Jarosław Kaczyński osobiście nie wprowadził go do gabinetu premierowskiego, a jedynie przekazał mu gratulacje na piśmie.

W tych wszystkich potyczkach i niesnaskach jest tylko jeden element pocieszający: obie strony ściśle przestrzegają litery prawa. Może łamane są niekiedy dobre obyczaje polityczne, ale regulamin praworządnego postępowania dotychczas nie został naruszony. Przynajmniej jak dotąd PO nie szuka pozaprawnych sposobów obalenia szefa CBA Kamińskiego. A prezydent Kaczyński zgodnie z konstytucją wręczył Tuskowi nominację, ale przepisy nie precyzują, jakie kurtuazyjne gesty mają temu towarzyszyć. Zwyczajowo prezydent jest obecny, kiedy nowy premier wygłasza swoje exposa, ale nie jest to nakaz prawny, więc Lech Kaczyński leci w tym czasie do Gruzji na zaproszenie prezydenta Micheila Saakaszwilego.

Charakteru niemal thrillera szpiegowskiego media nadały operacji przewiezienia z siedziby dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych do prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego dokumentów Komisji Weryfikacyjnej b. WSI. W przededniu zaprzysiężenia nowego rządu pod osłoną nocy nieoznakowane ciężarówki miały przemierzać ulice Warszawy z torbami bliżej nieznanych dokumentów. Przed ustąpieniem ze stanowiska premier Kaczyński mianował przewodniczącym tej komisji b. premiera Jana Olszewskiego, a zakończenie jej prac wyznaczył na koniec czerwca 2008 r.
Ktoś sympatyzujący z obozem PiS mógłby stwierdzić, że posunięcie to miało na celu zabezpieczenie tych dokumentów poprzez zawierzenie ich ochronę autorytetowi prezydenta RP, gdyż gdzie indziej mogłyby zostać narażone na różne „cuda”, jakie od 18 lat przytrafiają się różnym zbiorom archiwalnym. Ludzie popierający obecny obóz rządzący jednak utrzymują, że celem tej operacji jest zbieranie „haków” na PO.

Przewodniczący Olszewski twierdzi, że o miejscu prac komisji decydują względy praktyczne. Poinformował, że decyzja o przeprowadzce do pomieszczeń w BBN zapadła 12 listopada, zaś przewożenie akt komisji i dokumentów będących w jej dyspozycji trwało trzy dni i nie odbywało się w nocy. Zapewnił, że BBN jest najlepszym miejscem dla zachowywania tajemnic państwowych. Nawet arcywróg PiS Ryszard Kalisz, minister spraw wewnętrznych w postkomunistycznym rządzie Leszka Millera, przyznał, że nie ma w Warszawie innego tak dobrze zabezpieczonego lokum jak znajdujące się na tyłach Pałacu Prezydenckiego BBN.

Mimo niekonwencjonalności tych przenosin, raz jeszcze wszystko odbywało się w ramach prawa, które nie precyzuje, gdzie ma urzędować Komisja Weryfikacyjna ani gdzie ma przechowywać swoje archiwa. Ustawa stwierdza jedynie, że Komisja Weryfikacyjna składa się z 12 członków powoływanych przez prezydenta oraz 12 członków powoływanych przez premiera. Przewodniczącego komisji powołuje prezydent. W związku z tym Tusk zamierza odwołać 12 członków premierowskich i zastąpić ich własnymi, choć niedoświadczonymi ludźmi. Czy to ułatwi zweryfikowanie pozostałych do sprawdzenia oficerów b. WSI do końca czerwca?

Czy to oznacza próbę odkręcenia wszystkiego, co PiS osiągnął w czasie skróconej poprzedniej kadencji? Zdaniem prof. Zdzisława Krasnodębskiego, socjologa z warszawskiego Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego, może rząd Tuska ograniczy się do drobnych zabiegów i do retoryki mówiącej o zgodzie i pojednaniu zamiast głębokich proliberalnych reform. Mimo ostrej krytyki PiS, rząd ten wysyła sygnały, że będzie w pewnych zakresach kontynuował politykę PiS-owską. Prof. Krasnodębski uważa, że nadzieje młodych ludzi, którzy głosowali na Platformę, raczej się nie spełnią, bo nie jest już partią reformatorską, jaką była dwa lata temu.

Pragmatyczni obserwatorzy podkreślają inny, być może kluczowy, element obecnej konstelacji politycznej. Niezależnie od oficjalnych deklaracji i obietnic, nowy rząd będzie w dużej mierze podporządkowany dwóm podstawowym celom: prezydenckiej kandydaturze Tuska w 2010 r. oraz następnym wyborom do Sejmu w rok później. Narzuca to nakaz ostrożnego i powściągliwego rządzenia pod publiczkę – rządzenie, które nie zakłóci obecnego wzrostu gospodarczego ani w inny sposób nie zrazi do siebie wyborców.
Robert Strybel

REKLAMA

2091218442 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091218741 views

REKLAMA

2093015200 views

REKLAMA

2091219022 views

REKLAMA

2091219168 views

REKLAMA

2091219312 views