0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaSzeregi eurosierot w Polsce rosną (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Szeregi eurosierot w Polsce rosną (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

-

Warszawa – Skąd się wzięły tytułowe eurosieroty? W pewnym sensie zagadnienie to w takiej lub innej formie istnieje od zarania emigracji. Wielkie wychodźstwo „za chlebem” z przełomu XIX i XX wieku także spowodowało sieroctwo emigracyjne. Tyle tylko, że bardziej rzuca się w oczy obecnie z powodu szybkiego narastania tego zjawiska i jego błyskawicznego medialnego naświetlenia. Od poprzednich epok różnimy się głównie szybkością przekazywania informacji. Oprócz tego wszystkie pozostałe ludzkie pragnienia, dążenia, problemy i porażki w zasadzie pozostały bez zmian.

Cofnijmy się zatem kilka lat wstecz. W 2003 r. bezrobocie w Polsce oficjalnie sięgnęło 20,7 procent. Ale w tej średni uwzględniono także duże miasta, gdzie bez pracy było procentowo znacznie mniej osób. W wielu częściach kraju, wzdłuż „ściany wschodniej”, czy na terenach popegeerowskich bez stałego zatrudnienia było 30, 40 czy ponad 50 procent osób zdolnych do pracy. Ale rok później Polska wstąpiła do Unii Europejskiej. W przeciwieństwie do innych krajów unijnych, od samego początku Wyspy Brytyjskie – Zjednoczone Królestwo oraz Irlandia – otworzyły swe podwoje dla poszukiwaczy pracy z Polski i innych nowych krajów członkowskich. I wtedy się zaczęło.

Tak jak bezrobocie na przełomie XX i XXI w. wzrosło do niebywałych wymiarów, tak po 2004 r. zaczęło szybko spadać. Przez cały ubiegły rok wskaźnik bezrobocia był już jednocyfrowy. Stało się tak m.in. dlatego, że w ciągu ostatnich czterech lat około dwóch milionów Polaków wyjechało do pracy w Europie, głównie na Wyspy Brytyjskie, ale także do Szwecji, Włoch i innych krajów. Zwłaszcza na wyspach jednak powstały zręby nowej Polonii z wszystkimi jej atrybutami: nie tylko sklepy i bary, ale także polskojęzyczne nabożeństwa, gazety, portale internetowe, biura matrymonialne i radiostacje.
Do kraju zaczęła płynąć istna rzeka funtów szterlingów. W wioskach i miasteczkach, z których wyjechali emigranci, ten i ów się buduje, przed domami pojawiają się duże, drogie samochody. W domach nowe meble, wielkie, płaskoekranowe telewizory, komputery i inne sprzęty, eleganckie stroje, różne gadżety i bajery. Słowem, dobrobyt na całego, co budzi zazdrość i kłuje w oczy pozostałych… Za komuny, w okresie ustawicznych braków w zaopatrzeniu mówiło się „dobrze żyć w mieście jak na wsi teście!”. Obecnie może bardziej pasowałoby coś w rodzaju: „Można w kraju żyć jak hrabia, jeśli dziecko w Anglii gdzieś zarabia!”

Ale jest takie mądre, niemal zawsze prawdziwe powiedzonko: „Coś za coś”. Nie ma takiego złego, co by na dobre nie wyszło, ale i na odwrót – nie ma róży bez kolców. Do bolesnych kolców masowych wyjazdów zarobkowych należą eurosieroty. Większych badań na ten temat jeszcze nie ma, liczby są jedynie szacunkami i nawet o definicje trudne. Dla naszych potrzeb za eurosierotę uznajmy dziecko, którego przynajmniej jedno z rodziców wyjechało do pracy za granicę.

Ich sytuacja nie jest bynajmniej jednolita. Pod opieką jednego z rodziców, zwłaszcza umiejętnie kompensującego nieobecność współmałżonka, taka rozłąka może być prawie nie odczuwalna. Zwłaszcza jeśli systematycznie odwiedza rodzinę w kraju, regularnie telefonuje czy mailuje, a na dodatek przysyła pieniądze i kolorowe gadżety. Nawet jeśli oboje rodzice wyjeżdżają, dzieciom może się nieźle powodzić pod opieką dziadków czy starszego rodzeństwa zwłaszcza, gdy utrzymany jest regularny kontakt elektroniczny z rodzicami.

Gorzej, gdy dzieci trafiają do domu dziecka. Obecnie chyba nie ma sierocińca w Polsce bez co najmniej kilku takich eurosierot. Najczęściej przyprowadzają i zostawiają tam swoje pociechy młode, samotne matki, tłumacząc, że zmusza je do tego ciężka sytuacja materialna. Ale to tylko tymczasowo, bo – jak niejedna przekonuje – gdy tylko trochę podreperują budżet rodzinny, to wróci do kraju i dziecko lub dzieci zabierze do domu. Zdarza się, że tyle ją widziano. Za granicą samotna Polka często z kimś się związuje, zakłada nowe stadło, a dzieci…

Z dziadkami też różnie bywa. Wszyscy lubimy sobie wyobrazić dobrą babcię, co zupki gotuje i dzieciaki rozpieszcza, czy miłego dziadka, co wnuka na ryby i grzyby zabiera. W dzisiejszym realnym świecie jednak nie brak dziadków, którzy niechętnie opiekują się wnukami, twierdząc: „Ja swoje dzieci odchowałam, a na stare lata trochę wypoczynku mnie się też należy!”. Ale jako osoby w podeszłym wieku nawet najlepsi dziadkowie chorują i czasem sami potrzebują opieki. A gdy pobyt dzieci za granicą się przedłuża, a śmierć babcię zabiera, wnuki też mogą trafić do rodziny zastępczej czy domu dziecka.

Według obliczeń Fundacji „Prawo Europejskie” istnieje w Polsce 110 tysięcy środowisk rodzinnych, w których dzieci zostały opuszczone, ponieważ rodzice wyjechali. W Zachodniopomorskim 40% a w Świętokrzyskim 35% dzieci nie ma jednego, a często i dwojga rodziców, bo wyjechali za chlebem za granicę. Wiosną ub. roku władze Małopolski twierdziły, że nie ma takiego problemu, ale gdy ankieterzy zaczęli docierać do rodzin eurosierot, wkrótce okazało się, że jest ich tysiące.

„Jestem zszokowana dużą skalą tego zjawiska w niektórych szkołach” – mówi Małgorzata Muzoł, świętokrzyski kurator oświaty po przejrzeniu części ankiet na temat eurosierot. W Kujawsko-Pomorskim ponad 5 tys. dzieci ma rodzica na emigracji. Wszędzie objawy są podobne. Eurosieroty opuszczają się w nauce, stwarzają problemy wychowawcze w szkole, często wagarują, wpadają w złe towarzystwo. Z samotnością i poczuciem odtrącenia radzą sobie po swojemu. Sensu życia szukają w grupach i subkulturach rówieśniczych, w alkoholu, narkotykach, seksie, a często także w drobnej przestępczości.

Wyjeżdżający zwykle tłumaczą swoją decyzję szlachetnymi pobudkami. W kraju nie mają perspektyw i jeśli zostaną, to rodziny będą biedować. Wyjeżdżają z kraju, aby zapewnić bliskim godziwą przyszłość. I zawsze obiecują wrócić za pół roku, rok, za dwa, za pięć… Tak było z rodzicami Mateusza i Marcina, którzy wyjechali w 2001 roku do Wielkiej Brytanii, pozostawiając synów pod opieką dziadków. Początkowo starali się jakoś rekompensować synom rozłąkę. Dzwonili, pisali listy i wysyłali paczki.

Jednak z czasem prezenty zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, a i rozmowy telefoniczne stały się mniej uczuciowe i bardziej zdawkowe. Okazało się, że rodzice nie są już razem. Znaleźli sobie nowych partnerów i ani myślą o powrocie do kraju. Dziadkowie wychowują chłopców, którzy są obecnie w okresie dorastania. Buntują się przeciwko otaczającej rzeczywistości. U młodszego pojawiły się symptomy psychosomatyczne. Stał się wulgarny i opryskliwy. Obaj nie mogą wybaczyć rodzicom zawodu, jaki im sprawili.
Matka 13-letniego Krzysia, który ma 10-letnią siostrę i 11-letniego brata, wyjechała na zarobek do Niemiec, a dziećmi zaopiekował się ojciec. Ale po dwóch latach słuch o niej zaginął. Po jej wyjeździe z kraju Krzyś stał się nadpobudliwy i zaczepny i coraz częściej wagarował. Został zatrzymany przez policję w towarzystwie rówieśników podejrzanych o kradzież. Ojciec został zobowiązany do zapewnienia dzieciom opieki w czasie pracy, bo w przeciwnym razie mogą trafić do rodziny zastępczej albo pogotowia opiekuńczego (czegoś w rodzaju poprawczaka).

Eurosieroctwu poświęcił jeden ze swoich cotygodniowych programów „Warto rozmawiać” Jan Pośpieszalski. „Rozmawiałem ostatnio z dziewczynami i chłopakami z Podlasia. Opowiadali o tęsknocie, mówili o pragnieniu życia w pełnej rodzinie, marzyli, że kiedyś będą rodzicami – powiedział gospodarz programu. – W wielu miejscowościach wschodniej Polski prawie w każdej rodzinie jest ktoś, kto pracuje za granicą. Na Podlasiu zjawisko jest tak powszechne, że uruchomiono stałe połączenie autobusowe do Brukseli”.

W rozmowach z eurosierotami powtarzały się stale te same tematy. Elektroniczny gadżet, ciuch czy komórka w prezencie od taty nie wypełni pustki i poczucia straty. „Każda rozmowa kończyła się łzami, w każdej słyszałem ogromne pragnienie obecności ojca” – tłumaczy Pośpieszalski.

Paulina zapisuje w pamiętniku to wszystko, co chciałaby wyznać ojcu, który wyjechał aż 12 lat temu. Wie z doświadczenia, że brak ojca na każdym etapie życia jest inny. Inaczej potrzebuje się rodziców, gdy ma się lat pięć czy dziesięć, a jeszcze inaczej, gdy się jest nastolatkiem. Wstrzymując płacz, inny euosierota Andrzej, którego wraz z czwórką rodzeństwa wychowuje najstarsza siostra, daje do zrozumienia, że ten czas, kiedy mógłby być z mamą i tatą, nigdy już nie wróci. „Czy ja, czy my jesteśmy gorsi, skoro inni żyją razem, a nasi rodzice przyjeżdżają tylko trzy razy w roku? Czy nie zasłużyliśmy na miłość?” – zapytuje.
Robert Strybel

REKLAMA

2091284469 views

REKLAMA

2091284768 views

REKLAMA

2093081230 views

REKLAMA

2091285052 views

REKLAMA

2091285199 views

REKLAMA

2091285343 views