(Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)
Warszawa – W mijającym tygodniu miało miejsce dość nietypowe wydarzenie: konwój, w którym podróżowali prezydenci Polski i Gruzji został ostrzelany lub – jak wolą niektórzy – w pobliżu tegoż konwoju miała miejsce strzelanina. Drobny incydent, który szybko ulegnie zapomnieniu, czy wydarzenie, które wyciśnie swoje piętno na dalszym układzie sił na starym kontynencie? W dużej mierze będzie to zależeć od tego, jak do tego wydarzenia podejdą poszczególne kraje europejskie, Unia Europejska jako całość oraz Stany Zjednoczone.
Nic nie zapowiadało czegoś szczególnego. Prezydent Lech Kaczyński udał się do Gruzji na obchody piątej rocznicy tzw. „rewolucji róż”. Głowy państw rutynowo składają wizyty za granicą, by uczestniczyć w obchodach okrągłych rocznic, uroczystych sesjach zgromadzeń narodowych, odsłonięciach pomników i innych oficjalnych uroczystościach tego typu. Z drugiej strony dla prezydenta Kaczyńskiego Gruzja nie jest jakimś pierwszym z brzegu krajem.
Patronowanie demokratycznym przemianom w Gruzji i na Ukrainie oraz torowanie tym krajom drogi do struktur europejskich i euro-atlantyckich jest kamieniem węgielnym obecnej polskiej prezydentury. Gdy w sierpniu br. wojska rosyjskie wtargnęły do Gruzji, Kaczyński zmontował ambitną ofensywę dyplomatyczną w jej obronie. Wystąpił z inicjatywą wystosowania wraz z krajami nadbałtyckimi specjalnego memorandum, w którym ostro potępiono rosyjską agresję. Wraz z prezydentami Litwy i Ukrainy przygotował plan pokojowego rozwiązania konfliktu w Gruzji, zakładający wprowadzenie do Abchazji i Osetii Południowej sił pokojowych Unii Europejskiej. Następnie przywódcy Polski, krajów nadbałtyckich i Ukrainy wyruszyli jednym samolotem z bezprecedensową misją poparcia dla Gruzji.
Na wielkim wiecu sierpniowym w Tbilisi wielotysięczny tłum Gruzinów gromkimi oklaskami i okrzykami „Polska, Polska!” raz po raz przerywał przemówienie prezydenta Kaczyńskiego, który powiedział: „Żadne państwo nie ma prawa naruszać integralności terytorialnej innego państwa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy nie! Te czasy się skończyły raz na zawsze!”
Przypomnijmy: w ub. niedzielę przypadła piąta rocznica bezkrwawej „rewolucji”, która doprowadziła do ustąpienia prorosyjskiego prezydenta Gruzji Eduarda Szewardnadzego. Przekonani, że wybory zostały sfałszowane, w 2003 r. demonstranci, kierowani przez Micheila Saakaszwilego, zdobyli parlament, blokując inauguracyjną sesję nowego gruzińskiego parlamentu, opanowali Tbilisi i wymusili rezygnację Szewardnadzego. Zamiast broni czy kamieni wymachiwali gruzińskimi flagami, a uzbrojeni byli jedynie w róże, stąd nazwa „rewolucja róż”. Po tym zwycięstwie nowy prezydent Saakaszwili odsunął od wpływów polityków prorosyjskich, zbliżył swój kraj do Unii Europejskiej oraz otrzymał perspektywę przystąpienia do NATO.
W ub. niedzielę, po wylądowaniu w Tbilisi, prezydent Kaczyński w towarzystwie swego gospodarza Saakaszwilego udał się w konwoju do jednego z obozów uchodźców, którzy ucierpieli w wyniku konfliktu rosyjsko-gruzińskiego w sierpniu br. W ostatniej chwili nastąpiła zmiana planów. Goście mieli udać się do pałacu prezydenckiego na uroczysty bankiet, po którym zaplanowano wyjazd do Opery.
Samochody z lotniska rzeczywiście pojechały do pałacu, ale jedynie po to, by zabrać gruzińskiego prezydenta. Zamiast bankietu Saakaszwili zaproponował wyprawę w rejon graniczący z separatystyczną republiką Osetii Południowej, a jej celem miała być wioska dla uchodźców wojennych. Zapytany później, dlaczego udał się w tak niebezpieczny region, prezydent Kaczyński powiedział: „Żebym zobaczył, że Rosjanie są w miejscach, gdzie ich być nie powinno”.
Konwój zatrzymał się przed posterunkiem rosyjskim czy południowoosetyjskim, co na jedno wychodzi. Południowa Osetia jest tworem marionetkowym Kremla. Moskwa nadal daje jego mieszkańcom rosyjskie paszporty, aby mieć pretekst do „obrony własnych obywateli”. Gdy prezydenci wyszli z samochodu, żeby sprawdzić co się dzieje, rozległy się serie z karabinu maszynowego, a gościom powiedziano, że granica jest zamknięta. Konwój niby zawrócił do Tbilisi, ale faktycznie dojechał do ośrodka dla uchodźców inną drogą. W świat poszła wiadomość, że prezydenci Polski i Gruzji zostali ostrzeliwani. Ale pośród sprzecznych doniesień nie było jasności, co do szczegółów incydentu na pograniczu gruzińsko-osetyjskim.
Na przykład kto otworzył ogień? Czy był to incydent z udziałem rosyjskich żołnierzy, czy akcja celowa zaplanowana przez stronę gruzińską? Dlaczego zmieniono plan wizyty? Czy Saakaszwili naraził swego polskiego gościa na niebezpieczeństwo?
Konwój pędził z dużą prędkością krętymi, górskimi drogami w określonym szyku. Na czele jechał pilotujący radiowóz, a na samym końcu bus z dziennikarzami, a limuzyna z dwoma prezydentami była gdzieś pośrodku konwoju liczącego pięć lub sześć pojazdów. W pewnym momencie kierowca busu z dziennikarzami zaczął wyprzedzać pozostałe samochody, aby ludzie mediów mogli znaleźć się na frontowej linii wydarzeń. Ale wydarzeń jeszcze nie było, bo dopiero miały nastąpić. A więc kolejne pytania: dlaczego kierowca tak postąpił? Kto mu wydał takie polecenie i dlaczego?
Według relacji jednego z naocznych świadków, „w pewnym momencie zatrzymaliśmy się. Słychać było jakieś krzyki, zamieszanie. Zmianę szyku prezydenckiego konwoju zapowiedziała przewodniczka. Mówiła, że pojedziemy przodem, żebyśmy mogli zobaczyć, jak prezydenci wysiadają. Myśleliśmy, że to żart, jednak gruziński kierowca zaczyna raz po raz wyprzedzać kolejne samochody”.
Według oświadczenia Biura Prasowego prezydenta Saakaszwilego, obaj prezydenci dojeżdżali do kontrolowanego przez Rosjan posterunku koło wsi Achmadżi. Kiedy dotarli blisko, z odległości ok. 30 metrów (100 stóp) posterunek otworzył ogień z broni maszynowej. Nikt w konwoju nie został trafiony. Strzelanina trwała ok. 5-7 minut. Obaj prezydenci zostali natychmiast ewakuowani i ani jeden strzał nie padł w odpowiedzi.
Inaczej wydarzenie zapamiętali polscy uczestnicy wyprawy. „Prezydent Saakaszwili chciał pokazać, jak wygląda nielegalny posterunek na tej drodze. Kiedy prezydenci wyszli z samochodu i kolumna się zatrzymała, usłyszeliśmy strzały z karabinów maszynowych. Powstał duży ruch, żołnierze gruzińscy zaczęli repetować broń, wyskakiwać z samochodów i biec w tamtą stronę. Wtedy rozległa się kolejna seria z karabinu. Ja miałem wrażenie, że tam się zaczęła potyczka” – powiedział rzecznik prezydenta polskiego, Michał Kamiński.
Według innej relacji, „zatrzymaliśmy się nagle na posterunku. Prezydent Kaczyński wysiadł z prezydenckiej limuzyny razem z prezydentem Saakaszwilim. Prezydenci ochraniani przez gruzińskich funkcjonariuszy szli w kierunku posterunku, kiedy z rosyjskiej strony padła pierwsza seria strzałów. Funkcjonariusze jedynie zacieśnili krąg, w którym znaleźli się obydwaj prezydenci”. Więc kolejne pytanie: dlaczego ochroniarze nie kazali prezydentom rzucić się na ziemię, co w takich przypadkach jest normalną praktyką?
Takie polecenie („Wszyscy na ziemię!”) wydano dziennikarzom, którzy wysiedli z samochodu, gdy usłyszano serię z automatów. Słychać drugą serię strzałów. Operatorzy podnoszą głowy i próbują cokolwiek nagrać. Przed prezydencką limuzyną gruziński ochroniarz klęczący na jednym kolanie celuje karabinem w stronę posterunku.
Prezydent Kaczyński nie zdziwił się, że Ro
sjanie poszli w zaparte, bo strona rosyjska nie przyzna się do ostrzelania z terytorium Osetii Południowej prezydenckiej kolumny. Szef rosyjskiej dyplomacji Sergiej Ławrow twierdzi, że ani Rosjanie, ani Południowoosetyjczycy nie strzelali, a cały incydent jego zdaniem był gruzińską prowokacją. Ale prezydenta bardziej zmartwiło to, że i w Polsce ma swoje wpływy „prorosyjskie lobby”.
Znany z „antykaczoryzmu” marszałek sejmu Bronisław Komorowski starał się cały incydent ośmieszyć: „Jaka wizyta, taki zamach! Żeby w samochód nie trafić z odległości 30 metrów, trzeba by ślepego snajpera” – ironizował. Przejął się jedynie tym, że incydent ten może zaszkodzić stosunkom polsko-rosyjskim.
Zaniepokojenie wyraził szef dyplomacji unijnej i szef NATO. Ostro zaprotestowały kraje środkowo-europejskie. Nie wiadomo jednak, czy sprawa się skończy na słownych protestach, czy wynikną z niej jakieś dalsze konsekwencje. W grudniu mają być wznowione rozmowy rosyjsko-unijne o partnerstwie. Czy rosyjskie wiarołomstwo wpłynie na ich przebieg? Czy też „stara Europa” będzie przez palce patrzeć, aby nie obrazić Moskwy i nie stracić dostępu do lukratywnych kontaktów, kontraktów, zysków i bogactw energetycznych Federacji Rosyjskiej?
Robert Strybel