0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaKwaśniewski u jezuitów

Kwaśniewski u jezuitów

-

Spekulacje i troski, co będzie robić po poworcie z długich szwajcarskich wczasów Aleksander Kwaśniewski rozwiało 7 marca br. bardzo elitarne towarzystwo liczące niespełna 21 tysięcy członków, operujace za to w 114 krajach. Nie chodzi jednak o jakąś masonerię, a o Towarzystwo Jezusowe, czyli powszechnie znany zakon, też silnie ożywiający wyobraźnię. Byłemu prezydentowi Polski, będący własnością jezuitów i najstarszą katolicką uczelnią w kraju zarazem, Georgetown University w Waszyngtonie zaoferował stanowisko „wybitnego wykładowcy” (Distinguished Scholar). Propozycja została przyjęta. Profesor Kwaśniewski zaczyna zajęcia ze studentami niebawem.

Tym co różni ten kontrakt od objazdowych tur odczytowych innych polityków posiadających nadmiar wolnego czasu jest normalny, akademicki charakter i czas trwania. Przede wszystkim zaś, miejsce i towarzystwo, w jakim będzie funkcjonował polski wykładowca. Nieco historii.

Reduta Kościoła
Ambicje utworzenia uniwersytetu na ziemi amerykańskiej jezuici posiadali już od ok. 1640 roku, czyli praktycznie od początków osadnictwa w ziemi świętej Marii, czyli Marylandzie, ze stolicą w Baltimore. Gdyby nie rozmaite problemy, to tam, a nie w Harvard, powstałaby pierwsza Alma Mater. Paradoksalnie do sfinalizowania jezuickich ambicji przysłużyło się… rozwiązanie zakonu jezuitów w 1773 roku przez Klemensa XIV. Jego następca, Pius VI (były jezuita), w 1775 roku, skierował tu zaprzyjaźnionego z nim innego eksjezuitę ks. Johna Carrolla, urodzonego w Marylandzie i znakomicie znającego realia amerykańskie, a w Europie równie znakomicie wyedukowanego.

W przełomowym momencie walk w 1776 Carroll wraz z Benjaminem Franklinem, został posłany przez Waszyngtona do Quebecu z misją skłonienia tej prowincji do uderzenia na Anglików w sukurs rewolucji. Uzyskali połowiczny sukces: obietnice neutralności. Ksiądz stał się postacią popularną w elitach nowego państwa, mimo iż to nie katolicy byli motorem ówczesnych przemian. Nie wszyscy także katolicy okazywali idei Stanom Zjednoczonym jednoznaczne poparcie, a znaczna część duchownych (podległych wikariuszowi apostolskiemu w Londynie) wręcz wrogość. Narastał wobec nich krytycyzm. Wówczas Franklin wysunął koncepcję skłonienia Watykanu do powołania oryginalnej amerykańskiej hierarchii Kościoła i oderwania się od Londynu. Nie mogło być lepszego kandydata do wypełnienia tej misji niż ks. Carroll. Papież umocował go do tego zadania w 1884 roku.

Zabrawszy się do pracy, natychmiast zwrócił uwagę Piusa VI na pilną konieczność stworzenia katolickiego uniwersytetu. Argumentował, że bez uczelni oferta Kościoła rzymskokatolickiego do elit jest ułomna. A „reformaci” (jak nazywał protestantów) i masoni budują bastiony potęgi.

Watykan ten kierunek myślenia podzielił. Zakupiono malowniczo położone tereny na wzgórzach doliny rzeki Powtomack (dziś Potomak) w okolicy miasteczka GeorgeTown (Georgetown). W 1789 roku John Carroll święcił dwa tryumfy. 23 stycznia erygowano akademię Collegium Georgiopolitanum, a 6 listopada ordynowano go pierwszym biksupem Kościoła powszechnego w Stanach Zjednoczonych. Gdy dodamy, że był synem tej ziemi urodzonym w niedalekim Marlboro, otrzymamy bezcenne imponderabilium. Dowodzące katolicyzmu Ameryki.

Georgetown stało się jego niepokonaną akademicką redutą.
W 1814 roku, kiedy z inicjatywy Napoelona zgromadzenie jezuickie zostało reaktywowane, już rok później uczelnia Georgetown otrzymało oficjalnym aktem status uniwersytetu jezuickiego. Jest dziś dumą Ameryki, Kościoła i Societas Iesu

Utraque Unum
Przez 217 lat Alma Mater, u której stóp ściele się stołeczny Waszyngton, stworzyła imponujący dorobek, w wielu dziedzinach nauki. Mieści się wśród 20 najlepszych uniwersytetów amerykańskich. Należy do 15 najbardziej obleganych przez kandydatów. 22% absolwentów szkół średnich bierze Georgetown pod uwagę w swoich wyborach kariery studenckiej.
Dewizą szkoły jest łacińskie „Utraque Unum” dające się tłumaczyć jako „dwoje w jednym”, „dwoistość w jedności”. Chodzi o wzajemnie dopełniający się dualizm ludzkiej rzeczywistości. Duch  materia. Dzień  noc. Niebo  ziemia. Sacrum  profanum. Państwo  Kościół. Itd. To jest w misji uniwersytetu wyraźnie widoczne.

Oczywiście można zostać po Georgetown teologiem czy duchownym, ale także lekarzem lub pielęgniarką, prawnikiem dowolnej specjalności (np. kryminalnej), specjalistą odębiznesu i bankowości, artystą lub dziennikarzem, fizykiem czy biotechnologiem, arabistą lub germanistą. Często uruchamianie nowych kierunków dyktowane było sytuacją. Na przykład, I wojna uświadomiła potrzebę kształcenia pielęgniarek. Wojna wykreowała też kierunek, którym jezuicka uczelnia stoi w świecie.

Ojciec Walsh i jego służba
Urodzony w 1885 roku Edmund Aloysius Walsh został przygotowany przez swoje zgromadzenie do roli dyplomaty. Dyplomacja była żywiołem aktywności jezuitów od powołania zakonu przez Ignacego Loyolę. Szkołą sztuki i rzemiosła dyplomatycznego stała się dla o. Walsha konferencja wersalska, w której pracach brał udział w składzie delegacji amerykańskiej. Prócz nowego umeblowania Europy (w tym spełnienia niepodległościowych aspiracji Polski), konferencja ujawniła znaczenie, jakie powinna mieć służba zagraniczna.
Domena rozumiana znacznie szerzej niż dyplomacja, która w systemowej i zorganizowanej postaci praktycznie nie istniała. W każdym razie nie w USA. Walsh uważał, że formowanie losów świata w relacjach międzynarodowych powinno opierać się na nowoczesnym, profesjonalnym przygotowaniu do tej roli, a nie na natchnionej i przypadkowej improwizacji. Czego w Wersalu było pełno.

34letni jezuita otrzymał zielone światło i w 1919 roku uruchomił w murach Georgetown University działalność Szkoły Służby Zagranicznej (School of Foreign Service). Eksperyment z uwagą był śledzony zarówno przez Watykan, jak i Biały Dom. Zakończył się pełnym sukcesem, a sześć lat później Ameryka powołała swój US Foreign Service opierając się na koncepcjach i praktyce ojca Walsha. Również na modelu Georgetown oparte zostało kształcenie służby zagranicznej w innych ośrodkach akademickich.

W okresie międzywojennym osobiście uczestniczył w wielu misjach i negocjacjach dyplomatycznych. M.in. przekonał Moskwę do przyjęcia pomocy Watykanu podczas klęski głodu i osobiście tą pomocą w Rosji kierował. Jako wysłannik Stolicy Apostolskiej rozwiązywał konflikty rządu z Kościołem w Meksyku. Arabów przekonał do otwarcia w 1931 roku w Bagdadzie  American College.

Dramatyczną weryfikacją skuteczności tego systemu okazała się II wojna światowa. Wychowankowie ojca Walsha byli na wszelkich możliwych frontach i nie tylko walki dyplomatycznej. Cieszył się absolutnym zaufaniem Franklina Delano Roosevelta, radzącym się jezuity w wielu kluczowych decyzjach politycznych. M.in. tworzenia Organizacji Narodów Zjednoczonych. Był ekspertemdoradcą delegacji USA uczestniczącej w procesie norymberskim. Podzielał opinię, że układ jałtański o podziale świata był niemoralny i szkodliwy. Niezmiennie i konsekwentnie prezentował orientację antykomunistyczną oraz wspierał wszelkie poczynania mogące ten system i jego dominację osłabić. Był prominentnym reprezentantem Kościoła w zimnej wojnie i jednym z jej architektów w świeckim wydaniu.

Mentor
Ojciec Walsh stał się w metaforycznym sensie także „ojcem” polskiego bohatera II wojny światowej, emisariusza Jana Karskiego. Trafił on do Georgetown z rekomendacji Roosevelta. Było jasne, że młody dyplomata do komunistycznej Polski nie może wrócić, a jego talent wymaga spożytkowania. Edmund Walsh serdecznie zaopiekował się Janem Karskim. „Straciłeś, synu, swoją ojczyznę walcząc wraz z nami. To się Ameryce nie podoba. Ona teraz jest twoją ojczyzną”  usłyszał na powitanie od jezuity. Walsh otworzył Karskiemu drogę do znakomitej kariery w Szkole Służby Zagranicznej i pozycji jej gwiazdy, jaką osiągnął. Father Walsh wręczał Polakowi dyplom doktorski i był honorowym gościem na jego ślubie. Grywał z nim w szachy i wyznaczył do roli tłumacza w przesłuchaniach. ubeckiego renegata Józefa światły, które wstrząsnęły fundamentami polskiego stalinizmu. Był pierwszym gościem w pierwszym domu Jana Karskiego w Ameryce. W 1956 roku polski naukowiec odprowadzał swego mentora w ostatniej drodze na jezuicki cmentarz mieszczący się na terenie uniwersyteckiego kampusu, w pobliżu Szkoły Służby Zagranicznej odtąd przejmującej imię swego twórcy. Koło się zamykało. Utraque Unum.
Formacja
Banałem jest stwierdzenie, że ta jezuicka uczelnia i jej School of Foreign Service w ogromnej mierze uformowały amerykańską politykę. Nie tylko zagraniczną i nie tylko amerykańską zresztą. Lista znakomitych jej absolwentów jest długa, by wymienić tylko: Billa Clintona, przewodniczącego Komisji Europejskiej Jose Manuela Barroso, króla Jordanii Abdullaha, panią prezydent Filipin, Glorię Arroyo, następcę tronu hiszpańskiego Filipa czy ukraińską „first lady” Katerynę CzumaczenkoJuszczenko. Także legendarną postać Kościoła USA kardynała Johna OąConnora, czy legendarnego lidera związkowego i promotora Solidarności Lane Kirklanda.

Postacią, która w wybitny sposób przyczyniła się do formacji kolejnych pokoleń absolwentów był przez 32 lata dziekanowania wydziałowi, prof. Peter F.Krogh, „papież służby zagranicznej”. Godny następca i kontynuator Edmunda Walsha. Wielki przyjaciel i wierny depozytariusz pamięci Jana Karskiego. Być może jest w tym momencie pora na przypomnienie, że na objęcie po, odchodzącym na uniwersytecką emeryturę, Karskim jego stanowiska rozpisano specjalny konkurs, który wygrała  Madelaine Albright. To tylko jedna z ilustracji tego, w jakiej lidze lokuje się Father Edmund A.Walsh School of Foreign Service. O nauczanie w niej zabiegają wszyscy specjaliści i naukowcy służby zagranicznej, a na zaproszenie z wykładami wyczekują najwybitniejsi politycy.
Co on tu robi?
To pytanie nieuchronnie musi paść w związku z Aleksandrem Kwaśniewskim.
Zaproszenie go z wykładami na najlepszy w świecie wydział służby zagranicznej ulokowany na najbardziej prestiżowym amerykańskim uniwersytecie katolickim jest oczywistym wydarzeniem akademickim. Także politycznym.
 Należy zwrócić uwagę, że zaproszenie wystosował sam prezydent Georgetown John DeGioia  mówi prof. Krogh.  Jest to forma wyrażenia uznania za to, co polski prezydent zrobił na drodze transformacji swego kraju do rodziny państw kierujących się zachodnimi standardami cywilizacyjnymi, politycznymi i ekonomicznymi. Do świata demokracji po prostu. Kwaśniewski miał na tej drodze od początku sojusznika w postaci Jana Karskiego, który uważał, że do tej roli, ten polityk, w tym czasie najlepiej się nadaje. Opinie autorytetu tej miary i pozycji, co Jan, były słuchane z najwyższą uwagą.
Nie jest tajemnicą, że uwagę amerykańskich kręgów opiniotwórczych, wiele polskich i polonijnych środowisk intensywnie zajmowało wówczas czarnym PRem nowego prezydenta. Formułując m.in. prognozy, że z Kwaśniewskim Polska nigdy nie zostanie zaproszona do NATO czy Unii Europejskiej oraz czeka ją najpewniej czas izolacji ze strony Zachodu. W Georgetown katastrofy takiej nie dostrzegano. Zapewne ma to związek z faktem, iż jest to jednak ośrodek naukowy, czyli kierujący się racjonalnymi kategoriami oceny rzeczywistości. Wolnymi od specyfiki polskiego piekła. Zarówno wtedy, jak dziś. Jezuicki charakter uczelni jakoś też temu piekłu nie sprzyja.
Dlatego Kwaśniewski będzie miał zajęcia ze studentami, którzy zdaniem władz uniwersytetu, prowadzonego 217 lat przez jezuitów, mają się czego od niego nauczyć. Loyola się od tego w grobie nie przewraca. A niektóre polskie wątroby?
Waldemar Piasecki, Waszyngton

REKLAMA

2091268275 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091268576 views

REKLAMA

2093065035 views

REKLAMA

2091268859 views

REKLAMA

2091269010 views

REKLAMA

2091269155 views