0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaKościół polski boryka się z wyzwaniami - (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

Kościół polski boryka się z wyzwaniami – (Korespondencja własna „Dziennika Związkowego”)

-

Warszawa – Czy Kościół polski znajduje się na rozdrożu? Jak wiadomo, dość powszechnie kojarzy się w świecie niemiecki militaryzm, żydowski pacyfizm czy polski katolicyzm. Ale pacyfistyczne nastroje dzisiejszych Niemców, jako sposób odreagowania dwóch rozpętanych przez nich wojen światowych, sprawiają, że nawet udział wojsk niemieckich w zagranicznych akcjach pokojowych budzi w tym kraju poważne kontrowersje. A odkąd naród żydowski odzyskał własną państwowość, dawny stereotyp lękliwego na obczyźnie Żyda zamienił się w wizerunek dzielnego bojownika armii izraelskiej. Czy skojarzenie Polak-katolik także jest zagrożone?

Nie ulega kwestii, że katolicyzm jest mocno przypisany do pojęcia polskości, co nie znaczy, że nic do skarbca narodowego nie wniosły osoby o innych wyznaniach. Mimo różnych meandrów, w sumie jednak od zarania polskiej państwowości więzi polsko-katolickie się pogłębiały. Również w okresie rozbiorów Kościół bywał jedyną ochroną przed germanizacją i rusyfikacją, a także w latach PRL-u był jedynym bastionem wolnej kultury i myśli. Te diametralnie różne doświadczenia sprawiają, że Zachodnia Europa, Bruksela czy Unia Europejska nie bardzo Polaków rozumieją. Ba, nieraz mają im ten katolicyzm za złe.

Najnowszym tego przykładem jest apel Rady Europy do Polski, Irlandii, Malty i Andory, aby ustanowiły u siebie prawo do aborcji na życzenie bez uzasadnienia. Przygotowany projekt, który Rada Europy chce narzucić wszystkim 47 krajom członkowskim, powstał pod wpływem ogólnoświatowego lobby proaborcyjnego. Rada Europy, organizacja powstała do obrony praw człowieka, chce, aby to wszystko finansowano z budżetów narodowych. Innymi słowy, polski podatnik, niezależnie od swego światopoglądu, musiałby finansować zabijanie nienarodzonych.

Linia frontu przebiega zatem między tym, co liberalno-lewicowe kręgi polityczne i media nazywają „prawami człowieka” czy „społeczeństwem otwartym”, w którym wszystko wolno, a tym, co tradycjonaliści określają mianem „ładu moralnego”. Po jednej stronie mamy skrajny egoizm, materializm, maksymalną konsumpcję, przemijającą modę, hedonizm, czyli pogoń za przyjemnością, wygodnictwo i pełną swawolę obyczajową, innymi słowy to, co propaguje MTV i jej podobne tuby propagandowe. Po drugiej stronie frontu znajdują się odwieczne wartości, niezmienne pojęcia dobra i zła, altruizm („kochaj bliźniego swego…”), rodzinę, obowiązkowość, poświęcenie i inne zasady, których nauczał Jan Paweł II.

W tym duchu biskup kielecki Kazimierz Ryczan ostatnio określił lansowane dziś wyznaczniki rzekomego „postępu”, jako „czyny współczesnych pogan, zabijających dzieci nienarodzone i starców, ciemiężących małe narody, uświęcających związki lesbijek i gejów”. Do chóru przestrzegających przed współczesnymi pułapkami moralnymi dołączył też arcybiskup Gdańska Tadeusz Gocłowski, który uznał, że „chrześcijańska Polska jest odpowiedzią dla zagubionej ideowo Europy, nadzieją dla naszego i nie tylko naszego kontynentu”.

Takie stanowisko uosabiał od upadku PRL-u Papież-Polak, którego marzeniem było, aby Polska stała się wyspą wiary i cnoty na morzu moralnej zgnilizny. Ale ten cel oddalają nie tylko ideolodzy liberalizmu oraz propagatorzy „życia lekkiego, łatwego i przyjemnego”. Największe zagrożenie tkwi jednak wewnątrz samego Kościoła.

Chodzi o ten sam grzech, który tak mocno podważył autorytet kwitnącego niegdyś amerykańskiego Kościóła katolickiego: czyny nierządne osób duchownych wobec nieletnich. Przypomnijmy, jak dochodzenie czwórki dziennikarzy dziennika „Boston Globe” w 2002 r. doprowadziło do ujawnienia największego skandalu w dziejach Kościoła w USA. Jego skutki to postępowanie kościelne wobec ponad 4000 księży molestujących dzieci, kilkuset usuniętych z kapłaństwa, ponad stu skazanych przez sądy amerykańskie oraz odszkodowania dla ich ofiar w wysokości $1,5 miliarda.
W efekcie pięć diecezji ogłosiło bankructwo, a dziewięciu biskupów musiało się podać do dymisji. Przede wszystkim zaś cały skandal znacznie osłabił więzi z Kościołem wielu spośród 70-milionowej rzeszy katolików amerykańskich. Może same występki niektórych księży można by jakoś wybaczyć, bo kapłan też człowiek, który ulega pokusom. Ale sytuację pogorszyło początkowe ignorowanie problemu przez władze kościelne lub – co gorsze – przenoszenie księży-pedofilów do innych parafii, gdzie demoralizowali kolejne nieletnie ofiary. Czy to samo dziś grozi Kościołowi w Polsce?

Ostatnio głośno się zrobiło wokół ks. Andrzeja Dymera, posądzanego o seksualne molestowanie młodych chłopców ze szczecińskiego Ogniska św. Brata Alberta. Przed kamerami często niechętnej wobec Kościoła stacji informacyjnej TVN24 sprawę ujawnił dominikanin ojciec Marcin Mogielski. Media zaczęły nagłaśniać wiadomości, a może tylko pomówienia, jakoby ks. Dymer już kilkanaście lat temu uprawiał nieobyczajne czynności z nieletnimi. Miało o tym wiedzieć trzech biskupów, ale przez lata nie reagowali. W 2003 r. o. Mogielski spisał zeznania ofiar, które trafiły do arcybiskupa Zygmunta Kamińskiego, ale dopiero w sierpniu 2007 r. rozpoczął się proces przed sądem biskupim w Szczecinie. Wszystko to wywołało istną burzę w Episkopacie.

O. Mogielskiego skrytykował z ambony sam Przewodniczący Episkopatu, arcybiskup Józef Michalik, mówiąc: „Trzeba to piętnować, odsuwać dziecko od niebezpieczeństwa zgorszenia. Nie pojmuję jednak, jak zakonnik może iść do telewizji, żeby leczyć zło. Przecież dobrze wie, że ma przełożonych, ma Rzym, kongregacje, swego generała, ma papieża. To jest droga dla człowieka wiary”.
Natomiast w liście pasterskim do wiernych arcybiskup Kamiński napisał , że jego zdaniem postępowanie, jakie wszczął przed kilku laty, wyjaśni ostatecznie wszelkie wątpliwości. Podkreślił, że rozpatrywaniu takich trudnych i bolesnych spraw „zawsze musi przyświecać pragnienie poznania prawdy oraz prawo do ochrony godności każdej ze stron”. Mediom zaś zarzucił wywołanie zamętu i niepokoju i wydanie wyroku skazującego na ks. Dymera, zanim sprawa zostanie do końca wyjaśniona. „Jakiemu dobru służyło to całe zamieszanie wywołane w mediach przez o. Marcina Mogielskiego? Nie mogę go znaleźć. Nie dopuszczam do siebie myśli, że to wszystko odbyło się za zgodą prowincjała dominikanów”.

W tej i jej podobnych sprawach ścierają się dwie odrębne racje, dwa oddzielne, trudne do pogodzenia zestawy celów. Pod hasłem „społeczeństwo ma prawo wiedzieć” media dążą do tego, aby jak najszybciej ujawnić całą prawdę, nieraz niezależnie nawet od konsekwencji. I nierzadko nie powstrzymują się od wynajdywania najbardziej sensacyjnych aspektów prawdy, przejaskrawiając tu, naciągając tam, aby tylko temat się dobrze sprzedał. Dla Kościoła natomiast kardynalnym nakazem jest „nie gorszyć”; zamiast dziennikarskiego pośpiechu, aby ubiec konkurencję, cierpliwe poszukiwanie prawdy, dążenie do rozwiązania sprawiedliwego, choć nierychliwego. Sprawa jest bardzo delikatna, a pochopne wnioski mogą wyrządzić więcej krzywdy niż pożytku.

Inna rzecz, że w dzisiejszym świecie przekaz medialny – wersja szerzona przez większość komercyjnych stacji radiowo-telewizyjnych, portali internetowych i prasy – ma znacznie większą siłę przebicia niż komunikat Episkopatu, list pasterski czy kazanie. Kościołowi jest zatem znacznie trudniej przebić się z myślą, że brak pośpiechu i roztropny umiar nie jest próbą zamiatania brudów pod dywan. A takie właśnie sugestie krążą po środkach masowego przekazu.

Chyba jedyny sposób ustalenia pełnej prawdy, to podłączenie oskarżonych i świadków do wariografu (wykrywacza kłamstw), a dla wszelkiej pewności powtórzenie zeznań pod działaniem surowicy prawdy. Istnieją uzasadnione podejrzenia, że przynajmniej część rzekomych ofiar pedofilów w sutannach w USA kierowała się wizją hojnych odszkodowań i w tym celu zeznawała tak, aby uzyskać maksymalne korzyści.

Rozważając problemy i domniemaną przyszłość Kościoła w Polsce warto jednak przypomnieć to, co w niedawnym wywiadzie powiedział znany filozof, prof. Leszek Kołakowski. Jego zdaniem, wszystkie dotychczasowe utopie dążące do zbudowania idealnego społeczeństwa, jak i popularny obecnie mit sukcesu, okazały się złudne. W przeciwieństwie do modnego dziś szukania źródła wszelkich problemów w warunkach zewnętrznych, filozof uważa (tak jak uczy Kościół), że „zło jest w nas”.

Dodaje ponadto: „Tu na ziemi nie ma sukcesu. Oczywiście są ludzie sławni. Ludzie, którzy zrobili w życiu coś bardzo cenionego. Jednak mimo to bym utrzymywał, że wszyscy jesteśmy nieudacznikami”. Jedyną nadzieję widzi w wierze religijnej: „Absolutnie nie wierzę w śmierć wiary religijnej i Kościoła, bo wiara jest jednym z fundamentów naszego istnienia”. Wyznanie to jest tym ciekawsze, ponieważ dawny marksista po 1956 r. stał się rewizjonistą (zwolennikiem socjalizmu z ludzką twarzą), zaś pod koniec życia sympatykiem chrześcijaństwa.
Robert Strybel

REKLAMA

2091334913 views

REKLAMA

2091335212 views

REKLAMA

2093131671 views

REKLAMA

2091335493 views

REKLAMA

2091335639 views

REKLAMA

2091335783 views