REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPublicystykaAmbicje, małostkowość, kompromitacja

Ambicje, małostkowość, kompromitacja

-

(Korespondencja „własna „Dziennika Związkowego”)
Warszawa – Dalekowzroczne przywództwo, dbałość o interesy państwa, wzmacnianie bezpieczeństwa narodowego, szlachetna służba publiczna, czy troska o międzynarodowy wizerunek kraju? Być może te sprawy są uwzględniane w jakimś innym kraju, może gdzieś na Marsie, ale na pewno nie nad Wisłą i nie w czasach obecnych. Kolejny wybuch wojny między kancelarią premiera Donalda Tuska a Pałacem prezydenta Lecha Kaczyńskiego dotyczył sporu o to, kto ma reprezentować Polskę na szczycie Rady Europejskiej w Brukseli. Zamiast godnych prawdziwych mężów stanu wyżej wymienionych górnolotnych wartości i celów, media raczej porównywały potyczki premiera i prezydenta do pyskówek rozkapryszonych brzdąców w piaskownicy.

Konflikt między Tuskiem a Kaczyńskim, a faktycznie między rządzącą Platformą Obywatelską a opozycyjnym Prawem i Sprawiedliwością, przybierał na sile przez tydzień poprzedzający szczyt brukselski, i nabierał coraz bardziej drastycznych chwilami wręcz dziecinnych form. Pewien publicysta ujął to w ten sposób: „Pan premier ma chwilowo dostęp do piaskownicy i nie chce do niej wpuścić pana prezydenta, bo świetnie się w niej bawi, a pan prezydent grozi, że nie pożyczy panu premierowi łopatki”.

REKLAMA

Mimo dziecinnych fochów, przezwisk i kąśliwych zaczepek, widowisko odwoływało się do najwyższych praw, bo do postanowień konstytucyjnych, z tym, że każda ze stron wyciągała z nich korzystne dla siebie, a wzajemnie sprzeczne wnioski. Premier i jego poplecznicy podkreślali, że polityką zagraniczną zajmuje się rząd, ale rzecznicy Pałacu Prezydenckiego przypominali, że ta sama konstytucja określa prezydenta jako najwyższego przedstawiciela państwa polskiego.

Gdyby Kaczyński wybrał się na szczyt wraz z premierem, to jako głowa państwa musiałby przewodniczyć polskiej delegacji. To z kolei uchybiałoby godności i podważało znaczenia premiera. Nie ulega wątpliwości, że cała ta szarada jest głównie grą wstępną przed mającymi się odbyć w 2010 r. wyborami prezydenckimi, w których Tusk najprawdopodobniej zmierzy się z Kaczyńskim.

Szef klubu PO w Sejmie Zbigniew Chlebowski oskarżył prezydenta, że „siłą się wpycha i wciska na szczyt”, ale i tak nie pojedzie do Brukseli, bo nie jest członkiem delegacji i nie zna się na sprawach gospodarczych, które będą tam dyskutowane. W podobnym duchu wypowiadali się – oprócz samego Tuska – szef dyplomacji Bogdan Klich, minister obrony Radek Sikorski oraz jeden z najzagorszalszych adwersarzy Kaczyńskiego, Stefan Niesiołowski. Ktoś nawet lekceważąco wspomniał, że jeśli Kaczyński koniecznie musi jechać do Brukseli, to są przecież biura podróży.

Kiedy prośby, pouczenia, perswazje i obelgi nie odwiodły Kaczyńskiego od zamiaru uczestniczenia w szczycie brukselskim, sięgnięto do utrudnień protokolarnych i technicznych. Rząd nawet podjął specjalną uchwałę zabraniającą prezydentowi wyjazdu do Brukseli. Rzecznicy rządu podkreślali, że Kaczyński nie figuruje na liście członków delegacji polskiej, w związku z czym nie ma dla niego miejsca w oficjalnym samolocie RP. Są wprawdzie dwa inne samoloty, ale załoga jednego z nich dopiero się szkoli, a pilot drugiego zachorował. Nie powiedziano tylko na co ani, czy aby nie była to choroba dyplomatyczna.

Jak powiedział Władysław Stasiak, szef podległego prezydentowi Biura Bezpieczeństwa Narodowego, „w normalnym kraju prezydent nie zajmuje się chorobą pilota. Jeśli choroba jednego pilota jest w stanie sparaliżować sprawy państwowe, to znaczy, że nasze siły zbrojne znajdują się w głębokim kryzysie i wymagają radykalnych reform. Jeżeli to jest dowcip, to jest to dowcip niegodny polskich instytucji państwowych”.

W odpowiedzi na te przepychanki słowne, prezydent Kaczyński powiedział, że jeśli rzeczywiście są kłopoty z samolotem rządowym i konieczne byłoby czarterowanie samolotu na szczyt do Brukseli, to na pewno nie powinien tego robić prezydent. „W Polsce jest pewna hierarchia (…) i jeśli ktoś tu powinien czarterować, jeśli istotnie jest jedna załoga, to nie ja. Ale ja bardzo chętnie zapraszam na pokład pana premiera” – powiedział na konferencji prasowej prezydent. Dodał: „Gdyby pan premier chciał z nim bywać na szczytach NATO, (w których dotychczas uczestniczył sam prezydent – RS), proszę bardzo, nie mam nic przeciwko temu. (…) A na posiedzenie ONZ może nawet pojechać sam. Chętnie mu je odstąpię”.

Póki co, Kaczyński zaproponował spotkanie z premierem, aby omówić sporne sprawy przed szczytem w Brukseli, i tu zaczął się kolejny etap przykrego cyrku, skwapliwie nagłaśnianego przez media. Czy, kiedy i jak kancelaria Kaczyńskiego kontaktowała się z kancelarią Tuska w sprawie spotkania – to kolejny etap tej dziwacznej sensacji. Wreszcie doszło do spotkania późną nocą, trwało ono 32 minuty i było dość burzliwe. Każda strona obstawała przy swoim: prezydent poinformował, że udaje się na szczyt, a szef rządu powtórzył, że w składzie delegacji Lecha Kaczyńskiego nie ma. Jedyny kompromis, jaki osiągnięto, to ten, że do Brukseli pojedzie delegacja rządowa z premierem na czele, a nazajutrz tym samym samolotem pojedzie tam prezydent.
Ale premier nie zamierzał dotrzymać nawet tego bardzo ograniczonego kompromisu. Potem jak Tusk już wyleciał do Brukseli bowiem, szef jego kancelarii Tomasz Arabski oznajmił, że samolot rządowy jednak nie wróci do Warszawy po prezydenta. Prezydent Kaczyński nie jest członkiem delegacji rządowej, jego wyjazd do Brukseli jest prywatną podróżą, a rząd nie wypożycza swojego samolotu na podróże prywatne, tłumaczył
Szef Kancelarii Prezydenta Piotr Kownacki odpowiedział, że kancelaria wyczarterowała samolot, którym głowa państwa polskiego ostatecznie poleciała na szczyt do Brukseli.

Skoro ustalono, acz bardzo niechętnie, że prezydent się wybiera do Brukseli, rządowa propaganda zaczęła straszyć kompromitacją Polski na arenie międzynarodowej. „Obawiam się, że będziemy mieć do czynienia z gorszącymi scenami, zważywszy na fakt, że Kancelaria Prezydenta za wszelką cenę chce, żeby na szczycie pojawił się prezydent. Mam wrażenie, że urzędnicy Kancelarii na siłę wciskali Lecha Kaczyńskiego na szczyt, na którym nie powinno go być” – ostrzegał Chlebowski.

Na kolejnej konferencji prasowej prezydent zaznaczył, że obowiązkiem zarówno jego, jak i premiera, jest współpraca w sprawie szczytu UE. „Powinniśmy współpracować. Taki jest obowiązek obydwu stron”. Pytany przez dziennikarza o to, jak ta współpraca będzie wyglądała skoro każdemu krajowi przysługują tylko dwa miejsca, czy usiądzie obok Tuska, z którym jest skłócony? „Kolejne krzesło to nie wiem, czy będzie. Sądzę, że prezydencja francuska raczej pozwoli usiąść prezydentowi, szczególnie jeśli na szczyt przyjeżdżają prezydent i premier jakiegoś kraju. To jest rzeczą normalną i w tym nie ma nic dziwnego”.

Kohabitacja, czyli współżycie przedstawicieli będących przedstawicielami dwóch wzajemnie skłóconych formacji politycznych nie jest rzeczą łatwą. Takie trudności są zrozumiałe w przypadku, gdy koła rządowe i prezydent wywodzą się z przeciwstawnych obozów ideologicznych, co miało miejsce po 1993 r., gdy wybory wygrali postkomuniści, a prezydentem był Lech Wałęsa. Ale choć i wówczas co jakiś czas iskrzyło, nie dochodziło do aż tak głębokich konfliktów i jawnych starć, które są chlebem powszechnym między Platformą a PiS, dwiema formacjami o wspólnym solidarnościowym rodowodzie. Mało kto dziś pamięta, że praprzyczyny należy szukać w kampanii wyborczej 2005 r.
Polscy wyborcy w roku 2005 r. byli przekonani, że rządzić będzie koalicja PO-PiS
. Gdyby wiedzieli, że tak się nie stanie, wielu wyborców głosowałoby na kogoś innego albo w ogóle zostałoby w domu. Mimo zamiaru współrządzenia z PiS, w połowie 2005 r. na parę miesięcy przed wyborami, szczególnie ostry atak na PiS przypuścił platformista Bronisław Komorowski, obecny marszałek Sejmu. Jego „antykaczorowa” wściekłość wzrosła jeszcze bardziej, gdy Platforma przegrała wybory parlamentarne na rzecz PiS, a Tusk przegrał wybory prezydenckie na rzecz Kaczyńskiego. Do dziś, arogancki, zadowolony i pewny siebie Komorowski systematycznie jątrzy i judzi przeciwko PiS i wywodzącemu się zeń prezydentowi. PiS i prezydent odpłacają tym samym. Polska pyskówka rządzi niepodzielnie, a świat się śmieje z ustawicznie skłóconych o byle co Polaków.

W tym wszystkim widać niemal kompletny brak kultury politycznej, małostkowość, mściwość, obrażalstwo i unoszenie się honorem. Kwestie ambicjonalne przesłaniają sprawy wagi państwowej. Przez cały szum polityczno-medialny dotyczący wyjazdu do Brukseli, nie bardzo mogły się przebić sprawy, które miały być w Brukseli poruszane. Jakie stanowisko polska delegacja zamierzała zająć – mało który Polak wiedział.

Nie ulega kwestii, że małostkowe kłótnie wywlekane przez media na forum międzynarodowe ośmieszają i kompromitują Polskę, ale poza sprawami czysto wizerunkowymi, te wewnętrzne podziały są analizowane i na Zachodzie i w Rosji i w kołach muzułmańsko-terrorystycznych, a mogą być w odpowiednim momencie wykorzystane na niekorzyść interesów polskich. Ale jest jeszcze jedne aspekt tej całej sytuacji, o którym rzadko się wspomina: marnotrawstwo czasu, środków i energii.

Polska boryka się z poważnymi problemami w różnych dziedzinach, a zasób środków do ich rozwiązania ma ograniczony. Ile narad, gabinetowych spotkań, zakulisowych uzgodnień, by nie powiedzieć knowań, ile wywiadów, odpraw, oświadczeń i deklaracji, a w sumie roboczogodzin i czasu antenowego wymagał ten najnowszy, całotygodniowy spór o to, kto pojedzie. Czy tego ogromu zmasowanej energii nie można by ze znacznie większym pożytkiem skanalizować gdzie indziej?
Robert Strybel

REKLAMA

2091170551 views

REKLAMA

2091170853 views

REKLAMA

2092967314 views

REKLAMA

2091171137 views

REKLAMA

2091171286 views

REKLAMA

2091171435 views