– Liczba Polaków w stołecznym Wellingtonie oraz miastach i miejscowościach doliny rzeki Hutt, położonych po sąsiedzku, systematycznie zmniejsza się…
W Nowej Zelandii mieszka dziś prawdopodobnie od 4 do 6 tysięcy Polaków.
W stołecznym Wellingtonie oraz rejonie Hutt Valey jest nas dziś pomiędzy 1000 a 1200. Tutejsza Polonia to tzw. dzieci perskie, które w roku 1944 przyjechały tu z Persji, po wcześniejszej ewakuacji z Syberii; emigranci wojskowi z czasów po II wojnie światowej; emigracja solidarnościowa lat osiemdziesiątych oraz nieliczna tzw. emigracja sercowa.
W pozostałych regionach Nowej Zelandii, szczególnie w Otago i Canterbury na Wyspie Południowej oraz Taranaki na Wyspie Północnej, mieszkają dziś potomkowie polskich osadników z XIX wieku, trzecie i czwarte pokolenie, którzy rozmawiają dziś praktycznie wyłącznie po angielsku.
– Stara Polonia wymiera. Jej dzieci szybko asymilują się w nowym środowisku. Dla kogo więc istnieje i działa Wasze Stowarzyszenie?
Dom Polski, który jest naszą własnością, otwarty jest dla wszystkich rodaków. Istniejemy więc i pracujemy dla wszystkich, którzy tu jeszcze są. Także dla grupy najnowszych emigrantów, którzy zamieszkali w Nowej Zelandii w okresie ostatnich 15 lat. Niektórzy z nich są już nawet naszymi członkami. Niestety nie wszyscy. Większość pracuje i dorabia się oraz wychowuje dzieci.
– Ilu członków liczy dziś Wasze Stowarzyszenie?
Mamy obecnie około 300 członków. Często jest jednak tak, że tylko jeden członek rodziny- np. matka lub ojciec, jest formalnym członkiem naszej organizacji. Na imprezy organizowane przez nas przychodzi zaś często cała rodzina. Liczbę 300 więc członków można zdecydowanie zawyżyć. Nie bardzo jednak wiem do jakiej cyfry.
– Jak często i na jakich imprezach spotykacie się w Domu Polskim?
Walne zgromadzenie członków Stowarzyszenia odbywa się raz do roku. Stałe i okolicznościowe imprezy zdecydowanie częściej. W styczniu np. organizujemy tu tzw. polski picnic, w lutym polski festiwal, w maju uroczyście obchodzimy święto 3 Maja. Potem są jeszcze: urodziny królowej, andrzejki, sylwester oraz kilka innych.
Dodatkowe imprezy organizowane są w Domu Polskim także przez inne organizacje polonijne mające tu swoją siedzibę. Tak jest ze świętem Niepodległości Polski czy obiadem żołnierskim organizowanymi przez Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, liczące około 80 członków.
– Jakie inne organizacje polonijne działają przy Domu Polskim?
Jest ich nadal wiele. Dynamicznie rozwijają się np. dwa zespoły folklorystyczne: Zespół Pieśni i Tańca „Lublin” oraz grupa najmłodszych – „Orliki”. Zespół „Lublin” istnieje od roku 1981 i posiada dziś około 15 członków. Tańczyłem w nim od samego początku. Teraz go prowadzę.
Występujemy kilkanaście razy w roku, zarówno w środowiskach polonijnych jak i nowozelandzkich. Uczestniczyliśmy też w australijskim Festiwalu POLART.
Grupa młodsza „Orliki” istnieje niejako przy szkole polskiej i posiada 3 grupy wiekowe: małych dzieci do lat 6, drugą do lat 11 i trzecią dziewczęcą do lat 16. Ważna jest dla nas również szkoła polska istniejąca tu od wielu, wielu lat. Jej zajęcia odbywają się w Wellingtonie i Lower Hutt w 3 grupach. Uczy w niej nauczycielka z Polski. Łącznie na zajęcia uzupełniające z języka i kultury polskiej uczęszcza dziś prawie 30 dzieci.
Jest tu też Koło Pań liczące 50-60 osób, spotykające się raz na miesiąc. Dawniej panie organizowały częste koncerty i uroczyste obiady. Obecnie ich spotkania mają bardziej charakter kameralny i towarzyski.
Jest też Klub Brydżowy i Klub Video. Brydżyści spotykają się zazwyczaj w piątki, a amatorzy dobrego filmu raz albo dwa razy na miesiąc. Od niedawna działa też Klub Seniora założony przez naszego polskiego duszpasterza ks. Maksymiliana Szurę. W jego cotygodniowych zajęciach uczestniczy zawsze kilkadziesiąt osób. Pomysł jego powstania okazał się dużym sukcesem.
Przy Domu Polskim działa też biblioteka. Niestety nie ma w niej zbyt wiele nowych książek, wiec frekwencja czytelników ciągle nam spada.
O naszym polonijnym życiu informuje członków Stowarzyszenia nasz biuletyn „Wiadomości Stowarzyszenia Polaków w Wellington”. Ukazuje się on 10 razy w roku. Każda polonijna organizacja posiada w nim swoje strony. Dawniej zamieszczaliśmy na łamach „Wiadomości” przedruki z prasy polonijnej w Anglii, Australii oraz prasy krajowej. Dziś staramy się ograniczać do naszych lokalnych tematów polonijnych. Nasz biuletyn wysyłamy do wszystkich członków Stowarzyszenia oraz do innych organizacji polonijnych działających w Nowej Zelandii.
Nie ma już niestety chóru „Polonez” prowadzonego dawniej przez panią Marlenę Lewandowską, ani audycji polskich w radiu „Akces”. Do pracy społecznej, coraz częściej, brakuje nam ludzi.
– A kto Wam pomaga? Z kim współpracujecie najbliżej?
Zawsze najlepiej układała się nam współpraca z kościołem, szczególnie z Chrystusowcami, którzy pracują w Nowej Zelandii od ponad 30 lat. Księża z tego zgromadzenia są specjalnie przygotowywani do pracy wśród polonii zagranicznej.
Współpracujemy też z Ambasadą RP. Dopiero jednak od czasu, kiedy Polska stała się państwem niepodległym. Dawniej ludzie chodzili tam wyłącznie w celu otrzymania wizy do Polski. Teraz jest już normalnie. Zawsze też możemy liczyć na życzliwość i pomoc tej placówki. Zapraszamy się i uczestniczymy we wzajemnie organizowanych przez każdą ze stron imprezach.
– Pan jest Polakiem urodzonym już w Nowej Zelandii…
Mój tata przybył tu razem z innymi dziećmi z Syberii w roku 1944. Moja mama zamieszkała w Nowej Zelandii dopiero w roku 1965. Ja urodziłem się w Wellingtonie w roku 1968. Znajomość języka polskiego wyniosłem z domu rodzinnego. Zawsze rozmawialiśmy tam, i nadal rozmawiamy, po polsku.
Od siódmego roku życia chodziłem do polskiej szkoły sobotniej i od zawsze do polskiego kościoła. Od roku 1981, a więc od samego początku, tańczyłem w zespole Pieśni i Tańca „Lublin” założonym przez Jacka Śliwińskiego. Przez kilka lat współpracowałem też z polskim programem radiowym. W Stowarzyszeniu działam już od dawna, pełniąc przez ostatnie dwa lata funkcje prezesa.
– Pozostaje więc życzyć Panu wielu sił do dalszej pracy na rzecz Polonii wellingtońskiej i więcej chętnych do pracy społecznej.
Tekst i zdjęcia:
Leszek Wątróbski
Polonia wellingtońska kurczy się
-