0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaPo lepsze życiePo lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago: w rozkroku. Odcinek 4

Po lepsze życie. Pierwszy rok w Chicago: w rozkroku. Odcinek 4

-

img_0402

Trzy miesiące w Stanach za nimi. Tęsknota za Polską zaczyna dawać się we znaki. Powodzi im się nieźle, ale biorą pod uwagę „czarny scenariusz”, czyli powrót do kraju. Agnieszka i Rafał doświadczają całego wachlarza emocji dobrze znanych każdemu imigrantowi. Fascynacja miesza się z rozczarowaniem.

REKLAMA

Wiktoria poszła do szkoły, w której zajęcia odbywają się po polsku i po angielsku. W klasie Wiktorii są dzieci, które prawie nie mówią po angielsku, jak i takie, które mówią tylko po angielsku, ale ich rodzice mają ambicje, żeby znały język polski. Może dlatego Wiktoria mówi po angielsku z coraz większą łatwością. Jest zachwycona koleżankami, rysowaniem kredą po podłodze, gimnastyką. Ostatnio powiedziała ojcu, że nie chce już wracać do Polski. – Szkoła to bardzo pozytywne zaskoczenie, od organizacji zajęć, przez wystrój klas przyjazny dzieciom, po szkolny plac zabaw. Cieszymy się, że Wiktoria do szkoły idzie z radością. To zdecydowanie jest argument za podjęciem wysiłku i zostaniem tutaj na stałe – mówi Rafał.

Patryk, zwany Ptysiem, też świetnie znosi emigrację. Buzia mu się nie zamyka, a największym sukcesem ostatniego miesiąca jest pożegnanie z pieluchami. Sam kładzie podkładkę na sedes. Stara się, bo bardzo chce pójść do przedszkola. Kiedy Wiktoria poszła do szkoły, był trochę osowiały, bardzo płakał za siostrą, ale szybko sobie poradził.

Proza życia, praca, dom, praca, dom. Rafał już się przyzwyczaił i z każdym dniem jest mu w Ameryce coraz lepiej. – Większych problemów nie mamy. Życie w Stanach rzeczywiście jest łatwiejsze, łatwiej jest osiągnąć zadowalający poziom niż w Polsce. Ale jak się wszystko poukłada – zobaczymy. Dajemy sobie jeszcze dwa miesiące. Jeśli dalej nie będzie nam się budżet domykał, mamy plan awaryjny. Polecimy do Polski, Agnieszka z dziećmi zostanie tam na jakiś czas, a ja tu wrócę i przygotuję wszystko. Samemu będzie łatwiej. Ale to czarny scenariusz. Cały czas myślimy co robić, jeszcze jesteśmy w rozkroku pomiędzy Polską a USA. Ja coraz bardziej patrzę na rzeczywistość przez tutejszy pryzmat. Pierwszy szok już za nami, choć zdarzają się momenty kryzysowe. Szczególnie jak czasem mam gorszy dzień, to trzasnąłbym tym wszystkim, kupił bilet i poleciał do Polski – mówi Rafał.
Agnieszka powoli się do nowej rzeczywistości przyzwyczaja. – Wiktoria jedzie do szkoły, a ja wolny czas, jak na razie, mogę poświęcić Patrykowi. Brakuje mi spacerów, w Polsce w każdej chwili mogłam wyjść „na miasto”, ze znajomymi się spotkać, a tutaj wszędzie daleko, trzeba jechać samochodem. Czuję się trochę uziemiona na tym osiedlu, choć sąsiedzi i znajomi z okolicznych budynków to bardzo mili ludzie.

Tęsknota za altanką

Najbardziej brak im rodziny, a z rzeczy materialnych – altanki i grilla w ogródku. – Nigdy wcześniej nie mieszkałem w bloku, zawsze w domu, brakuje mi własnego kawałka zieleni. No i motocykla. Przejechałbym się, jak to mówią, po winklach. Chociaż jak patrzę na Chicago, to nie ciągnie mnie jakoś bardzo. W Polsce, dziesięć minut jazdy od domu miałem świetne serpentyny, aż chciało się jeździć. Tutaj trochę strach, bo za przekroczenie prędkości można pójść siedzieć, a i jazda od świateł do świateł wydaje mi się mało pasjonująca. Póki co, robię grilla na balkonie. Otwieramy drzwi balkonowe i czujemy się prawie jak na tarasie. Nie to samo, ale na razie musi wystarczyć – mówi Rafał.

Babciom w Polsce brakuje wnuków. – Gdybyśmy mieli komputer włączony non stop, pewnie dzwoniłyby bez przerwy. Kontakt jest codzienny, po kilka razy. Nie wyobrażam sobie sytuacji, o których słyszę od starszej Polonii, że kiedyś dzwoniło się do Polski raz w miesiącu albo rzadziej, pisało się i czekało na listy. Taka rozłąka to dla wielu musiała być tragedia, nie wiedzieć co się dzieje z bliskimi przez dłuższy czas – dodaje Agnieszka.

Smaków i zapachów im nie brak, bo praktycznie wszystkie polskie produkty są do kupienia w pobliskich delikatesach. Ostatnio Rafałowi zachciało się barszczu z torebki, z makaronem. – Poszliśmy do polskiego sklepu, jest barszcz, dokładnie ten sam co w Polsce, kupiłem. Czasem trzeba się naszukać, żeby znaleźć to, na co mamy ochotę. Ale znaleźć można wszystko, jest nawet nasze ulubione mołdawskie wino.

Z ostatnich kulinarnych odkryć Rafałowi posmakowały corn dogi. Próbują różnych nowości, ale bez szaleństw, bo Agnieszka gotuje w domu, więc jedzą tak jak w Polsce. Może oprócz masła orzechowego, którym zajada się Wiktoria. Lubią też sosy do grilla, do sałatek, wybór jest niesamowity. Są sosy, przyprawy, dodatki, nawet lokalne, a wybór smaków ogromny – od polskich, przez Florydę, po Hawaje. – Ostatnio spróbowałem sosu Diablo, w dodatku do ostrych meksykańskich kiełbasek. Było brutalnie. W ogóle jedzenie tutaj jest ostrzejsze i bardziej wyraziste. Wiki w ogóle nie je w szkole, bo narzeka, że wszystko ostre – opowiada Rafał.

Skoro już mowa o odżywianiu, to zdaniem Rafała i Agnieszki ilość cukru w tutejszym jedzeniu jest zatrważająca. W Europie nie widać tylu tak otyłych ludzi, z brzuchami do ziemi, jeżdżących po sklepach na wózkach. Mówią, że w Polsce McDonald’s to niezła restauracja. Jedzenie jest smaczne, czyściutko, fajny wystrój. A tutaj? Strach wejść, brud, w łazience przeżyjesz traumę. Jedzenie ciężko przełknąć. Ale ludzie jedzą, bo tanio. – Do maka tutaj w ogóle nie chodzimy, bo mamy porównanie tego z Polski, ale czasem wstępujemy do Wendy’s na kawę albo na lody, które są naprawdę smaczne.

Tu i teraz

Agnieszka zrobiła prawo jazdy. Rach-ciach, zdała wszystko w półtorej godziny. Jeździ po Wiktorię do szkoły, do sklepu. Na autostradę jeszcze nie wjeżdża, ale nie było dotychczas takiej potrzeby.

Z nowych miejsc – byli na plaży w Zion, pod elektrownią atomową. Znajomi ostrzegali, że nie ma tam po co jeździć, bo woda jest przeraźliwie zimna. Ale pojechali i woda była jak marzenie, Rafał z Ptysiem przez cały dzień praktycznie nie wychodzili z jeziora.

Przestali już przeliczać wszystko z dolarów na złotówki, szczególnie jeśli chodzi o jedzenie. – Przeliczamy za to na stacji benzynowej, z uśmiechem od ucha do ucha. Naszą „odysejkę” tankujemy za 30 dol., na pełen bak pracujesz dwie godziny. W Polsce na zatankowanie większego samochodu pracujesz trzy dni – uśmiecha się Rafał.

To, że ochłonęli, widać i słychać, ale wciąż obserwują i analizują Amerykę. Życzliwie, ale krytycznie. – Stany to wybitnie nieekologiczny kraj. Wszystko oświetlane całą noc, ogródki, klatki schodowe, nocą nie da się na balkon wyjść, bo latarnia za domem świeci tak jasno, że oślepnąć można. Albo reklamówki. W Polsce musisz na zakupy zabrać ze sobą własną siatkę, a tutaj w Walmarcie pakują ci każdy produkt do osobnej foliowej reklamówki. Rozpakowujesz zakupy i klniesz, bo nie wiadomo, co z nimi robić. Nas Europa nauczyła ekologicznego podejścia, tutaj z przyzwyczajenia zabieramy na zakupy własne reklamówki. W Polsce, jeśli już dostaniesz reklamówkę, to jest biodegradowalna. Inna sprawa, że zdarza się, że ci się zbiodegraduje, zanim doniesiesz zakupy do domu. A w Stanach dopiero zaczynają ludzie o ekologii myśleć. To kwestia podejścia do życia i filozofii: czy żyjemy tak, żeby po nas zostało coś dla przyszłych pokoleń, czy tu i teraz? Ameryka żyje dniem dzisiejszym, nie martwiąc się o przyszłość. Dominuje podejście: zadłużajmy się, korzystajmy, nie przejmujmy się, konsumujmy. Na zasadzie „po co mi jeden kotlet, jak mogę kupić dwadzieścia” – porównuje Rafał.

Drażnią ich też pewne tutejsze zwyczaje. Zdaniem Agnieszki i Rafała ludzie w Stanach mają dosyć luźne podejście do czasu i umawiania się. Mówią, że oddzwonią za dwie godziny, a dzwonią za trzy dni. Albo wcale. Nie przejmują się, że ktoś może czekać na nich lub na telefon. Rafał nauczył się potwierdzać spotkania, dzwonić, czy aktualne, bo nie chce mu się czekać w nieskończoność i się denerwować. – Może po prostu trafiamy nie takich ludzi – stwierdza.

Jak mówią, Ameryka niczym specjalnym ich nie zaskoczyła, nie było takiego momentu, kiedy mówisz „wow”. Może z wyjątkiem chicagowskiego śródmieścia, bo tam jest „wow”. Rafał: – Życie jak wszędzie, żadne cuda. Dziwi mnie czasem postrzeganie Polaków, ale wiem, skąd się to bierze. Tacy, którzy wyjechali z Polski za głębokiej komuny i od dawna nie byli w kraju, wciąż myślą, że Polska to biedny i szary kraj. A to już dawno nieprawda. Polska się zmieniła i wciąż się zmienia.

Grzegorz Dziedzic

  • img_0402
  • img_0403
  • img_0409
  • img_0417
  • img_0426

Na kolejny odcinek zapraszamy w piątek, 21 października

REKLAMA

2091326759 views

REKLAMA

2091327058 views

REKLAMA

2093123517 views

REKLAMA

2091327339 views

REKLAMA

2091327485 views

REKLAMA

2091327629 views