W kwestiach bezpieczeństwa „powstała nowa doktryna (Donalda) Trumpa: być nieprzewidywalnym” – pisze w piątek na portalu „Washington Post” były premier Szwecji Carl Bildt, zastanawiając się, czy polityka Trumpa może oznaczać koniec międzynarodowych sojuszy USA.
Artykuł szefa rządu Szwecji w latach 1991-1994 jest komentarzem do słów Trumpa, kandydata Partii Republikańskiej w wyborach prezydenckich w USA, który w wywiadzie dla „New York Timesa” oświadczył, że jak zostanie prezydent to nie zagwarantuje obrony sojusznikom Stanów Zjednoczonych w NATO, jeśli nie wypełnili oni swoich zobowiązań wobec Ameryki.
Bildt pisze, że w polityce zagranicznej konieczny jest „element niepewności” i wyjaśnia, że potencjalni wrogowie „nie powinni być w stanie przewidzieć każdej reakcji na ich rozmaite poczynania”. „Jednak w pewnych kwestiach musi być pewność: Stany Zjednoczone muszą stać przy swoich sojusznikach i przyjaciołach. Jeśli jest to podawane w wątpliwość, cały porządek międzynarodowy, budowany krok po kroku od ponad pół wieku, zacznie się rozpadać. Inni będą się rozwijać, a Stany Zjednoczone – wycofywać”.
Autor zauważa, że o krok dalej niż Trump poszedł były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich, „który uznał, że nie warto ryzykować wojny nuklearnej (z Rosją – PAP) o Estonię, skoro (Estonia) to niewiele więcej niż +przedmieścia Petersburga+”. Na słowa Gingricha z czwartkowego wywiadu dla telewizji CBS „jak na razie większą uwagę zwróciła Moskwa niż Waszyngton” – pisze Bildt.
Jeśli „taka byłaby polityka USA, to będzie prawdopodobnie największa strategiczna zmiana w USA w ciągu całego pokolenia. A (jej) konsekwencje będą ogromne” – uważa były premier i były szef dyplomacji Szwecji.
„To prawda, że Estonia graniczy z Rosją, a odległość między (stolicą Estonii) Tallinem a (rosyjskim) Petersburgiem nie jest duża” – przyznaje Bildt, podkreślając jednak, że mówienie, iż Tallin leży na przedmieściach Petersburga, to jakby uważać, że Tel Awiw to przedmieścia Damaszku, a Seul to przedmieścia Pjongjangu. „Bo obydwie te odległości (…) są mniejsze niż dystans między Tallinem a Petersburgiem” – zauważa autor.
„Gdyby USA miały powiedzieć, że tak naprawdę nie są gotowe, by podejmować ryzyko za Tallin, Tel Awiw czy Seul, bo Petersburg, Damaszek i Pjongjang leżą zbyt blisko, konsekwencje dla bezpieczeństwa w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Azji byłyby poważne” – czytamy w komentarzu.
Bildt zastrzega, że „nie oznacza to, iż Estonia, Izrael i Korea Południowa nie powinny inwestować w obronę. Wszystkie te państwa czynią to na skalę, która robi wrażenie. Ale ich formalne i nieformalne relacje z przyjaciółmi i sojusznikami, sąsiednimi i dalekimi, wciąż pozostają kluczowe dla ich bezpieczeństwa”.
Zdaniem Bildta „jeśli jest jedna rzecz, która od 1945 roku uczyniła Stany Zjednoczone potęgą, jest nią ich zdolność do zawiązywania sojuszy i wspierania swoich przyjaciół i sojuszników”. „W czasie długich dekad zimnej wojny Związek Radziecki z pewnością miał pod dostatkiem broni nuklearnej i czołgów. Ale Stany Zjednoczone, oprócz tego, miały również przyjaciół i sojuszników na całym świecie i ostatecznie właśnie to miało decydujące znaczenie” – pisze były premier Szwecji.
Jeśli sojusznicy nie mogą ufać „nawet ratyfikowanym przed dwie trzecie Senatu traktatom, (…) przyjaźnie i sojusze zaczną tracić swoje znaczenie” – czytamy w artykule.
„Wydaje się, że Trump uważa, iż lepiej robić interesy z despotami i agresorami niż ich powstrzymywać i odstraszać za pomocą sojuszy. To prawda, że dyplomacji nigdy nie powinno się zaniedbywać i nawet z despotami należy rozmawiać (…). Ale jeśli nie uda ci się ich odstraszyć i porzucisz swoich najbardziej narażonych sojuszników i przyjaciół, lekcja historii jest naprawdę bardzo prosta: w końcu przegrasz” – konkluduje Carl Bildt. (PAP)