0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Z Polską w sercu

-

Robert Bochnik urodził się w polskiej rodzinie w Chicago.
Gra na gitarze w irlandzkim zespole „The Frames”, którego lider Glen Hansard wraz z Marketą Irglovą zdobył w tym roku Oscara za piosenkę „Falling Slowly” z filmu „Once”.

Robert brał udział w miksowaniu ścieżki dźwiękowej do filmu i nagrywaniu albumu „Once”.
Wydał też własną płytę – „Blowing Out the Cobwebs” – ze swoją muzyką, tekstami, wykonaniem i nagraniem.

Jak się to zaczęło? Skończył pan Uniwersytet DePaul jako inżynier dźwięku i muzyk.
– Tak, skończyłem go dziesięć lat temu, dzięki pomocy rodziców bez zadłużenia się; niektórzy moi koledzy w dalszym ciągu spłacają pożyczki studenckie.
Jest pan z muzycznej rodziny?
– Kuzynka jest zawodowąpianistką, a mój ojciec gra na fortepianie w sposób naturalny – uczy się melodii ze słuchu. Wychowywałem się wśród muzyki. A babcia opowiedziała mi piękną historię ze swojego życia o muzyce.
Proszę ją opowiedzieć.
– Babcia przyjechaa do Chicago w latach sześćdziesiątych. W tym czasie nie kupowało się wszystkiego na karty kredytowe. Żeby coś kupić, trzeba było uskładać pieniądze. Zanim jeszcze były w domu najpotrzebniejsze meble, jak kanapa, stół i krzesła, babcia kupiła gramofon. To był spory mebel – gramofon na górze, niżej radio, jedne drzwiczki z miejscem na płyty, drugie otwierały barek. Widząc to jeden z polskich przyjaciół powiedział: „Dlaczego to kupiłaś? Przecież cię na to nie stać!” Babcia nic nie powiedziała, podeszła i nastawiła płytę z polskimi pieśniami. Kiedy posłyszał tę melodię, po twarzy zaczęły mu płynąć łzy. Powiedział: „Już rozumiem”.
Ta historia jest dla mnie bardzo ważna. W ostatnich latach dużo podróżuję i czasem tracę poczucie, kim jestem, skąd jestem. I wiem, że dla babci to był sposób na to, żeby pamiętać, skąd jest jej serce.
Co było pierwsze – inżynieria, czy muzyka?
– Poszedłem na DePaul studiować inżynierię dźwięku. Po dwóch latach zacząłem studiować gitarę klasycznł, po czym wróciłem na inżynierię. To się okazało dobrą decyzją. Przez jakiś czas uczyłem gry na gitarze w sklepie muzycznym, ale zdałem sobie sprawę, że nie chcę być nauczycielem. Chciałem grać i komponować.
Wróciłem do inżynierii. Na ostatnim roku studiów dostałem się na staż do studia nagrań Electrical Audio, którego właścicielem jest Steve Albini. Budował sobie drugie studio i zaangażował mnie do jego budowy. To było bardzo ciekawe doświadczenie – jak się buduje studio. Cała ekipa składała się z muzyków, bo trzeba znać się na muzyce, żeby stworzyć naprawdę dobre studio.
Wy, muzycy, naprawdę to studio budowaliście własnymi rękami?
– Muzycy są bardzo elastyczni. Potrafią się przystosować do każdej sytuacji. Są inteligentni, pracują z pasją i zrozumieniem. Zbudowaliśmy dwa studia, ja kierowałem końcowymi pracami przy drugim.
Potem pracowałem przy nagraniach, a wieczorami i nocami grałem w klubach z najróżniejszymi zespołami. Między innymi z „Butcher Shop Quartet”. Opracowaliśmy z nimi „Święto wiosny” Strawińskiego i zaaranżo-waliśmy je na dwie gitary, kontrabas i perkusję. Nagraliśmy płytę i graliśmy to w latach 1999-2000 – w Nowym Jorku, Waszyngtonie DC, Filadelfii i innych miastach.
Podczas nagrań w Electrical Audio poznał pan Glena Hansarda. Czy to zdecydowało o późniejszej współpracy?
– To pomogło. W październiku 2001 roku grałem w Irlandii z moim przyjacielem Danem Sullivanem. Pewnego wieczoru graliśmy w klubie De Barra’s w miasteczku Clonnakilty przed koncertem Glena Hansarda. Właśnie wtedy z grupy „The Frames” odszedł gitarzysta i Glen po koncercie rozmawiał z nami. Z radością przyjąłem propozycję. Glen znał „Butcher Shop Quartet” i wiedział, że kto gra tak skomplikowaną muzykę, potrafi grać wszystko.
Zaufał mi tak mocno, że w lutym 2002 roku wystąpiłem z nimi bez jednej próby.
Zupełnie bez prób?
– Tak. Pierwszy raz zagrałem razem z nimi na scenie w Bostonie. Bardzo się wtedy bałem.
Ale w międzyczasie dużo pan nad tym pracował?
– O, tak. Całe tygodnie. Zamykałem się, słuchałem ich nagrań i uczyłem się wszystkich partii gitarowych. To było to, co zawsze chciałem robić – grać i podróżować. Mimo że nie są to wielkie pieniądze, jest to piękne, bogateżycie.
Przez rok grałem z „The Frames”, nie będąc oficjalnie członkiem zespołu. W 2002 roku zaprosili mnie, żebym wstąpił do grupy. Wtedy przeniosłem się do Irlandii. Teraz mieszkam znów w Chicago i jeżdżę tam, kiedy zespół koncertuje.
A niedługo zagracie razem w Chicago.
– Tak, będę grał na gitarze i na keyboardzie. Zaczynam grać na wiolonczeli, ale na koncercie chyba jeszcze nie zaryzykuję.
Jak pan odbiera irlandzką muzykę? Jak się pan w niej czuje?
– „The Frames” nie chcą być traktowani jako zespół irlandzki. Nie grają tradycyjnej muzyki irlandzkiej. To jest tak, że muzyka musi płynąć z właściwego miejsca – z serca. I na naszych koncertach dzieje się rzecz zadziwiająca. Mniej w tym chodzi o samą muzykę, a bardziej o wymianę emocji i energii między muzykami a publicznością. Ta publicznośćnie tylko słucha; ona nam coś oddaje. Czy to jest wspólny śpiew, czy klaskanie, czy bardzo intensywne słuchanie – my to czujemy, odbieramy i gramy inaczej, oddajemy im to z powrotem. I to narasta.
Doświadczyłem trochę takiej wymiany energii, grając z innymi zespołami, ale nigdy tak mocno, jak z „The Frames”.
To się dzieje tylko w Irlandii, czy wszędzie?
– Wszędzie. W Stanach Zjednoczonych, Irlandii, Australii, Anglii, Niemczech, Austrii, Czechach, Belgii, Holandii.
I w Chinach!
– I w Chinach też. Prawdę mówiąc, w Chinach mieliśmy też irlandzką publiczność, bo jest tam wielu Irlandczyków. W gruncie rzeczy gdziekolwiek jedziemy, nawet w najciemniejszym kącie świata, są Irlandczycy i przychodzą na koncerty.
W Chinach byliśmy w ramach wymiany kulturalnej chińsko-irlandzkiej. Mieliśmy tam niezwykłe zdarzenie. Przyszedł do nas na scenę Chińczyk grający bluesa, ktńry w swoich piosenkach zadziera z władzą i jest w związku z tym źle widziany. Przyszedł i grał swojego bluesa, a myśmy grali z nim.
Słyszałam od Polaków, że Irlandczycy mają z nami coś wspólnego, że dobrze się rozumiemy i łatwo nawiązujemy między sobą kontakty. Co pan o tym sądzi?
– Myślę, że rzeczywiście istnieje jakaś podświadoma więź, może ze względu na podobieństwo historii. Irlandia tak długo poddana angielskiej władzy i opresji, a Polska pod rozbiorami… To zostaje w muzyce. Słyszę to w polskich i w irlandzkich piosenkach. Jest w nich podobny duch.
Muszę powiedzieć, że Irlandczycy – nawet nie zawodowi muzycy – mocno żyją muzyką, dużo o niej wiedzą i potrafią ją grać. Jest tam wielu ludzi utalentowanych muzycznie.
Teraz jest tam wielu Polaków.
Podobno, zdaniem Irlandczyków, za wielu.
– Czasem tak. Jest coraz więcej polskich sklepów, polskiej prasy…
Jak się układają kontakty między Polakami i Irlandczykami?
– Nieźle. A już na pewno żaden samotny Irlandczyk nie narzekał na Polki.
Przeprowadził się pan do Irlandii razem z żoną?
– To było dość skomplikowane, bo pobraliśmy się z Cherie w tym samym roku, kiedy wszedłem do „The Frames”. Pierwsze pół roku było trudne – jeździliśmy do siebie co jakiś czas, Cherie przyjeżdżała na niektóre nasze koncerty. Ale później przeniosła się na stałe i już mieszkaliśmy razem.
Pobraliśmy się w Nowym Orleanie i zespół przyleciałna tę okazję. Połączyliśmy to z tournae, ślub został przesunięty o tydzień i na drugi dzień wyruszyliśmy na trasę. Było to więc nasze „miodowe tournae”.
Ojciec pana jest sybirakiem. Jak to wpływa na pana odczucie polskości?
– Znam historię rodziny, wiem przez co przechodzili, nie tylko oni – wiele polskich rodzin. Czuję, jakbym sam to przeżywał, szczególnie kiedy jestem w Polsce. Czuję bardzo głęboki związek z Polską i jeżdżę tam tak często, jak mogę. Dwa lata temu byłem razem z Cherie. Odwiedziliśmy 93-letnią ciotkę mojego ojca, która widziała, jak Rosjanie zabierali go z rodziną z domu w Lidzie koło Wilna. Opowiedziała mi to wszystko. To było bardzo wzruszające przeżycie. Zapisałem to tej samej nocy i posłałem e-mailem do ojca. Okazało się, że nie znał szczegółów tego zdarzenia, poznał je dopiero ode mnie.
Odwiedzam też rodzinę ze strony mamy – w Warszawie. Brat mojej babci był powstańcem w 1944 roku. W 1989 roku oprowadził mnie po miejscach związanych z Powstaniem, byłem na cmentarzu wojskowym. Dzieliłem z nim poczucie dumy z tej historii. Bo to i moja historia, choć urodziłem się w Chicago.
Rozmawiała
Krystyna Cygielska

REKLAMA

2091299723 views

REKLAMA

2091300024 views

REKLAMA

2093096483 views

REKLAMA

2091300305 views

REKLAMA

2091300453 views

REKLAMA

2091300597 views