REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaSługa Boży (Korespondencja własna z Nowego Jorku)

Sługa Boży (Korespondencja własna z Nowego Jorku)

-

Miejscowość Norfolk w Wirginii znana jest nie tylko z tego, że tam właśnie stacjonuje potężna amerykańska flota morska, ale również ze słynnego w świecie prywatnego muzeum magnatów przemysłowych i finansowych Chryslerów.

Zwiedzając to muzeum, które nieco przypomina przysłowiowy groch z kapustą, natknąłem się na przepiękny obraz Francisco Goyi, wielkiego malarza hiszpańskiego z przełomu XVIII i XIX wieku, który uderzył mnie tematem, kompozycją i mistrzowskim operowaniem światłocieni.

Obraz przedstawiał klasztorny refektarz z siedzącymi na ławie braciszkami, którzy prawdopodobnie zgromadzili się na wieczerzę. Świetlik, umieszczony po drugiej stronie refektarza, słabo oświetlał grupę zakonników, ale jednak wydobywał z zapadających ciemności twarze zgromadzonych. I to było właśnie to, co uderzało każdego z patrzących na obraz. Każda z twarzy była zindywidualizowana, a jej mina, grymas, znużenie, czy iulminacja ducha oddana w taki sposób, że zachęcała patrzącego do głębokich refleksji i osobistych przemyśleń nad sensem życia i dobrowolnego zamknięcia się człowieka w murach klasztornych, kontemplacji i odgrodzenia się od innych regułą zakonną.

REKLAMA

Mówiąc szczerze, wtedy zrozumiałem dlaczego Goya był tak szczerze nielubiany przez duchowieństwo hiszpańskie. Był burzycielem jego dostojeństwa i prestiżu. Prawda, że już wtedy Święta Inkwizycja nie funkcjonowała jak należy, ale można się było zawsze narazić na anatemę i ekskomunikę. Toteż nie wiem, jakie były dalsze losy tego obrazu, którego nawet nie wymienia się w opracowaniach historii sztuki, nie wiem, w jaki sposób przewędrował za Ocean Atlantycki, aż trafił do muzeum Chryslerów. Natomiast wiem jedno z całą pewnością – jest on jednym z najwybitniejszych dzieł hiszpańskiego mistrza.

Dlaczego ten obraz Goyi przyszedł mi na myśl właśnie teraz? To prosta koincydencja. Bo uzmysłowiem sobie jakże był on blisko do trzymanego w tej chwili tomiku wierszy Tadeusza Chabrowskiego pt. “Mnisi, czyli nierymowane strofy o cnotach”. Tomik został wydany przez lubelskie “Norbentirum”, ale niektóre wiersze zawarte w nim ukazywały się w internetowym “Prezbiterze”, wywołując naprawdę ożywioną dyskusję wśród uczestników tego forum.

Śledziłem ją z rosnącym zainteresowaniem, choćby z tego powodu, że znam autora tych wierszy, a nawet zaliczam się do jego przyjaciół. I może właśnie dlatego, choć przecież nie jestem krytykiem literackim, a jedynie politologiem i historykiem doktryn polityczno-prawnych postanowiłem wtrącić swoje “trzy grosze” na temat wciąż aktualny i nurtujący ludzi przez wieki.

Tematem tomiku jest życie zakonne. A któż je może lepiej znać niż ten, który w nim uczestniczył bezpośrednio. Dzień po dniu. Tadeusz jest właśnie taką osobą i warto go choćby dlatego posłuchać.

Ale nie tylko dlatego. Jest on poetą-filozofem, poetą-społecznikiem, poetą, który posiada zawód optyka (przez oczy łatwiej można zajrzeć w głąb duszy człowieka), poetą z dyspensą papieską, który założył rodzinę i ma w wyniku tego syna (żonaty ksiądz – zupełnie inna skala odniesienia niż miał w zakonie), poetą, który po opuszczeniu zakonu podjął kolejne rozległe studia teozoficzne, teologiczne i doktrynalne, które uzasadniają tytuł nadany mu w wąskim gronie przyjaciół – “polonijnego cadyka i mędrka”. Z którym wcale niełatwo żyć mu w naszej społeczności. Nawet przeciwnie: Polacy, którzy znaleźli się w diasporze emigracyjnej, niemal instynktownie odrzucają wszelkie autorytety. Nie jest z nimi po drodze – “każdy sobie rzepkę skrobie” – i może właśnie dlatego jako grupa etniczna nie liczymy się zupełnie w kręgu polityczno-społecznych wydarzeń w Stanach Zjednoczonych.

Początek był jednak zupełnie inny, gimnazjalista z podczęstochowskiego Złotego Potoku wybrał służbę Bogu. Nie chcę nawet dochodzić tego, ile w tym było jego własnego i silnego postanowienia, a ile namów środowiskowych i rodzinnych, co daje się na ogół podsumować w powiedzeniu – ksiądz zawsze się wyżywi, dookoła są przecież sami bracia i siostry w wierze. W latach pięćdziesiątych, a dokładniej w 1951 roku (wtedy wierzyło się w wujka Stalina, albo – kontrtradycyjnie – w Boga Najwyższego i Nieprzemijającego), wstąpił do zakonu paulinów i przebywał w nim do roku 1967. Po drodze były jeszcze święcenia kapłańskie i całościowe studia teologiczne. Powiedzielibyśmy, że Tadeusz szedł pełną piersią w kierunku mądrego oświeconego kapłaństwa, z którym – prawdę mówiąc – nie potrafili sobie poradzić komunistyczni agitatorzy, z czego wynikał syndrom polskiej rzodkiewki – na zewnątrz czerwonej , a w środku białej.

Lecz los zdecydował jeszcze inaczej. Chłonny umysł nowego zakonnika, a od 1960 roku kapłana, niezmierna łatwość artykulacji literackiej, potoczystość narracji, spójności i logiki wewnętrznej tego co pisze, zdecydowały od razu o tym, że u paulinów powierzono mu pieczę nad miesięcznikiem “Jasna Góra”. Gdy zakonnik-kapłan nieco okrzepł w redaktorskim fachu, okazało się, iż jest “niezwykle potrzebny” w nowym zadaniu, jakie mu wyznaczono za oceanem – w Doylestown, w Pensylwanii, organizowała się Amerykańska Częstochowa i naczelnemu organizatorowi, ojcu Michałowi Zambrzuskiemu, “wręcz konieczna” stała się obecność kogoś, kto potrafiłby redagować, a przez to samo oddziaływać na społeczność polonijną, sprawnego “biuletynowca”.

Ojcu Michałowi, który już wiedział to i owo o Tadeuszu, bardzo podobał się młody, sprawny i żądny sukcesu “import” ze starej Jasnej Góry. Był on na miarę czasu, gdy liczyło się oddziaływanie na starą Polonię, tę jeszcze z okresu międzywojennego, emigrację po drugiej wojnie światowej i na koniec uciekinierów z “komunistycznego raju”, którzy napływali falami po kolejnych “odwilżach”. Tę pozorną zbieraninę potrafiło jednak zaktywizować i nakłonić do świadczeń naprawdę niebywałych i finansowo, i materialnie. Świadczą o tym pamiątkowe “cegiełki” darczyńców, z którymi spotkać się możemy wszędzie wokół świątyni, jak i dookoła niej. Sądzę, że niemałą rolę odegrało tu pióro przybysza z Polski.

Jednocześnie ojciec Tadeusz Chabrowski trochę inaczej zaczął traktować amerykańską szansę. Zachęcony przez swego przełożonego, ojca Michała, kontynuował studia filozoficzne w Fordham University w stanie Nowy Jork i Temple University w Filadelfii. Te studia nie tyle “zawracają mu w głowie”, co ukazują wielość i różnorodność dochodzenia do Boga, poza tym styka się z wieloma kościołami w Stanach Zjednoczonych, które potrafią ze sobą współistnieć, a nawet współpracować w duchu ekumenicznym.

Nigdy nie pytałem Tadeusza, dlaczego postanowił opuścić zakon i prosić o papieską dyspensę zwolnienia z obowiązków kapłańskich. Zawsze uważałem, że jest to sprawa między Bogiem a człowiekiem. Decyzja głęboka i przemyślana do końca. Nie było to młodzieńcze “stanięcie w płomieniach Nieba”, mówiąc słowami Jana Parandowskiego, ani wystawienie swych 95 tez luterańskich nieposłuszeństwa i niesubordynacji. Kiedyś sam Tadeusz w jednym z wywiadów miał powiedzieć, że odczuł wyraźnie w kościele w Złotym Potoku, miejscowości rodzinnej, w której przystępował do Komunii Świętej i do bierzmowania (a było to już dawno po uzyskaniu dyspensy z rąk papieża Pawła VI) a i pewną zgodność swego postępowania z wolą Bożą. Służyć można Jemu w rozmaity sposób. “Ja służę Mu swoją poezją i doszukiwaniem się Jego obecności we wszystkim co dzieje się w nas samych i obok
nas. W czym powinniśmy brać aktywny, twórczy udział”. I dla przykładu powiedział, że prof.
Giergielewicz, z którym dyskutował kanony poezji, dał mu jedną tylko wskazówkę, żeby było w jego wierszach trochę mniej przymiotników, a zdecydowanie więcej rzeczowników. Jak u Kanta. Bo słowo “pokój” nie wymaga zdefiniowania “wieczysty pokój”, bo w słowie “wieczysty” tkwi zarzewie przyszłej wojny. Pokój jest albo go nie ma wcale – przymiotnik tylko pogarsza jego treść.

Tadeusz usłuchał i rzadko w jego poezji znaleźć można definiujące przymiotniki. Poza tym, jak dla mnie, jest zdecydowanie katolickim poetą. A nie BYŁYM zakonnikiem, czy kapłanem. Renegatem, którego istnienia stara się jak najszybciej zapomnieć, bo nikt nie lubi “przechrztów”. Jest człowiekiem, który wybrał poezję, przedkładając ją nad stan duchowny, z którego na pewnym etapie życia zrezygnował na rzecz poezji. Nie wypalony doszczętnie, ale pogodzony z Bogiem i ze sobą. Bo Bogu, jak on to pojmuje, służyć można na różne sposoby. Także i poezją. A ma w swoim dorobku kilkanaście tomików pozji.

Najświeższy tomik, czyli “Mnisi – nierymowane strofy o cnotach” jest jakby klamrą spinającą dualizm Tadeusza – zakonnika, kleryka i poety. Wszędzie był wierny Bogu, ludziom i sobie. Jest dla mnie potężną osobowością, która niekiedy wymyka się opisowi. A już na pewno dętym laurkom. Czego on zresztą sam nie wymaga. Mówiąc szczerze, ów imigracyny żywot wzbogaciło mi dwóch poetów: Tadeusz Chabrowski z Nowego Jorku i Adam Lizakowski z Chicago.

Z Tadeuszem zbliżyła nas nie tylko filozofia, choć jednocześnie mieliśmy w niej rozmaitych idoli (on preferował św. Augustyna, a ja Johna Stuarta Milla), ale i walka z pewnymi nieprawidłowościami i nadużyciami w życiu Polonii. Przez długi czas współpracowałem z zawieszonym do tej chwili “Głosem”, zamieszczając w piśmie artykuły demaskujące próby zawładnięcia Greenpointem przez cwanych naciągaczy, którzy za nic mieli dobro wspólne, ciągnąc własne korzyści z terroryzowania naszej społeczności za pomocą składanych do sądów pozwów (z których jeszcze do dzisiaj jest rozstrzygane kilka lub też tkwią nadal już złożone, ale zwieszone z powodów czysto formalnych nie wchodząc na wokandę; wśród nich jest pozew pani Bożeny Kamińskiej przeciwko Unii Kredytowej o 80 mln dolarów!)

Te jednak sprawy nie mają nic do poezji Tadeusza Chabrowskiego, a jeśli kogoś interesują, zapraszam do przewertowania mojego obfitego archiwum w tych bulwersujących, także i obecnie opinię publiczną Polonii Wschodniego Wybrzeża casusach. Mnie w tej chwili interesuje sam Tadeusz, i to w rozmaitych aspektach. Kiedy bowiem obowieścił on, że się szykuje do “szarpnięcia” zakonu, który wziął był i opuścił, wiele osób mu to odradzało (m.in. i ja), zgodnie z zasadą “zły to ptak, co swe gniazdo kala”.

Tadeusz był jednak jak muł uparty: co sobie obmyślił to i realizował. Na próbę począł publikować na łamach internetowego “Prezbitera” niektóre z tych“nierymowanych strof o cnotach, czyli o Mnichach”. Na witrynie zawrzało. Każdy wiersz miał gorących zwolenników i nie mniej zajadłych przeciwników. Ale im dalej w las, tym łagodniało ostrze krytyki. Ludzie zaczęli rozumieć intencje Tadeusza. Nie występował on przeciwko instytucji zakonnej, tylko opisywał to, co przeżył w swym klasztornym życiu. Zakonu zresztą otwartego i działającego między wiernymi, którzy tak przecież tłumnie odwiedzają Jasną Górę w Częstochowie i robią to również w Doylestown, krzewiąc kult maryjny za Atlantykiem.

Przez cały tomik przebija się doświadczenie dojrzałego przecież człowieka na tę dość obolałą, choć już otorbioną decyzję. Kilkanaście lat w zakonie to niemało w życiu człowieka, to suma doświadczeń i autoanaliz, to narastanie przekonania, że jednak nie wybrał swego statusu optymalnie, to wreszcie kilkumiesięczne oczekiwanie na papieską dyspensę, to przejście do świeckiego życia z podniesionym czołem kogoś, kto dobrze wie, co robi i na co się decyduje.

Wspaniała postać emigracyjnego duchowieństwa, kardynał Król, udzielił Tadeuszowi ślubu z panią Zofią w kilka miesięcy później, podkreślając swą obecnością na ceremonii, że obydwoje małżonkowie należą ciągle do wspólnoty katolickiej, korzystając z wszelkich sakramentów i przywilejów. Co więc najbardziej uderza mnie w “Mnichach”, chyba próba przekazania przy pomocy poezji stanu ducha człowieka, który – wcale nie na skróty wybiera postawę życiową wobec Boga, kolegów i przyjaciół, tym ostatnim przekazując pewną sumę przemyśleń i doświadczeń. Rzeczywiście, tych kilkanaście lat w klasztorze nie rozsypało się w proch. Z pełnym przekonaniem polecam czytelnikom nowy tomik poezji Tadeusza Chabrowskiego, niech z niego wyciągną nauki dla siebie. Bo o to w końcu chodziło jego autorowi.
Leszek A. Lechowicz

REKLAMA

2091160048 views

REKLAMA

2091160347 views

REKLAMA

2092956806 views

REKLAMA

2091160628 views

REKLAMA

2091160774 views

REKLAMA

2091160918 views