0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaKultura i RozrywkaPieśniarka paryskiej ulicy

Pieśniarka paryskiej ulicy

-

„Prowadziłam straszliwe życie, to prawda. Równocześnie życie cudowne. Kochałam je, kochałam ludzi, mężczyzn, moich kochanków, moich przyjaciół. Ale również nieznajomych, moją publiczność, tę, dla której śpiewałam do granic wytrzymałości, dla której chciałam umrzeć na scenie pod koniec ostatniej piosenki, wszystkich przechodniów, którzy rozpoznawali moją małą sylwetkę na ulicy w dzień i w nocy. Ten tłum, który będzie mi towarzyszył ostatniego dnia, liczę na to, bo bardzo nie lubię być sama. Boję się samotności”.

 

REKLAMA

Umarła przedwcześnie, mając zaledwie 47 lat. Prawdą jest, że wybrańcy bogów umierają młodo. Potrafiła jednak zwyciężyć czas, a niebywała legenda wciąż otula jej życie. Urodziła się na paryskiej ulicy w 1915 roku jako Edith Giovanna Gassion. Nadano jej imię Edith dla uhonorowania brytyjskiej pielęgniarki Edith Cavell, straconej przez Niemców w odwecie za pomoc francuskim żołnierzom. W jej żyłach płynęła częściowo krew włoska i algierska. Jej ojciec był akrobatą ulicznym. Dzieciństwo  Edith było biedne i smutne. Porzucona przez rodziców, wychowywana była przez babkę. Dopiero mając 14 lat dołączyła do swego ojca, ulicznego artysty, razem śpiewali i tańczyli na ulicach Paryża. Mając 17 lat Piaf urodziła córeczkę, Marcelle. Nie potrafiła zająć się własnym dzieckiem, które zmarło w drugiej wiośnie życia.

 

Edith szturmem podbiła Paryż, jej sława rosła z dnia na dzień. Nadano jej pseudonim Piaf – co znaczy „wróbelek”. To imię było z nią do końca życia. Śpiewała w klubach nocnych. Jej proste piosenki podobały się nadzwyczajnie, a niezwykła interpretacja budziła zachwyt. Wiodła szalone i nieuporządkowane życie, ale to ubarwiało jej artyzm. Choć Paryż w owym czasie lubił być arystokratyczny, jednakże ta prosta dziewczyna z paryskiej ulicy podbiła serca Francuzów.

 

Ten ptak smutnego stulecia śpiewał nadzwyczajnie. Od samego początku zadziwiała publiczność, było w niej coś niezwykłego. Była małego wzrostu, przeciętnej urody, ale jakiś żar piekielny bił z jej oczu, no i ten ochrypły niski głos.

 

Śpiewała z niezwykłym dramatyzmem, kunsztem interpretacyjnym i wielką ekspresją. To wszystko magnetyzowało publiczność. Ogromna dobroć biła z tej postaci. Edith kochała życie, kochała ludzi. Jej życie było dramatem i sielanką zarazem, ale przede wszystkim śpiewem. Wybaczano jej wszystkie ułomności, byle tylko śpiewała. A śpiewała jak nikt przedtem, o miłości tej prawdziwej i zaborczej, o szczęściu, które ucieka, o ulotnej chwili, o samotności. Znał ją cały Paryż, na jej koncerty przychodziły tłumy, każdy chciał zobaczyć tę niezwykłą szansonistkę o niebywałym głosie.

 

Piaf była odmienna od wszystkich, niezwykła. Była objawieniem, innością. Zawsze w czerni, zawsze smutna, zawsze intrygująca. Jej piosenki były arcydziełami, nie miały sobie równych. Szczególnie te najpiękniejsze wciąż pamiętamy, „La vie en rose”, „Hymne a l’amour”, „Milord”, „Non, je ne regrette rien”, „L’accordeoniste”, „Padam, padam”, „La foule”, „Mon Dieu”.

 

W 1941 roku prasa paryska pisała o niej: „Ta przeciętna z wyglądu dziewczyna, gdy znajdzie się w posiadaniu piosenki, staje się dziwnie, nieprawdopodobnie piękna. Przeżywa z niesłychaną intensywnością wszystkie historie, o których opowiada w swoich piosenkach. Jej głos ulicznej śpiewaczki, ostry i suchy, zaskakuje swoimi wzlotami. Głos ascetyczny, głuchy, chwilami załamujący się ochryple. Głos nędzy, która ucieka w marzenia. Głos oczarowanego dziecka”. (Aujord’hui, 1941 r.)

 

Piaff grała w sztukach teatralnych (1940), przyjaźniła się z wieloma osobistościami, między innymi z Mauricem Chevalierem i poetą Jacquesem Borgeat. W 1944 roku poznała Yvesa Montanda, łączył ich nawet romans. To ona pomogła wylansować Charlesa Aznavoura. Koncertowała w Ameryce, dwukrotnie w Carnegie Hall, ale nie potrafiła podbić serc Amerykanów. Ogromną sławę przyniosły jej koncerty w paryskiej Olimpii (1955- 1962).

 

W 1961 roku miała już 46 lat, była znana i podziwiana. Nie wyglądała najlepiej. Nieustabilizowane życie, alkohol, narkotyki i liczne choroby były tego powodem. Dwukrotnie próbowała targnąć się na swe życie, przed 10 lat walczyła z alkoholizmem. Lekarze odradzali jej koncerty, była bowiem zbyt słaba, ale ona nie słuchała ich przestróg. Gdy śpiewała, za kulisami zawsze czuwał lekarz i pielęgniarka.

 

Dla niej najważniejszy był śpiew.

 

„Do życia potrzebny mi jest śpiew, gdybym nie mogła więcej śpiewać, wiem, że przestałabym żyć. Cokolwiek myśleliby o tym moi lekarze, którzy błagają: 'Niech pani przestanie śpiewać, Edith, pani się sama zabija’.”

 

W 1962 roku spotkała prawdziwą miłość swego życia, Theophanisa Lamboukasa. Został jej trzecim mężem. Ten młody Grek był nią zafascynowany. Odwiedzał ją w szpitalu, czytał jej książki i patrzył w oczy. Był synem fryzjera, bardzo chciał zostać piosenkarzem. Edith postanowiła mu pomóc, zmienił nazwisko na Sarapo, co znaczy „kocham cię”. Pieśniarka znów była zakochana, ale ten romans z młodym mężczyzną krępował ją. Theo był młodszy od niej o 20 lat. W Paryżu niemiłosiernie plotkowano, że to miłość za pieniądze. Ale to nie było prawdą. Podobno ją prawdziwie kochał. Edith jakby wyzdrowiała, poczuła się radośniejsza. Uczyła go śpiewu, razem pisali piosenki. Theo oświadczał się jej parokrotnie, ale Edith nie chciała tego  małżeństwa.

 

Bulwarowa prasa potępiała ją ciągle, że uwodzi młodego chłopca i to w dodatku fryzjera. Ale Theo był uparty. Zaprosił ją do swoich rodziców. Edith wpadła w przerażenie, bała się bardzo tego spotkania. Co powie jego matka? Była bowiem niewiele starsza od niej. Bała się spojrzenia jego ojca. Przed tą wizytą odbyli nawet pielgrzymkę do sanktuarium św.Teresy. Niepotrzebne były obawy. Rodzice Theo przyjęli ją nader serdecznie, a pani Lamboukas poprosiła ją, by jej mówiła „mamo”. To ją zupełnie rozbroiło. Znów brutalnie atakowała ją prasa, że to nieprzyzwoity związek.

 

Później w autobiografii Piaf napisała: „Theo ze swym uśmiechem, temperamentem i młodością pozwolił mi uwierzyć, że mam syna. Nawet w najbardziej zmysłowej kochance czai się matka. Nie zasługiwałam na tyle szczęścia”. Przed ślubem śpiewali razem w Paryżu. Ślubowali sobie miłość w cerkwi prawosławnej. Edith jeszcze w dniu ślubu chciała się wycofać, ale było już za późno. Przed świątynią skandowano: żigolak, żigolak…

 

Po ceremonii pytano Piaf, co czuje w tej chwili, gdy poślubiła mężczyznę młodszego od siebie o 20 lat.

 

Edith odrzekła: „Miałam ogromne szczęście w życiu, że poślubiłam tak przystojnego i czułego mężczyznę”. Potem śpiewali razem w Olimpii. Planowali podróż do Grecji. Ale Edith zachorowała. Była bardzo osłabiona, przebywała w szpitalu. Dzielnie znosiła swoje ułomności zdrowotne, nie chciała się poddać chorobie. Chciała żyć i śpiewać. Planowała tournée w Niemczech. Choroba jednak była silniejsza, obezwładniała ją z dnia na dzień.

 

Był rok 1963, leżała w klinice bliska śmierci. Mąż był przy niej, oddał dla niej krew, a ona ciągle śpiewała: „Non, je ne regrette rien”. I stał się cud. Edith wyzdrowiała. Pojechali razem na południe Francji, ale tam powietrze jej nie służyło. Nagle straciła przytomność, było to w pierwszą rocznicę ich ślubu. Umarła. Theo rozpaczał. Przywieziono ją do Paryża, zawsze bowiem mówiła, że tam chciała umrzeć. Paryż pogrążył się w żałobie, przed pogrzebem odwiedziły ją tłumy. Podczas pogrzebu milion ludzi wyległo na ulicę, by pożegnać boską Edith Piaf. Katolicki biskup Paryża odmówił jej pożegnalnej mszy żałobnej, powodem był jej styl życia.

 

Theo płakał nad grobem swej ukochanej żony. Podobno ją prawdziwie kochał. Pozostawiła mu same długi i dużo wspomnień. Wkrótce komornicy ogołocili jego dom z cennych rzeczy. Theo zginął w wypadku samochodowym, kilka lat po jej śmierci. Edith spoczywa na cmentarzu paryskim Pere Lachaise, a jej grób tonie w kwiatach przez cały rok. Umarła, ale jej legenda wciąż trwa. Do dziś trudno wytłumaczyć fenomen jej sukcesu. To życie w owym czasie wykreowało ten mit, obraz kogoś innego, niezwykłego, podziwianego. Edith całym swym życiem stworzyła tę wyjątkową postać, która zostanie na trwałe w historii kultury francuskiej. Jej interpretacje piosenek o miłości i przemijaniu są arcydziełami tego gatunku.


Janusz Kopeć

REKLAMA

2091197883 views

REKLAMA

2091198182 views

REKLAMA

2092994641 views

REKLAMA

2091198463 views

REKLAMA

2091198610 views

REKLAMA

2091198756 views