0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Opisać swoje życie

-

O książce Celestyna Bachorza

 

REKLAMA

Opisać swoje życie. Wydawałoby się nic prostszego, zwłaszcza gdy los sprawił, że byliśmy świadkami, bądź uczestnikami niecodziennych, historycznych wydarzeń. W takich przypadkach ciekawa biografia – można  by sądzić –  „pisze się sama”, bez naszego większego wysiłku.

 

Że jest inaczej, przekonało się wielu spośród tych, którzy podjęli wysiłek, by przybliżyć swój los innym. Nagle to, co wydawało się przedsięwzięciem nieskomplikowanym, ukazywało swoje liczne komplikacje i pułapki. Bo przecież nie chodzi tylko o przelanie na papier tego, co podpowiada nam nasza – zawodna często – pamięć, bądź zrobione w swoim czasie notatki. Rzecz w tym, by uczynić to w sposób na tyle interesujący i ciekawy, by czytelnik zechciał podążyć śladem zawartych w książce rozważań, by z własnego wyboru towarzyszył narracji, która bilansując nasze życie, przekazuje spostrzeżenia, uwagi i refleksje – ważne również dla niego. 

 

Celestyn Bachorz, autor obszernego tomu wspomnień Pięć narodzin i requiem, warunek ten spełnił. O tym, że tak jest, informują nas już pierwsze fragmenty książki, które tworzą intelektualno-historyczną ramę tych fascynujących, bogatych w wydarzenia wspomnień.

 

W podrozdziale wstępu, zatytułowanym „Dlaczego pamiętnik?”, autor przedstawia wyjątkowość XX wieku (największe rewolucje w historii ludzkości, powstanie i upadek imperiów, potrojenie się liczby ludności na świecie, trauma dwóch wojen światowych, długa lista odkryć naukowych i technicznych wynalazków, których ukoronowaniem jest lot na księżyc i internet), ale także kres wypracowanych przez niego cywilizacyjnych kodów. „W chaosie pojęć i wydarzeń – pisze – które zarysowują się na horyzoncie, powstaje, rodzi się nowa rzeczywistość, jeszcze niezrozumiała, ale uporczywa, nieodwracalna”. Jej najbardziej doniosłe osiągnięcia i problemy będą miały miejsce już  „poza zasięgiem naszej warty”. 

 

I właśnie dlatego autor książki, będący nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem dwudziestowiecznej cywilizacji, postanowił, zgodnie z sugestią Platona, zdać rachunek ze swego życia. Jedna z sentencji starożytnego filozofia mówi bowiem, że byt nieprzeanalizowany nie jest pełnowartościowy. 

 

Książka Celestyna Bachorza, będąc podsumowaniem jego losów i dokonań, pragnie być (i jest) istotnym impulsem dla innych, którzy traktują swoje życie poważnie. Z myślą o nich autor przedstawia podstawowe składniki swej egzystencjalnej filozofii; pisze o roli genów i ekogenów, czyli genów nabytych w procesie uspołecznienia jednostki, oddziaływania na nią systemu kultury, w którym żyje, a więc także symboli przeszłości, nade wszystko zaś podkreśla znaczenie i wagę wyobraźni, przedsiębiorczości, dyscypliny, motywacji i woli. 

 

Życie, stwierdza autor, jest jednym wielkim zadaniem o wielu niewiadomych, które jednak da się ująć w precyzyjny wzór: Wizor+ry-gor+wigor=wiktor. 

 

Przytoczony wzór znaczy, że sukces życiowy wymaga wizji, świadomej dyscypliny  i strategii działania,  wytrwałości, energii i intensywnego wysiłku. Na potwierdzenie tej tezy autor przytacza opinię Paderewskiego, że „sukces to 5% natchnienia, a  95% to praca, praca i praca” oraz wypowiedź Edisona, który wyraził to jeszcze dobitniej: „Geniusz to 1% wzlotu, a 99% potu”.

 

A skoro padły już te dwa nazwiska, stwierdźmy, że lista znaczących postaci jest znacznie dłuższa. W tomie wspomnień wybitnego inżyniera, architekta i budowniczego, człowieka ponadprzeciętnych sukcesów, autora bądź współautora ponad 650 wielkich projektów architektonicznych i budowlanych: mostów, wieżowców, nowatorsko zaprojektowanych osiedli mieszkaniowych, znajduje się imponująca kolekcja przywołań wielkich myślicieli, artystów, pisarzy, wybitnych przedstawicieli nauki, polityki i kościoła.Wymieńmy tylko nazwiska niektórych z nich: Albinoni, Bonaparte, Chopin, Dalajlama, Dostojewski, Freud, Górecki, Jan Paweł II, Lutosławski, Mickiewicz, Mozart, Nietsche, wspomniani wcześniej Paderewski i Platon, Shaw, Słowacki, Spinoza, Świętochowski, Leonardo da Vinci, Tuwim, Wyszyński. 

 

Lista ta nie dziwiłaby w książce filozofa czy eseisty; w tomie przedstawiciela nauk ścisłych świadczy o niezwykłej skali zainteresowań i pasji wiedzy, która narodziła się w małym chłopcu mieszkającym na głębokiej prowincji, z dala od wielkich metropolii, któremu siła wyobraźni, woli i determinacji miały utorować niebawem drogę w wielki świat, nie tylko w sensie geograficznym, ale także w sensie realizacji ambitnych pragnień i zamierzeń.

 

Bo kim jest bohater książki? Wiejskim chłopcem spod Grzybowa w Poznańskiem, który doświadcza licznych niedostatków i ograniczeń wynikających z nienajwyższych standardów ekonomicznych jego rodziny, ale który równocześnie czerpie od najbliższych bezcenną wiedzę na temat mądrego i uczciwego życia. To właśnie przyswojony w domu rodzinnym system zasad i wskazań etycznych okaże się wektorem, który wyznaczy mu w sposób konsekwentny główne cele oraz sposób postępowania w życiu. 

 

Podczas okupacji jako kilkunastolatek włączy się w działalność konspiracyjną. Zagrożony aresztowaniem,  6 marca 1940 roku podejmie karkołomną decyzję o przedostaniu się na Zachód. Jak się okazało, była to decyzja, która zadecydowała o dalszych jego losach. 

 

Pokonując nieprawdopodobne trudności, zdołał przekroczyć tereny okupowane przez hitlerowskie Niemcy, lecz w Rawie Ruskiej, gdzie przebiegała granica niemiecko-sowiecka, dostał się w ręce NKWD. Wkrótce trafił do słynnych Brygidek we Lwowie, potem do Kijowskich „Łukianek”, gdzie przymierał głodem i ciężko zachorował. Z całą pewnością młodzieńczy organizm nie wytrzymałby trudów więziennego życia, gdyby nie pomoc współwięźniów, którzy otrzymywali paczki i ich zawartością dzielili się z nim w najtrudniejszych chwilach. Paradoks polegał na tym, że więźniami tymi byli pułkownik NKWD oraz wyższy rangą oficer sowiec-kiej armii, którzy wkrótce zostali rozstrzelani. 

 

Przeszedł serię męczących przesłuchań, by wreszcie z wyrokiem 8 lat łagrów wylądować w obozie rozdzielczym w Starobielsku na Ukrainie. Dwa miesiące przed nim przebywał tam jego ulubiony profesor z gimnazjum we Wrześni, Robert Krupa, który jako podporucznik rezerwy podzielił los tysięcy polskich oficerów – został zamordowany w lasach Katynia.

 

Ze Starobielska zesłano go w głąb syberyjskiej tajgi. To, że przeżył tam wiele miesięcy, graniczyło z cudem. Nadzieja przyszła z najmniej spodziewanej strony. Atak Hitlera na niedawnego sojusznika sprawił, że powstały warunki, które pozwoliły tysiącom więzionych Polaków opuścić nieludzką ziemię. Trafił do armii generała Andersa. Na jego szlaku życia pojawiły się Buzułuk, Tockoje, Szachriziabs, Krasnowodsk, Pahlevi, Kanakhin, podchorążówka i… następny cud: dzięki pułkownikowi, a później generałowi Leopoldowi Okulickiemu znalazł się w grupie przyszłych lotników. W ten sposób trafił do Anglii, gdzie zrealizował najskrytsze ambicje swego dzieciństwa: po dwóch latach intensywnego szkolenia uzyskał licencję pilota. W lotach bojowych udziału już jednak nie wziął, gdyż zakończyła się wojna.

 

Był to okres, w którym musiał dokonać swego najważniejszego życiowego wyboru. Miał świadomość, że stosunek Anglików do polskich żołnierzy, niedawnych aliantów, którym zawdzięczali tak wiele, uległ radykalnej zmianie. Gdy trwały walki, byli bohaterami, teraz w borykającej się z licznymi problemami Anglii stali się kłopotliwym balastem. Programując konsekwentnie swe życie, ukończył więc studia inżynierskie. 

 

Rozpoczął  naukę w Tex-tile Technical College. Nie był to kierunek jego zainteresowań, ale okazał się dobrym punktem zaczepienia. Po wielu próbach udało mu się w końcu podjąć właściwe studia w niewielkiej miejscowości w Walii, by następnie ukończyć je w Londynie. 

 

W Anglii, mimo dobrej pracy rządowej, wytrwał jeszcze tylko dwa lata. Pobyt w Londynie był dla niego niezwykle ważny także z tego względu, że mógł korzystać z bogatej oferty kulturalnej tej wielkiej metropolii. Pogłębiał i doskonalił nie tylko swoją wiedzę techniczną, ale także ogólną. Uczęszczał na dodatkowe kursy z psychologii, był stałym bywalcem bibliotek, odwiedzał muzea i sale koncertowe. Delektował się znakomitymi wykonaniami muzyki Beethovena i Chopina, Czajkowskiego i Wagnera. W stolicy Anglii po raz pierwszy obejrzał „Cyganerię” Pucciniego, „Cyrulika Sewilskiego” Rossiniego, „Borysa Godunowa” Musorgskiego. Odkrył też urok baletu, oglądając tak genialne spektakle jak „Śpiąca królewna” i „Jezioro łabędzie” wspomnianego Czajkowskiego. Wszystko to jednak nie zmieniło jego planów życiowych i mimo że w Londynie miał wielu przyjaciół i dziewczynę, postanowił wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Podczas podróży zatrzymał się w Kanadzie, która niespodziewanie okazała się w jego życiu punktem docelowym.

 

Po latach dzieciństwa spędzonych w Grzybowie i Wrześni, po wojnie i pobycie w Anglii, były to jego czwarte narodziny. Tam, w wyniku niezwykle intensywnej, pełnej poświęcenia i wytrwałości pracy, odniósł wielkie sukcesy zawodowe. 

 

Został autorem bądź współautorem 650 wielkich projektów architektonicznych i budowlanych: mostów, wieżowców, nowatorsko zaprojektowanych osiedli mieszkaniowych. Połączył dotychczas rozdzielone funkcje projektowe i budowlane. Wcześniej kto inny obiekt projektował, a kto inny go budował. On udowodnił, wymuszając w konsekwencji zmianę obowiązujących przepisów, że można to wszystko, nie wyłączając zarządzania i finansowania, połączyć w jedno. W ten sposób powstał  Project Management, który stał się wkrótce modelem powszechnie obowiązującym.

 

Wszystko to pozwala stwierdzić, że jest człowiekiem życiowego sukcesu, którego on sam nie sprowadza do standardów materialnych. Na wstępie książki cytuje maksymę: „Bo szczęście jest drogą, pogonią, szczęście nie ma domu”.  W jego pojęciu sukces, szczęście to przede wszystkim konsekwentne dążenie do wyznaczonych celów, samorealizacja. Dlatego najważniejsze dlań jest to, że jest otoczony bliskimi. Że niezależnie od wielu prestiżowych budowli, takich m.in. jak London Towers, obiektu, który składa się z dwóch wież luksusowych apartamentów, trzech tysięcy metrów kwadratowych sklepów, biur i pomieszczeń rozrywkowych z pokojami dla gości, krytym basenem i lądowiskiem dla helikoptera, wzbudzających podziw osiedli Frontenac Village w Kingston, Regent Court w Sudbury czy Strathcona Mews w Toronto, zbudował „Chatę” – dom, który nazywa swoją świątynią; że dzieli w niej życie z ukochaną żoną i partnerem – Leną. Źródłem jego największej satysfakcji jest jednak to, że stara się być pożyteczny dla innych. 

 

Obszerny, liczący około siedemdziesięciu stron  rozdział książki zatytułowany  „Powrót do korzeni” (piąte narodziny) mówi o ścisłej więzi autora z  Polską i jego małą ojczyzną – Grzybowem, Wrześnią, Wielkopolską. 

 

Jest to rozdział budujący i przygnębiający zarazem. Budujący, bo świadczy o tym, że przymusowy emigrant, mimo upływu dziesiątków lat, pozostał w silnych związkach emocjonalnych z krajem swego pochodzenia, przygnębiający, bo dostarcza dowodów, że ów kraj potrafi tak łatwo i nierozważnie rezygnować z bezinteresownej pomocy tych, którzy osiągnąwszy sukces, jego efektów nie chcą zachować wyłącznie dla siebie. Śmiałe, przynoszące pożytek społeczny projekty budowlane rozbiły się o szczelny mur korupcji. 

 

W tej sytuacji autor książki zdecydował się na zaplanowaną z wielkim rozmachem działalność charytatywną. Jej najważniejszym przedsięwzięciem miała być Akademia Internetowa we Wrześni. W najgłębszym przeświadczeniu jej projektodawcy niosła ona ogromne możliwości  i szanse, głównie dla młodego pokolenia miasta. Była już nie tylko wspaniała idea, ale także konkretna struktura organizacyjna, precyzyjnie opracowany – przy udziale wybitnych specjalistów, wykładowców wyższych uczelni – program działania. Założona przez autora książki w latach 90. ubiegłego wieku Fundacja Dzieci Wrzesińskich zadeklarowała, że przekaże niezbędny sprzęt, czyli komputery, władze gminy natomiast miały udostępnić odpowiedni budynek. Był nawet taki obiekt, który Fundacja chciała wyremontować na własny koszt, ale władze gminy nie wyraziły na to zgody.

 

W ten sposób upadła jedna z piękniejszych inicjatyw w Poznańskiem, zainspirowana przez emigranta z Kanady. Po początkowej, obiecującej współpracy w pierwszym okresie, później pojawiły się liczne i nie do końca zrozumiałe trudności. Zakwestionowano nawet pojęcie Akademii, argumentując, że może być Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie, Akademia Medyczna w Poznaniu, ale Akademia we Wrześni to bluźnierstwo. 

 

Autor książki przytacza bolesne i wprawiające w zdumienie fakty, ale przyczyn niepowodzenia swej inicjatywy, którą żył wiele lat, nie szuka w niechęci czy braku zrozumienia u ludzi, którzy mogli i powinni mu pomóc. Najbardziej obwinia samego siebie. Przecież miał wystarczająco wiele zasobów, żeby potrzebny budynek kupić, a jednak, rozżalony, nie uczynił tego.

 

Na szczęście nie wyhamowało to jego działalności charytatywnej. Życzliwe mu środowiska doceniły jego bezinteresowne wysiłki, honorując go tytułem „Wielopolanina Roku” oraz „Honorowym Obywatelem Wrześni”, a w Toronto, w uznaniu jego zasług, przyznano mu ceniony medal „Sursum Corda”.

 

Choć powołana  przez niego Fundacja Dzieci Wrzesińskich działa i dobrze służy społeczności jego małej ojczyzny, autor książki bardzo żałuje, że idea Akademii Internetowej w pewnych kręgach nie znalazła potrzebnego zrozumienia. Boli go to tym bardziej, że w 1996 roku, gdy wystąpił z jej projektem, była to jedna z pionierskich myśli tego typu, podczas gdy dzisiaj można znaleźć miliony stron internetowych na ten temat. 

 

Bilansując swe długie i pełne różnorakich zdarzeń, sytuacji i wyborów życie, autor mówi, że pozostał wierny maksymie Mickiewicza: starał się sięgać, gdzie wzrok nie sięga. A więc stawiać sobie ambitne cele, marzyć i podejmować wysiłki, by marzeniom tym nadać kształt praktyczny. Znaczna ich część, z pożytkiem dla innych ludzi, zwłaszcza chorych i potrzebujących, została zrealizowana. Ważną funkcję pełnić będzie Fundusz Wieczysty Fundacji, który autor „Pięciu narodzin i requiem” stara się stworzyć we Wrześni. Jego nienaruszalny kapitał stworzy podstawę finansową, której odsetki, przekazywane na cele społeczne i charytatywne zgodne z ideą Fundacji, utrwalą jego związki z ukochaną przezeń Wielkopolską.

 

W jednym z ostatnich zdań swej książki Celestyn Bachorz pisze: „Żal mi, że nie dokonałem więcej, bo nie mogłem.” W tym jednym stwierdzeniu mieści się istota filozofii jego życia i najgłębsza zarazem wartość książki. Jest nią skromność, pokora wobec tajemnicy egzystencji, wdzięczność za przekazany  mu dar życia, które potrafił nasycić tak niezwykłą radością i mądrością, obdzielając nimi innych. 

Edward Zyman

REKLAMA

2091307509 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091307808 views

REKLAMA

2093104267 views

REKLAMA

2091308089 views

REKLAMA

2091308235 views

REKLAMA

2091308379 views