Nie od dziś wiadomo, że muzycy jazzowi lubią zaglądać na inne podwórka muzyczne i zaskakiwać publiczność swoimi aranżacjami bardzo odległych gatunkowo utworów. Kilka lat temu słuchaliśmy w Chicago jazzowych interpretacji Chopina w wykonaniu Tria Andrzeja Jagodzińskiego, z udziałem Grażyny Auguścik. Znane są dość liczne wykonania i nagrania utworów Bacha przez jazzowe zespoły i wokalistów. Jazzmeni, również polscy, sięgają do twórczości takich kompozytorów jak Schubert, Rachmaninow, Albeniz czy de Falla.
Wszystkie te doświadczenia nie przygotowują jednak słuchaczy na jazzową interpretację muzyki religijnej, jaką są polskie kolędy.
Taki właśnie repertuar wybrała sobie Agnieszka Iwańska na wieczór kolęd i poezji „…byśmy tam pobieżeli i ujrzeli…”, wieńczący tegoroczny sezon bożonarodzeniowy.
Koncert w wykonaniu tej młodej wokalistki jazzowej i jej kwartetu oraz aktorki Kingi Modjeskiej odbył się w ostatnią sobotę w Jezuickim Ośrodku Milenijnym.
Licznych słuchaczy przyciągnęły zapewne nie tylko coraz bardziej znane nazwiska wykonawców, ale i ciekawość, jak mogą brzmieć ujazzowione kolędy, w dodatku grane przez amerykańskich muzyków. W kwartecie Agnieszki Iwańskiej grali bowiem: Scott Angst (saksofon tenorowy), Paul Scherer (fortepian), Stacy McMichael (kontrabas) i Paul Townsend (perkusja).
Kinga Modjeska – na zmianę z muzyką – czysto i ciepło podawała teksty mniej znanych kolęd, a przed pastorałką „Oj maluśki, maluśki…” ucieszyła publiczność, nawołując do stajenki w wypowiedzianym ze swadą góralskim niby wierszu, niby monologu.
Artystom udało się wytworzyć prawdziwie świąteczny nastrój i przekonać wszystkich, że tak właśnie mogliby grać kolędowi pastuszkowie, gdyby „tam pobieżeli”. Jedyne drobne zastrzeżenie – ale to tylko po to, żeby się do czegoś przyczepić – dotyczy fragmentu kolędy-kołysanki „Gdy śliczna panna”, po słowach „…tak jemu śpiewała”. Następujące po tym „lili-lili-laj” było wprawdzie piękne, ale tak głośne, że każde dzieciątko, nawet boże, obudziłoby się wtedy na dobre.
Koncert podobał się bardzo, były bisy, a ponieważ z polskich kolęd muzycy znali tylko te przygotowane do sobotniego programu, na koniec zagrali również coś ze swego stałego repertuaru.
Łatwo sobie wyobrazić – na przyszły rok – płytę z tym właśnie programem, który posłyszeliśmy w domu ojców jezuitów. Wywołałaby z pewnością zainteresowanie nie tylko na emigracji, ale i w kraju.
Krystyna Cygielska