REKLAMA

REKLAMA

0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Buty nowego emigranta

-

My, tu w Ameryce, możemy się nazwać „starymi emigrantami” w porównaniu z tymi, którzy wyjeżdżają obecnie z Polski, aby podbić połączoną Europę. Doczekali się, również jak my, swoich bardów opisujących wrażenia, przemyślenia i doświadczenia z tych wyjazdów. Jednym z autorów, mierzących siły na zamiary, jest Ryszard Adam Gruchawka, 57-letni mieszkaniec wsi Stara Olszyna na Dolnym Śląsku.

Poeta i dramaturg, pisarz i felietonista od 20 lat drukuje swoje utwory zarówno w formie książek jak i publikacji w prasie literackiej. Od 20 lat jest także drwalem. Tyle można dowiedzieć się z noty o autorze zamieszczonej w wydanej w 2007 roku książce „Buty emigranta”. Pozycję opublikowało wydawnictwo „Ex Libris”, znane nam dzięki swym chicagowskim korzeniom. Pozycja liczy 125 stron i ma 5 rozdziałów. Dlaczego piszę o tym tak szczegółowo? Ponieważ na tych stronach zawarte zostało 7 miesięcy pobytu autora w Irlandii a obserwacji tyle, że starcza na całe życie.

Mimo spójnego ciągu nie jest to powieść z fabułą, a raczej poemat prozą. A także gawędą, pełną dygresji, metafor, przywoływaniem trywialnych skojarzeń z zupełnie niespodziewanymi zderzeniami języka. Taki notatnik pozorów, stylizacji, przemyśleń. Na pewno książka R.A. Gruchawki jest warta lektury ze względu na bardzo własny język autora i łączenie opisywania rzeczy zwykłych i niezwykłych tym samym oddechem.

REKLAMA

Ale czasami ta stylizacja przeszkadzała mi w poznaniu realiów, więc opuszczałam metafory, aby po chwili do nich wrócić, gdyż zatracał się smak lingwistyczny opowieści. I czytanie znowu przenosiło mnie w metafizyczne widzenie świata. A bez tej metafizyki realia nie wyglądają zbyt zachęcająco. Zresztą pokusiłam się o obszerne cytaty z książki, gdyż nie wiadomo czy i gdzie jest jeszcze dostępna. Oto jak Ryszard Adam Gruchawka widzi emigrację:

„Tylko skąd akurat mogłem wiedzieć, że Irlandczycy nadal używają języka Celtów? Gdybym wiedział, z całą pewnością bym zawrócił, chociaż przysięgałem sobie, że tak łatwo nie dam się zniechęcić ani nie pozwolę się wykopać z Irlandii razem z neseserem. Miałbym teraz rozczarować rodzinę i wrócić jak niepyszny, jak syn marnotrawny? Nigdy!

(…) Stało się tak, to było naturalne, że dokoptowałem do trójki podobnych mi emigrantów. Kalkulowaliśmy sobie bezwzględne jutro, każdy na swój sposób, intymny, cichy i sprzedajny: godzina na farmie – siedem nowiutkich banknotów euro.

(…) Inna sprawa, że żaden z wyspiarzy nikomu, a już na pewno nie jakimś Polaczkom, nie będzie opowiadał o biedzie, która ubrała się w futerka szczura i myszy. (…) To właśnie za sprawą emigrantów dziadostwo urosło w szlachecką siłę wspartą mamoną.

(…) Irlandia jest niezupełnie normalnym kawałkiem ziemi. W ciągu całego pracowitego pobytu na wyspie nie widziałem nigdzie ogródka warzywnego czy drzew owocowych. Powoli rozgryzam zwariowaną mentalność irlandzkich chłopów: jeśli coś wokół domu, to tylko sprzątanie do krwi.
(…) Już wiem: moja ojczyzna niewiele może mi zaoferować, jeśli chodzi o robotę. Przyzwyczaiłem się do pracy na czarno, więc dlaczego miałbym kaprysić w Irlandii pokręconej bardziej niż kołtun na łbie miss dożynek? Nie kapryszę.

(…) Mam swoje zasady (oparte na szacunku do religii, jakakolwiek by ona nie była): w domu nie powinno się rozmawiać ani o ulicy, ani o pracy. Tak samo na obczyźnie, bo niby otaczaja cię swoi, a tak naprawdę – obcy, jak stado sępów oczekujacy na twój upadek, na wolne miejsce, w które można wcisnąć własnego konfratra.

(…) Momentami miałem Irlandii tak dość, jak biegunki po zjedzeniu kwaskowatego rosołu, ukrywałem to dzielnie, ale ile można? (…) Wciąż się miotałem, bo koniecznie chcę znaleźć dobre dni w Irlandii, pogoda raczej nie wchodzi w grę…

(…) Upadły ludzkie wartości, zaginęła pokora, a przecież buty emigranta pasują na każdą nogę, tylko mało kto bierze sobie taką możliwość do serca.

(…) Przychodzą takie chwile, że musisz się przełamać, pokonać własną słabość, to coś o smutnych oczach na samym dnie samotności, w duszy tak skurczonej, że mieści się w pudełku po zapałkach. Nazywa się to porą wyboru: emigrant powinien zdecydować, co jest dla niego właściwe.

(…) Samotność emigranta, neutralna, nieograniczona przestrzeń z siedmiodniową pchłą kąsającą spokój. Jest nadzieja na lepsze widoki, lecz nadzieja jest pod kroplówką – zmęczona i obolała od ciągłego wycierania sobie nią gęby.

(…) Cokolwiek byś zjadł, emigrancie, tak w Irlandii, jak w Holandii czy w Szwecji, zawsze będzie z tego wielkie gówno. Szkoda wysiłku, by seplenić. Kiedy wątpliwy oligarcha zapłaci ci tygodniówkę – narodowość jest bez znaczenia, jeżeli w grę wchodzą pieniądze, nie mówi się o pejzażach – to wtedy, po przeliczeniu swoich aktywów na wygnaniu, zrozumiesz ćmę latającą wokół zapalonej świecy. Każdy emigrant ma w sobie coś z ćmy.

(…) Nie da się jednak z tego Irlandczyka lub Niemca wykorzenić ironii i pogardy dla przybłędów. Powiedzą ci, że to błoto na wyspie znalazło się za sprawą butów ludzi znikąd. Skoroś emigrantem, ojczyzna twoja wątpliwą jest”.
Właściwie najbardziej w tej książce poruszyła mnie możliwość zamiany nazwy kraju, przy zachowaniu emocjonalnego odbioru jednakiego losu polskich emigrantów. Szkoda tylko, że wydawnictwo założone przez Andrzeja Frukacza w Chicago nie poświęciło więcej uwagi „starym emigrantom”, wśród których pewnie znalazłby się także autor R.A. Gruchawce równy.

Bożena Jankowska
Ryszard Adam Gruchawka „Buty emigranta”, wyd. Ex Libris 2007, str. 128

REKLAMA

2091192385 views

REKLAMA

2091192687 views

REKLAMA

2092989149 views

REKLAMA

2091192972 views

REKLAMA

2091193118 views

REKLAMA

2091193262 views