Dla wielu z nas dostęp do internetu stał się jedną z podstawowych potrzeb. Jesteśmy przyzwyczajeni do surfowania po sieci praktycznie bez ograniczeń dostępności do stron i serwisów. To może się jednak zmienić za sprawą zniesienia… ograniczeń, znanych jako zasada neutralności internetu.
Wyobraź sobie internet, w którym strona, na którą wchodziłeś tysiące razy, nagle została zablokowana. Internet z zasadami dostępności podobnymi do telewizji kablowej, czyli – im więcej zapłacisz, tym więcej obejrzysz. Wyobraź sobie, że twój dostawca celowo spowalnia transmisję twojego ulubionego serialu. To nie rzeczywistość z forum dla wyznawców spiskowych teorii dziejów, ale możliwy efekt zniesienia zasady internetowej neutralności.
Koniec neutralności
11 czerwca br. w życie weszło rozporządzenie Federalnej Komisji Łączności (Federal Communication Commission, FCC) znoszące zasadę neutralności internetu, wprowadzoną w 2015 r. przez administrację Baracka Obamy. Na czym polega neutralność internetu?
Generalnie na nieograniczaniu przez operatorów internetowych dostępu do sieci. Dotychczas, właśnie w myśl zasady neutralności operatorzy, czyli firmy sprzedające internetowe połączenia i zajmujące się transferem danych, nie mogły blokować, zwalniać lub przyspieszać wybranych portali lub stron internetowych. Neutralność internetu gwarantowała, że wszystkie serwisy, portale i strony internetowe traktowane były w sposób równy i nie mogły być dyskryminowane lub faworyzowane przez operatorów.
„Nowe przepisy dają usługodawcom internetowym możliwość spowalniania, blokowania lub oferowania płatnego priorytetyzowania niektórym stronom internetowym” – ostrzega agencja Reutera.
Co to znaczy w praktyce? Zniesienie zasady neutralności pozwoli internetowym potentatom, czyli największym operatorom (Comcast, AT&T i Verizon) na faworyzowanie niektórych serwisów poprzez szybszą transmisję ich danych, a spowalnianie lub blokowanie innych. Których? Ano tych, które na szybsze „ładowanie się” na naszych telewizorach, laptopach i smatfonach nie będą mogły sobie pozwolić.
Może dojść do sytuacji, w której np. Netflix będzie płacił operatorom za szybszą transmisję swoich danych, czyli filmów i seriali, a spowalnianie konkurencji. Otwarta została również droga do faworyzowania „swoich serwisów” i dyskryminowania innych. Przykład – wspomniany Netflix jest serwisem konkurencyjnym wobec Comcastu – właściciela m.in. NBC Universal. Dotychczas Comcast był zobowiązany do traktowania obydwu serwisów na jednakowych zasadach. Ale już nie jest i będzie w zgodzie z prawem mógł przyspieszyć ładowanie programów NBC, a spowolnić działanie Netflixa. Chyba, że Netflix, a w rezultacie jego odbiorcy, dopłacą za szybsze działanie swojego serwisu.
Zostawmy jednak na chwilę w spokoju rzeczywistość wielkich internetowych graczy. Załóżmy, że jesteś właścicielem firmy remontowej lub piekarni i chcesz, aby twoja strona internetowa ukazywała się w wyszukiwarce i sprawnie działała. Bez zasady neutralności internetu może okazać się, że twoja strona nie ukazuje się wcale bądź jest celowo spowalniana przez operatora. Wystarczy, że z chęci zysku dostawca internetu wprowadzi możliwość jej zwolnienia i blokowania, a z tej możliwości skorzysta twoja bogatsza konkurencja. Strona przyspieszy lub pokaże się dopiero, kiedy za to dodatkowo zapłacisz.
Cenzura czy wolny rynek?
Za likwidacją neutralności internetu stoją republikanie, administracja Donalda Trumpa i mianowany przez niego szef FCC Ajit V. Pai, który uspokaja, że zniesienie zasady neutralności właściwie niczego nie zmieni, a na straży szybkości transmisji danych będą stały prawa antymonopolistyczne. Trudno jednak uwierzyć w te zapewnienia, ponieważ na rzecz zniesienia zasady neutralności internetu od lat lobbowali operatorzy, czyli Comcast, AT&T i Verizon, wydając na ten cel grube miliony dolarów. Wtórowali im zwolennicy wolnego rynku, który przecież „sam się ureguluje”. Przeciwni zniesieniu zasady neutralności byli i są internetowi giganci – Google, Netflix i Facebook, według których internet jest dobrem publicznym i jakakolwiek dyskryminacja polegająca na zwalnianiu czy blokowaniu konkretnych stron i serwisów jest niedopuszczalna. Biją więc na alarm i przestrzegają przed wprowadzeniem generowanej ekonomicznie cenzury internetowych podmiotów. Według ich filozofii, operatorzy powinni po prostu udostępniać swoje łącza, tak jak robili to do tej pory, bez ingerowania w prędkość ładowania się określonych serwisów.
Zwolennicy neutralności internetu podkreślają, że zniesienie tej zasady odda kontrolę nad internetem w ręce operatorów i zabetonuje rynek, nie dopuszczając do niego mniejszych firm i alternatywnych serwisów. Możliwe, że powstanie internet dwóch prędkości – superszybki opanowany przez monopolistów i wolny – gdzie znajdą się ci wszyscy, których na szybką transmisję danych nie będzie stać. Zwolennicy wolnego rynku i znoszenia wszelkich zakłócających jego działanie regulacji twierdzą, że zadziała, jak zawsze, „magiczna ręka rynku” i wygra lepszy, czyli ten, który przedstawi konsumentom atrakcyjniejszą i tańszą ofertę. Zapominają, że dzisiejsi sieciowi giganci, tacy jak Netflix czy Youtube zaczynali właśnie jako małe firmy, które do mainstreamu przebiły się innowacyjnością i kreatywnością. Czy ich następcy będą mieli taką szansę?
Bez neutralności internetu raczej nie, bo żaden użytkownik sieci nie zechce czekać długo na załadowanie się danych a zacinanie się internetowego streamingu to obecnie rzecz nieakceptowalna. W warunkach pozbawionego regulacji wolnego rynku, niedysponujące wystarczającymi środkami finansowymi start-upy pozostaną na internetowych peryferiach.
Zwolennicy zniesienia neutralności podkreślają jednak, że blokowanie stron odbywa się w internecie od dawna, choćby z powodu zakazu publikowania treści nielegalnych, a równa dostępność jest mrzonką, bo za szybszy internet operatorzy już pobierają od użytkowników większe opłaty. Twierdzą też, że wprowadzenie dodatkowych opłat wzmocni konkurencyjność operatorów i w efekcie – poprawi jakość i szybkość internetu.
Drużyna kablówki
Nawet najbardziej zdecydowani przeciwnicy zniesienie neutralności internetu są jednak zgodni co do jednego – internet w takim kształcie, w jakim go znamy nie przestanie od razu istnieć, a operatorzy będą wprowadzać zmiany powoli i rozmyślnie. Nie chcą rozjuszyć internautów, szczególnie młodego pokolenia, dla których internetowa wolność, szybkie łącze i dostępność stron w najwyższej jakości to niezbywalne prawa i potrzeby pierwszej kategorii. Sprawa ma też wymiar polityczny. Za przywróceniem zasady neutralności internetu w maju opowiedział się amerykański Senat, ale rezolucja czeka na głosowanie w Izbie Reprezentantów. Nawet jeśli za przywróceniem neutralności opowiedzą się kongresmeni, rezolucji raczej nie podpisze prezydent Donald Trump. Jeśli w ogóle zostanie poddana pod głosowanie, co raczej nie wydarzy się przed jesiennymi wyborami.
Póki co, bój o neutralność internetu odbywa się na poziomie stanowym. 26 stanów, w tym Illinois, stara się o wprowadzenie na swoim terenie lokalnych praw przywracających neutralność internetu. W Illinois do stanowego parlamentu trafił projekt ustawy o nazwie HB 4819, mającej przywrócić w stanie zlikwidowane na federalnym poziomie przepisy. Gubernatorzy pięciu stanów – Missouri, Nowego Jorku, New Jersey, Hawajów i Vermont podpisali rozporządzenia wykonawcze gwarantujące działanie zasad internetowej neutralności w ich stanach.
Batalia o wolny internet toczy się, jakżeby inaczej, w internecie. W sieci istnieje ponad osiem tysięcy stron wzywających do walki o przywrócenie internetowej neutralności. Jedną z najpopularniejszych jest battleforthenet.com, za pośrednictwem której internauci mogą zwrócić się w obronie neutralności do swojego przedstawiciela w Kongresie. Dotychczas za jej pośrednictwem kongresmeni otrzymali ponad 17 milionów emaili i ponad 1,6 mln telefonów. W internecie trwa również nagonka na polityków, działających zarówno na poziomie federalnym, jak i stanowym, którzy poparli zniesienie internetowej neutralności. Określani są pogardliwie jako „drużyna kablówki” – Team Cable. Czy te starania przyniosą skutek?
Europejskie demonstracje przeciwko antypirackiej ustawie ACTA pokazały w 2012 r., że w obronie prawa do wolnego (ale nie powolnego) internetu młodzi są gotowi zorganizować się i wyjść na ulice. Póki co pamiętaj, zanim sfrustrujesz się, gdy zacinał się będzie twój ulubiony ściągany z sieci serial, że to cena, jaką przychodzi ci zapłacić za działanie wolnego rynku.
Grzegorz Dziedzic
[email protected]
fot.pxhere.com/123RF Stock Photos