0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaHeydukJe t’aime, mon Donald

Je t’aime, mon Donald

-

Jest takie powszechnie znane i komiczno-obrzydliwe zdjęcie z 1979 roku, przedstawiające Ericha Honeckera całującego namiętnie w usta mocno już przywiędłego Leonida Breżniewa. Obok “kochanków” stał wtedy ze spuszczoną głową Edward Gierek, który – co by o nim nie powiedzieć – nawet z sojuszniczymi chłopami nie lubił się całować i zapewne czuł się wtedy dość nieswojo. Miłość niemiecko-sowiecka zakończyła się niezbyt pomyślnie, jako że Breżniew zmarł wkrótce potem, a wdowiec Honecker doczekał wprawdzie 40. rocznicy powstania NRD, ale w chwili, gdy właśnie go odsuwano od władzy za cichą zgodą Gorbaczowa, który się z nim nie całował.
Wspomniane zdjęcie zapewne przypomniało się wielu weteranom PRL-u z powodu oficjalnej wizyty w Waszyngtonie prezydenta Francji, Emmanuela Macrona. Donald Trump podejmował swojego gościa wylewnie i ciepło, a obaj panowie wzajemnie się komplementowali, nie tylko słownie, ale również fizycznie. Całowali się – na szczęście tylko w policzki, wymieniali się uściskami i trzymali za (małe) ręce. Dla prezydenta USA była to największa od lat doza bezpośredniego, fizycznego kontaktu z bliźnim, bo na Melanię zapewne od dawna nie może już liczyć. Trump wydawał się być niezwykle zadowolony, czemu nie można się dziwić, bo przelotny romans z Macronem pokazał światu, że przynajmniej jeden przywódca europejski nie stroni od niego i jest mu przyjazny.
Jednak w tymże romansie jest pewne wyrachowanie à la française. Dla wszystkich oczywiste jest to, iż Macron w sensie politycznym nie ma nic wspólnego z Trumpem, bo jest klasycznym proeuropejskim centrystą o liberalnych zapędach. Jest też politykiem poważnym, z którego głosem liczą się partnerzy w Unii Europejskiej. Nawet w dziedzinie skandali nie ma punktów stycznych między Macronem i Trumpem. Faktem jest to, iż francuski prezydent ożenił się ze starszą od siebie o 24 lata kobietą, która przed laty była jego nauczycielką w szkole średniej. Jednak na razie jest to jego jedyne małżeństwo i nigdy nie zostało “okraszone” związkami z innymi paniami, np. gwiazdami filmów pornograficznych. Macron wiedzie życie stateczne, wolne od procesów sądowych i afer, a za to pełne oddania małżonce oraz czarnemu psu biegającemu po Pałacu Elizejskim.
Powstaje w związku z tym pytanie – w co gra francuski przywódca wikłając się w publiczną wylewność z Trumpem? Odpowiedź wydaje się być prosta. Macron szybko zrozumiał, że jakakolwiek dyskusja z amerykańskim prezydentem może być skuteczna tylko wtedy, gdy odbywa się w kontekście stosownego wazeliniarstwa. Obecny lokator Białego Domu słucha wyłącznie tych, którzy mu schlebiają. Ronny Jackson dostał od Trumpa nominację na stanowisko szefa Veterans Administration tylko dlatego, że nominat – jeszcze do niedawna osobisty lekarz prezydenta – publicznie zadeklarował, że Trump ma “idealne DNA” i mógłby żyć dwieście lat, gdyby zmienił nieco swoją dietę (zapewne z hamburgerów i coca-coli na kiełki bez omasty).
Macron przyjechał do Waszyngtonu przede wszystkim po to, by namówić prezydenta, żeby się nie wycofywał z porozumienia z Iranem. Wszystko wskazuje na to, że mu się to nie udało, co sam zasugerował przed odlotem do domu. Zresztą nie trzeba było czekać na jego zawoalowane sugestie. Wcześniej prezydent Francji wygłosił przemówienie do połączonych izb Kongresu, w którym jasno sprecyzował wszystkie punkty niezgody z Trumpem: Iran, wojna celna, ochrona środowiska naturalnego, wolny handel, multilateralizm, świat wolny od izolacjonizmu, itd. Wydawało się momentami, że na mównicy stoi francuska wersja Baracka Obamy. Wynika stąd jasno, że nawet jeśli Macron darzy swojego amerykańskiego partnera pewną sympatią, jest to raczej przyjaźń powierzchowna i koniunkturalna, która w żaden sposób nie przekłada się na jakąkolwiek zbieżność poglądów.
No cóż, romans był, ale się szybko skończył. Być może Macron winien był się zdecydować na pocałunek w usta oraz oświadczyć, że Trump może żyć 300 lat. A tak, z waszyngtońskiej misji wyszły nici. Sacré bleu!

Andrzej Heyduk

REKLAMA

Andrzej Heyduk
Pochodzi z Wielkopolski, choć od dzieciństwa związany z Wrocławiem. W USA od 1983 roku. Z wykształcenia anglista (Uniwersytet Wrocławski), językoznawca (Lancaster University w Anglii) oraz filozof (University of Illinois). Dziennikarz i felietonista od 1972 roku – publikował m. in. w tygodniku „Wprost”, miesięczniku „Scena”, gazetach wrocławskich, periodyku „East European Journal”, mediach polonijnych, dzienniku „Fort Wayne Journal”. Autor słownika pt.: „Leksykon angielskiej terminologii komputerowej” (1991) oraz anglojęzycznej powieści pt.: „The Breslau Conspiracy” (2014).

 

fot.ERIK S. LESSER/EPA-EFE/REX/Shutterstock

REKLAMA

2091302712 views

REKLAMA

2091303011 views

REKLAMA

2093099470 views

REKLAMA

2091303292 views

REKLAMA

2091303438 views

REKLAMA

2091303582 views