Iracki dziennikarz rzucił swoim butami w prezydenta Busha w czasie konferencji prasowej w Bagdadzie. Jak wiadomo, w kulturze muzułmańskiej jest to symbol absolutnego braku szacunku w stosunku do człowieka zaatakowanego obuwiem. Prezydent w porę się uchylił i butem w głowę nie dostał, natomiast dziennikarza aresztowano i może mu grozić 7-letnie więzienie.
Cały ten incydent pokazywały w kółko wszystkie stacje telewizyjne, natomiast prezydent Bush w zasadzie atak zignorował, stwierdzając, iż w kraju demokratycznym można się spodziewać wszystkich form protestu. Jednak najważniejszy jest nie sam atak, lecz to, co wydarzyło się potem i co dzieje się nadal. Nagle bowiem okazało się, że iracki reporter, Muntadar al-Zaidi, przez cały świat arabski uważany jest za bohatera.
W Arabii Saudyjskiej pojawiła się oferta zakupienia buta dziennikarza za 10 milionów dolarów i umieszczenia go w muzeum. Córka libijskiego przywódcy Kadafiego przyznała al-Zaidiemu “medal za odwagę”, a w bagdadzkiej dzielnicy Sadr City ponad tysiąc osób demonstrowało na ulicach, niosąc buty zatknięte na kije. Podobne demonstracje poparcia dla obuwniczego zamachowca odbyły się w mieście Najaf. Syryjska telewizja przez dłuższy czas pokazywała zdjęcie dziennikarza, podczas gdy w centrum Damaszku ktoś powiesił olbrzymi transparent z napisem “Dzięki ci, bohaterski dziennikarzu, za to, co zrobiłeś”.
Czyn al-Zaidiego, choć – jak każdy atak na wizytującą głowę państwa – naganny, obnażył w sposób niezwykle wymowny fiasko amerykańskiej polityki bliskowschodniej. Po 5 latach “budowania irackiej demokracji”, wydawania ogromnych sum pieniędzy i ogromnych poświęceń ze strony tysięcy młodych Amerykanów, poziom wrogości świata arabskiego – a ogólniej islamskiego – w stosunku do USA jest rekordowo wysoki. Biały Dom nie ma dziś w zasadzie żadnych atutów i żadnego kapitału politycznego, by skutecznie działać w tej części świata. Wieloletnie zapewnienia o tym, iż w takich krajach jak Irak i Liban walczymy “o serca i umysły tubylców” okazują się być kiepskim żartem. Wystarczył jeden rzut butem w amerykańskiego przywódcę, by ujawnić prawdziwe nastroje ludzi na Bliskim Wschodzie. Sam Bush uważany jest powszechnie za stronniczego “agenta” proizraelskiego, który zdecydował się na “morderczą” wojnę w Iraku w interesie Waszyngtonu i Tel Awiwu. W tych warunkach trudno jest w ogóle mówić o amerykańskim udziale w rozwiązywaniu bliskowschodnich konfliktów.
Wszystko to jest szczególnie niepokojące w przypadku Iraku. W komentarzach dominuje obecnie przekonanie, iż “tzw. surge”, czyli okresowe zwiększenie liczebności wojsk USA, przynosi pozytywne rezultaty i jest sukcesem, który doprowadzi do ostatecznego zwycięstwa, czyli wycofania armii amerykańskiej z Iraku i pozostawienia tam demokratycznego, stabilnego rządu, kontrolującego w pełni sytuację. Raz jeszcze powtarzam, że jestem absolutnie przekonany o tym, iż w Iraku nie będzie żadnego zwycięstwa. Obecna stabilizacja, i tak bardzo wątła, istnieje tylko w sensie prowizorycznym, a – jak wykazał incydent z butem – prawdziwe poglądy i zamiary zwykłych ludzi zwykle drzemią w ukryciu, aż do czasu, gdy ich wygłaszanie nie będzie się odbywać w kontekście obcej okupacji kraju. Absolutnie nikt nie wie, co się stanie z chwilą, gdy ostatni żołnierz amerykański odleci z lotniska w Bagdadzie do domu, ale nadal najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest chaos, porachunki na tle etnicznym i religijnym, wojna domowa, ustanowienie republiki islamskiej, rosnące wływy Iranu, itd.
Już dawno Stany Zjednoczone nie cieszyły się tak nikłym poważaniem w krajach arabskich. Nic dziwnego, że rzut butem w Busha dla większości mieszkańców tej części świata szybko urósł do rangi niezwykle ważnego symbolu.
Andrzej Heyduk