Prezydent Obama wygłosił swoje pierwsze przemówienie przed połączonymi Izbami Kongresu. Nawet jego najbardziej zaciekli przeciwnicy przyznali, że było to wystąpienie mistrzowskie, które zresztą natychmiast spowodowało skok popularności prezydenta w sondażach. W niczym nie zmienia to faktu, iż nowa administracja nadal stoi przed ogromnymi problemami, a podejmowane przez nią działania – w sumie dość ryzykowne – mogą zakończyć się całkowitym fiaskiem. Sam Obama już kilkakrotnie stwierdzał, że jeśli za trzy lata gospodarka kraju nadal tkwić będzie w głębokim kryzysie, o drugiej kadencji prezydenta nie będzie w ogóle mowy. Zdradza też niezwykłą zdolność do mówienia wyborcom “prawdy w oczy”, co byłoby nie do pomyślenia za czasów poprzedniej administracji.
Cóż jednak odpowiada na to wszystko Partia Republikańska? Szefowie partii wydelegowali młodego gubernatora Luizjany, Bobby’ego Jindala, by ów wygłosił oficjalną “reakcję” opozycji. Panuje niemal jednogłośnie zgodna opinia co do tego, że była to odpowiedź fatalna. Jindal był mechaniczny i w jakiś przedziwny sposób sztywny, sprawiając wrażenie zakłopotanego sztubaka. Jest to o tyle dziwne, że wielu upatruje w nim przyszłego kandydata na prezydenta. Jednak nie sama forma przemówienia była najważniejszym mankamentem. Jindal w zasadzie nie zaprezentował żadnych pomysłów na przyszłość i zajął się “czepianiem” byle czego, np. kwestią przeznaczania środków finansowych na obserwację aktywności wulkanów. Niczego sensownego nie zaproponował, prócz wyświechtanego i znacznie zdewaluowanego hasła o konieczności obniżania podatków. Oczywiście trudno dorównać zdolnościom oratorskim Obamy, ale jeśli do słabej retoryki dochodzi jeszcze brak istotnych treści, w zasadzie nie ma o czym mówić.
Najbardziej zastanawiające jest bez wątpienia to, iż Jindal argumentował – zgodnie z mantrą konserwatystów – że rząd federalny powinien być minimalny, oszczędny i w zasadzie nieobecny wobec obecnego kryzysu, bo “rząd nie jest w stanie kontrolować gospodarki”. Tego rodzaju rozumowanie byłoby całkowicie zrozumiałe, gdyby nie to, iż obecny krach jest rezultatem indolencji i absencji rządu federalnego przez ostatnie osiem lat. W obliczu obecnej sytuacji niemal dziecinadą jest utrzymywanie, że nadal trzeba robić dokładnie to samo, co poprzednio, z nadzieją na lepszy skutek. Obama być może się myli i być może zapłaci za swoją pomyłkę bardzo wysoką cenę. Byłby jednak skończonym idiotą, gdyby nie próbował czegoś nowego, innego, nawet jeśli poczynania te kwitowane są sarkazmem i zwątpieniem.
Ogólny wydźwięk odpowiedzi Jindala powinien stanowić źródło poważnego zaniepokojenia Partii Republikańskiej. Coraz częściej wydaje się, iż amerykańska prawica zmierza w kierunku swoistej zaściankowości – jako ugrupowanie zamożnych, białych południowców. Niestety w ten sposób nie można w USA wygrywać wyborów. Jeśli jedyną odpowiedzią na zamiary obecnego prezydenta jest krakanie na temat tego, że wszystko to skończy się wielką katastrofą, w zasadzie partia przyznaje się w ten sposób do ideologicznego bankructwa. Jest to zjawisko negatywne. Każdemu krajowi – łącznie z USA – potrzebna jest konstruktywna, sensowna opozycja, która jest nieodłączną częścią zdrowej demokracji. Jeśli opozycja ta nagle zmienia się w obóz jałowego zrzędzenia, nikomu nie wychodzi to na dobre.
Andrzej Heyduk