0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaFelietonyJuż po herbacie?

Już po herbacie?

-

Ameryka od środka

REKLAMA

O ruchu „herbacianym”, czyli tzw. „Tea Party Movement”, jest ostatnio w USA dość głośno, tym bardziej  że ludzie ci mają dziś spory wpływ na to, co dzieje się w Izbie Reprezentantów, gdzie mają agresywnych działaczy. Jednak z najnowszych sondaży wynika, iż frakcja ta traci szybko na popularności i staje się dla wyborców siłą marginalną. Jest to zjawisko dość ciekawe, zarówno ze względów politycznych, jak i socjologicznych.

 

Do dziś opowiadana jest legenda o tym, jako to przed paroma laty zrodził się spontaniczny ruch polityczny, którego członkowie chcieli zaprotestować przeciw zbyt dużym wpływom rządu federalnego, wysokim podatkom i rosnącemu zadłużeniu kraju. Parasol „Tea Party” miał być obszerny i otwarty dla wszystkich, ale w gruncie rzeczy zmieściła się pod nim niemal wyłącznie prawicowa ekstrema, która wcale się tak bardzo spontanicznie nie skrzyknęła, lecz została dość dobrze zorganizowana. Dzisiejsze badania wykazują, iż „herbaciarze” to w ogromnej większości ludzie biali, republikanie, niezwykle konserwatywni, jeśli chodzi o sprawy socjalne, wrodzy w stosunku do imigrantów, pragnący obecności Boga i religii w polityce oraz nalegający na stosowanie fiskalnej ascezy, jeśli chodzi o wydatki publiczne.

 

Tak się jednak nieszczęśliwie dla „Tea Party” składa, że przeciętny amerykański wyborca zgadza się tylko z jednym naczelnym poglądem tego ugrupowania – prawie nikt nie chce rozrostu rządu federalnego. Natomiast Amerykanie zdecydowanie popierają zasadę rozdziału państwa od kościoła i uważają spory o takie sprawy jak aborcja i małżeństwa homoseksualne za kwestie drugorzędne.  Nic zatem dziwnego, że ludzie z „Tea Party” systematycznie tracą zwolenników, szczególnie w kontekście ostatnich kłótni o górny limit zadłużenia rządowego.

 

W kwietniu 2010 roku sondaż New York Times/CBS wskazywał, że na poczynania „Tea Party” negatywnie zapatrywało się 18% wyborców. Dziś ten sam wskaźnik przekracza 40%. Wśród 20 czołowych organizacji społecznych i politycznych w USA „herbaciarze” zajmują dziś niemal ostatnie miejsce, jeśli chodzi o popularność, które dzielą zresztą z tzw. ewangelikanami, czyli skrajnie prawicowymi chrześcijanami. Wszystko to mocno komplikuje życie republikańskim politykom. Są oczywiście tacy, np. Michele Bachmann i Rick Perry, którzy aktywnie zabiegają o poparcie „Tea Party”. Jednak ścisłe związki z „herbaciarzami” stają się coraz bardziej toksyczne politycznie, bo w miarę jasne staje się to, iż elektorat szuka kandydatów bardziej umiarkowanych i mniej dogmatycznych. W gruncie rzeczy wielu wpływowych republikanów boi się panicznie radykalizacji, w której upatrują receptę na wyborczą klęskę. Z drugiej strony, nie bardzo wiedzą, w jaki sposób poradzić sobie z tą grupą w Kongresie, gdzie jakiekolwiek negocjacje z nią są prawie niemożliwe.

 

Niektórzy są zdania, że spodziewana wielka kariera polityczna „herbaciarzy” znajduje się już w fazie schyłkowej, czyli w zasadzie nigdy się nie zmaterializowała. Jeśli tak rzeczywiście jest, okazuje się raz jeszcze, iż Ameryka jest z natury rzeczy krajem centrystycznym, który nieuchronnie skazuje radykałów, zarówno prawicowych jak i lewicowych, na marginalizację. W przypadku „Tea Party” marginalizacja ta niemal na pewno już się zaczęła.

 

Andrzej Heyduk

REKLAMA

2091265976 views

REKLAMA

2091266275 views

REKLAMA

2093062734 views

REKLAMA

2091266556 views

REKLAMA

2091266702 views

REKLAMA

2091266846 views