Przez kilka dni media pełne były komentarzy na temat życia i działalności zmarłego niedawno Edwarda Kennedy’ego. Senator z Massachusetts znany był powszechnie ze swoich liberalnych poglądów, ale jednocześnie cieszył się sławą człowieka skłonnego do kompromisów, ugodowego, umiejącego skutecznie negocjować z ludźmi o skrajnie od niego odmiennych poglądach.
To właśnie dlatego udało mu się sponsorować szereg ustaw wspólnie z niezmiernie konserwatywnym senatorem Orrinem Hatchem z Utah oraz innymi prawicowymi członkami Kongresu.
Senator Hatch – już po śmierci Kennedy’ego – wystąpił przed kamerami telewizji, by oznajmić, iż w osobie zmarłego “utracił prawdziwego przyjaciela”. Obaj panowie bezsprzecznie znali się bardzo dobrze i wzajemnie się szanowali, mimo różnic światopoglądowych. Jednak z tą przyjaźnią bywało ostatnio różnie. O ile w przeszłości Hatch pracował wspólnie z Kennedym nad ważnymi ustawami, między innymi o ubezpieczeniu medycznym dla dzieci, przez ostatnie kilkanaście miesięcy współpraca ta w zasadzie przestała istnieć. W kontekście narastającej, hałaśliwej kampanii przeciw proponowanemu przez administrację Obamy nowemu systemowi ubezpieczeń zdrowotnych, wśród pokrzykiwań o atakującej rzekomo Amerykę “chorobie socjalizmu”, podziały w Senacie stały się na tyle silne i na tyle dogmatyczne, że jakąkolwiek współpracę trudno jest dziś sobie wyobrazić.
Hatch jest członkiem senackiego komitetu, który ostatecznie zdecyduje, czy ustawa o lecznictwie w ogóle trafi na forum pełnego Senatu. W tej samej komisji był również Kennedy. Mimo to, obaj politycy przez ostatnie pół roku nie zamienili ze sobą na ten temat ani słowa, a Hatch wielokrotnie sugerował, iż zgadza się z tymi, którzy uważają reformy sugerowane przez Obamę za zamach na konstytucyjne ideały, na jakich zbudowany został kraj. Systematycznie odmawiał przystąpienia do jakichkolwiek negocjacji, których celem byłoby wypracowanie wspólnej, kompromisowej propozycji reform.
Dla Kennedy’ego, o czym wszyscy doskonale wiedzieli, powszechne ubezpieczenie medyczne dla wszystkich mieszkańców kraju było życiowym celem. Brat prezydenta Johna F. Kennedy’ego miał nadzieję, że dożyje dnia, w którym opieka zdrowotna zostanie wreszcie uznana w USA na prawo każdego obywatela, a nie za przywilej. Chwili tej nie doczekał, między innymi za sprawą swojego domniemanego przyjaciela Hatcha, który wspólnie z wieloma swoimi kolegami skutecznie storpedował plany głosowania nad ustawą w lipcu.
Nie sądzę, by odejście Kennedy’ego zmieniło w jakikolwiek postawę Hatcha, który coraz częściej zajmuje stanowiska skrajne i nieprzejednane. Zresztą od dawna wiadomo już, iż opozycja nie ma zamiaru poprzeć jakiejkolwiek ustawy o reformach w lecznictwie, bo chodzi o skonstruowanie porażki Białego Domu, a nie realne negocjacje na temat ewentualnego kompromisu. W tym sensie Hatch zapomniał już zupełnie o duchu swojej współpracy z Kennedym. Należy dziś do grupy, z którą rozmawiać sensownie o czymkolwiek jest niezwykle trudno.
Kongresman Barney Frank spotkał się niedawno z wyborcami, by odpowiadać na pytania o proponowane reformy. W pewnym momencie wstała jakaś młoda osoba i zapytała kongresmana, dlaczego popiera “nazistowską politykę Obamy”, na co Frank zrewanżował się – całkiem słusznie – pytaniem o to, na jakiej planecie pytająca spędza większość swojego życia. Zasugerował tym samym, iż trzeba pochodzić z innej galaktyki, by móc na serio zadawać tak głupie pytania. Niestety obawiam się jednak, że zarówno Hatch, jak i wielu innych jego kolegów, na czele z senatorem Chuckiem Grassleyem, należy zdecydowanie do obozu ludzi, którzy skłonni są zadawać tego rodzaju pytania, nawet jeśli nie publicznie, to prywatnie.
Jeśli w tym roku dojdzie mimo wszystko do głosowania nad ustawą o ubezpieczeniach medycznych i jeśli ustawa ta będzie nosić imię Kennedy’ego, wymowną ironią stanie się to, że Orrin Hatch będzie z pewnością głosował przeciw życiowemu marzeniu swojego “przyjaciela”.
Andrzej Heyduk