Dennis Hastert, były marszałek Izby Reprezentantów USA przyzna się do zarzutów, dotyczących naruszenia przepisów bankowych i złożenia fałszywych zeznań − poinformowali w sądzie jego adwokaci. W ten sposób uniknie procesu sądowego i skandalu.
Podczas przesłuchania 15 października w Chicago adwokaci reprezentujący nieobecnego w sądzie Hasterta poinformowali sędziego federalnego Thomasa Durkina, że osiągnęli kompromis ze stroną skarżącą. Dzięki porozumieniu stron, polityk przyzna się, że kłamał rozmawiając z agentami FBI i że chciał zapłacić szantażyście 3,5 mln dol. za jego milczenie.
Polityk ma przyznać się do winy 28 października w federalnym sądzie rejonowym Chicago. Wówczas zostaną ujawnione szczegóły ugody. Można się spodziewać, że zarzuty i czekająca na Hasterta kara ulegną złagodzeniu. Dodatkowo uniknie on procesu sądowego i ujawnienia wszystkich szczegółów sprawy i skandalu.
Władze federalne wszczęły dochodzenie w sprawie Hasterta kilka miesięcy temu, po tym, jak ustaliły, że w 2010 r. zaczął wypłacać ze swego konta kwoty bliskie 10 tys. dol., wiedząc, że sumy poniżej tego limitu nie będą zgłaszane przez bank w urzędzie skarbowym IRS. Były marszałek Izby przeprowadził ponad sto tego rodzaju transakcji i zdążył szantażującej go osobie wypłacić około połowę obiecanego haraczu. Częste wypłaty zwróciły jednak uwagę śledczych federalnych. Hastert, pytany o powód częstego podejmowania gotówki, zataił prawdę, odpowiadając, że nie ufa bankom.
Były marszałek Izby Reprezentantów USA nigdy oficjalnie nie potwierdził, że był szantażowany przez byłego ucznia, który postawił zarzuty molestowania seksualnego w latach 70., gdy Hastert były nauczycielem i trenerem sportowym w liceum.
Warto dodać, że szantaż nie był przedmiotem dochodzenia władz federalnych, a tylko złożenie kłamliwych zeznań i naruszenie przepisów bankowych. Śledczych nie interesowały też pomówienia o molestowanie seksualne; ta sprawa już dawno uległa przedawnieniu.
(ao)