0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaUncategorizedWigilia z Wawelem w tle

Wigilia z Wawelem w tle

-

Nadchodzą kolejne Święta Bożego Narodzenia. Ile już za nami? Ten szczególny czas w roku. Czas kiedy ludzkie serca biją mocniej i chętniej otwieramy się na innych ludzi. Objawia się to nie tylko we wzajemnym obdarowywaniu się prezentami, ale nawet przypadkowo spotkani ludzie stają się dla siebie milsi, grzeczniejsi. Dotyczy to nie tylko katolików, wszystkim bowiem udziela się ta świąteczna atmosfera.

Dla nas, Polaków, Boże Narodzenie to chyba święta najważniejsze, mają jakby inny wymiar. Słowa kolędy “Bóg się rodzi” zawierają przesłanie-alegorię napełniającą wszystkich optymizmem. Z każdym dobrym uczynkiem jaki czynimy Bóg się rodzi w naszej podświadomości.

Sięgając pamięcią do okresu mojego dzieciństwa i pierwszej młodości przed oczyma duszy zacznają przesuwać się obrazy świąt, Świąt Bożego Narodzenia przeżytych w Krakowie. Każdy region w Polsce, każde miasto miało specyficzną, świąteczną tradycję. Kraków też miał i ma swoją. Piszę tu o tradycji, jaka obowiązywała w rodzinach i domach naprawdę od pokoleń krakowskich.

Czas przed wigilią obfitował w liczne spotkania towarzyskie i składanie życzeń znajomym. Najczęściej spotkania te odbywały się w którejś z licznych krakowskich restauracji. Przy śledziu “po krakowsku” (w śmietanie i z jabłkiem) lub śledziu w oleju i obowiązkowo przy kieliszku czystej wódki.
Sam wieczór wigilijny to uroczystość ściśle rodzinna. Stół zastawiony był postnymi potrawami co nie znaczy, że nie było w nich zawartego kunsztu i dobrego smaku. Tradycyjnie na wigilijnym stole musiało być minimum tyle potraw, ilu było apostołów. Na ogół potraw tych było dużo więcej. Oprócz śledzi był też karp smażony, po żydowsku (z migdałami na słodko) jak też w galarecie. Barszcz z uszkami lub krokietem, pierogi z kapustą, grzybami, z serem, łazanki.

Nigdy natomiast nie było pierogów ruskich. Pierogi takie to nie krakowska, a zła tradycja. Z samego założenia ruskie pierogi (z ziemniakami) to potrawa ubogich ludzi z Kongresówki (dawny zabór rosyjski) i zaserwowanie czegoś takiego w wigilię to zła wróżba na cały rok. Zakończenie wigilii to kompot z suszonych śliwek o intensywnym zapachu dymu, oraz makowce i drożdżowe ciasta. W moim domu była też kutia (ze względu na lwowską część rodziny).
Kolacja wigilijna zaczynała się oczywiście od podzielenia się opłatkiem i złożenia wszystkim życzeń. Po kolacji tak oczekiwane przez wszystkich uczestników, a szczególnie dzieci, czekały pod choinką prezenty (jak mówiło się w Krakowie, od aniołka). Mikołaj był wcześniej bo 6 grudnia. Elementem dekoracji krakowskich stołów była zawsze betlejemska szopka i gałązki choiny. To o czym piszę powyżej to klasyka, dalej sztywno obowiązująca w “prawdziwym Krakowie”.

Niestety, z końcem lat 50. i początkiem 60. ubiegłego wieku moje rodzinne miasto Kraków, podobnie jak Londyn, Paryż, Wiedeń czy inne duże aglomeracje miejskie, stał się ofiarą niekontrolowanego napływu ludności (głównie ze wsi), która przybywała do dużych miast “za chlebem”. Pragnę przypomnieć, że bodajże do lat 80. Kraków był miastem zamkniętym i nie było łatwo dostać w nim tzw. zameldowania, co z kolei stanowiło ograniczenie w uzyskaniu pracy. Nowi przybysze jakoś jednak omijali ten przepis i Kraków nie będąc absolutnie urbanistycznie na to przygotowany zaczął rozrastać się w sposób niekontrolowalny. Zaczęły wokół niego rosnąć blokowiska.

Kiedyś jakże urocza (mimo smutnej nazwy) wieś Mogiła, będąca dawniej “zagłębiem truskawkowym”, przekształciła się w Nową Hutę, niosąc staremu Krakowowi wszelkie chemiczne zanieczyszczenia oraz problemy społeczne. Tak Nowa Huta, jak nowo powstałe osiedla bloków stały się gniazdami patologii społecznej. Wraz z napływającą ludnością zaczęły się (na szczęście nie wszędzie) zmiany w obyczajach wigilijnych. Publikatory jak radio, prasa i telewizja obsadzone głównie przez ludzi ze społecznego awansu karmionych komunistyczną ideologią nie tylko lansowały Dziadka Mroza i Śnieżynki zamiast Św. Mikołaja-biskupa, Aniołka i nieodłącznego Diabełka, dającego dzieciom rózgi, ale np. zwyczaj wkładania siana pod obruz którym nakryty był wigilijny stół. Zwyczaj to żywcem przeniesiony z rodzinnych wsi przez nowych mieszkańców krakowskiego grodu, bo i skąd miało by się wziąźć siano w krakowskim salonie?

Co najzabawniejsze nowi przybysze oprócz braku tradycji odznaczają się (na szczęście nie wszyscy) niebywałym tupetem, a w wydaniu emigracyjnym również ogromną megalomanią, co mam nieszczęście od czasu do czasu obserwować. W Chicago jest jednak trochę prawdziwych (z urodzenia i wyboru) krakowian, którzy w sposób naturalny lgną do siebie. Stało się już kilkuletnią tradycją, że krakauerzy spotykają się parę razy do roku przy okazji świąt lub po prostu towarzysko.

Tak się złożyło, że od pewnego czasu mam przyjemność organizowania tych spotkań z pomocą koleżanek i kolegów. Miasto Kraków jest tym spoiwem, które łączy nas bez względu na ewentualne różnice społeczne. Jesteśmy jak gałęzie jednego drzewa.

W piątek 7 grudnia odbył się “krakowski opłatek”. Wigilijna kolacja miała miejsce w restauracji “Operetta”. Jest to wprawdzie czeskie miejsce, ale kuchnia prawdziwie galicyjska, dlatego też jest to już któreś z rzędu spotkanie w gościnnych progach tej restauracji. W końcu kiedyś Kraków był częścią Wielkiego Księstwa Morawskiego, że już nie wspomnę czasy nieboszczki Monarchii Austriackiej, tak mile wspominanej przez naszych dziadków, kiedy to byliśmy wraz z braćmi Czechami jednym państwem.

Tak goście jak i humory jak zwykle dopisały, a kolacja wigilijna odbyła się w sposób tradycyjnie krakowski. Nie było wprawdzie karpia, ale biała ryba zastąpiła go z dużym powodzeniem. Szef kuchni wykazał się profesjonalizmem przygotowując śledzie, sałatki, krokiety i pierogi. Zmrożona wódka poprawiła nastroje zimowego wieczoru. Gorący barszcz był autorstwa współwłaścicielki restauracji (galicjanki), za który otrzymała wiele komplementów. Po kompocie ze śliwek, a wraz z herbatą pojawiły się na stołach znakomite wypieki z delikatesów Calma Optima Food, których właściciele państwo Zosia i Tomek wspierają swoimi wyrobami krakowskie spotkania (pan Tomek jest inżynierem po krakowskiej AGH), a wypieki z ich delikatesów są tak dobre jak ich serduszka.

Szczególne wrażenie zrobiły na wszystkich uczestnikach wieczoru specjalnie na tę okazję upieczone “galicyjskie makowce” składające się w 90% z maku i bakalii z minimalną ilością ciasta. Pierniki również świetne, które wraz z kawą były przysłowiową kropką zamykające ten wieczór. Wszystko to było dla podniebienia, a dla duszy muzyka harfy, która stanowiła znakomite tło wieczoru. Wystąpiła przed nami pani Grażyna Wrzos. Ta sama, którą można podziwiać w Hotelu Drake podczas najelegantszych przyjęć.

Pani Grażyna-Nutka Warszawy (tak nazwał ją sam Jerzy Waldorf, gdy jako bardzo młoda, ale dobrze zapowiadająca się, harfistka grała w warszawskiej filharmonii) jest rzeczywiście warszawianką, ale bardzo lubiącą Kraków. Pani Grażyno, gorąco dziękujemy! Pragnę podziękować wszystkim naszym gościom nie krakusom za to, że kochacie nas, że przyjeżdżacie na nasze spotkania i nie nudzą was krakowskie opowieści.

Jeszcze raz życzę wszystkim krakowianom wesołych, zdrowych świąt i cóż, do następnego spotkania.

REKLAMA

2091299895 views

REKLAMA

2091300194 views

REKLAMA

2093096653 views

REKLAMA

2091300475 views

REKLAMA

2091300621 views

REKLAMA

2091300765 views