0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaWywiadyTwarz odzyskana – z prof. dr med. Marią Siemionow, chirurgiem-transplantologiem z Cleveland...

Twarz odzyskana – z prof. dr med. Marią Siemionow, chirurgiem-transplantologiem z Cleveland Clinic, rozmawia Waldemar Piasecki

-

– Po latach przygotowań i ciężkiej pracy zrealizowała pani profesor swój wielki cel: dokonała transplantacji niemal całej twarzy ludzkiej. Lepszego prezentu pod tegoroczną choinkę i akcentu kończącego 2008 rok trudno było sobie wyobrazić…
Akurat w ten sposób o tym nie myślałam. Dla mnie jest to ukoronowanie mojej trzydziestoletniej pracy naukowo-badawczej i zabiegowej w obszarze mirkochirurgii i ostatniego dwudziestolecia związanego z przygotowaniami do przeszczepu twarzy ludzkiej. Nie było żadnego elementu planowania w takim, a nie innym, terminie zabiegu. Mógł się zdarzyć praktycznie każdego dnia. Uzależniony był od pojawienia się odpowiedniego dawcy twarzy dla oczekującej na zabieg pacjentki. Nastąpiło to w początku grudnia, a wynik ogłosiliśmy dwa tygodnie później, dokładnie tydzień przed Bożym Narodzeniem. Jeżeli był to prezent, to przede wszystkim dla pacjentki, którą – jak wierzę – przywróciliśmy do normalnego życia. Po drugie, dla całego znakomitego zespołu, który wykonywał zabieg. Dla mnie oznaczało to tyle, że musiałam odwołać swój wylot do rodzinnego Poznania i spędzenie świątecznego czasu z rodziną. Jest oczywiste, że muszę teraz być blisko mojej pacjentki. Moi najbliżsi i przyjaciele są już przyzwyczajeni do takiej hierarchii priorytetów. 
– Jaki ten sukces ma dla pani znaczenie? Wyszukiwarki komputerowe reagują na pani nazwisko milionowymi odnośnikami. O wywiad ubiegają się wszystkie liczące się agencje światowe. Stała się pani osobą publiczną. Czy to coś zmienia w pani życiu?
Ta operacja mnie nie zmieniła. Jestem taka, jaka zawsze byłam. Robię to, co przedtem. Przyjmuję pacjentów, operuję, spotykam się z moimi młodszymi kolegami-naukowcami, prowadzę badania doświadczalne, piszę podania o granty.
Przybyło oczywiście nowych obowiązków wynikających z operacji, która tak absorbuje uwagę opinii publicznej, ale żadne oderwanie od rzeczywistości czy „gwiazdorstwo” mi nie grozi. 
– W mediach amerykańskich i światowych trudno doczytać się, że jest pani Polką. Nawet Larry King, goszcząc panią w swym „wizytówkowym” programie sieci CNN, zapomniał zapytać, jaka była pani droga do Cleveland Clinic. Nie zrobimy tego błędu. Proszę opowiedzieć o swojej rodzinie, dzieciństwie i młodości, studiach, początkach kariery medycznej…
W 2008 roku ukazała się moja książka „Transplanting a Face. Notes on Life in Medicine”. Wydawca przekonał mnie, że powinnam o sobie opowiedzieć, więc to zrobiłam. Pisząc o moim życiu w medycynie, piszę także o wątkach biograficznych. W jaki sposob się znalazłam w Cleveland Clinic, łatwo można ustalić także w internecie. Jeżeli ktoś chce się dowiedzieć, to się dowie. Co z tym dalej zrobi zależy od niego.. Jestem rodowitą poznanianką. Tam się wychowywałam, chodziłam do podstawówki, liceum, studiowałam i pracowałam w Akademii Medycznej im. Karola Marcinkowskiego. Z uczelnią jestem związana do dziś. Co roku przyjeżdżam na wykłady. Pochodzę z rodziny inteligenckiej. Nieżyjący już ojciec Bronisław Kusza był ekonomistą zarządzania w budownictwie, mama Zofia jest emerytowaną księgową. Młodszy brat Krzysztof jest profesorem medycyny Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika oraz krajowym konsultantem d/s anestezjologii i intensywnej terapii. W Poznaniu poznałam mego męża Włodzimierza Siemionowa, specjalistę w dziedzinie inżynierii biomedycznej. Tam też urodził się nasz syn Krzysztof, lekarz ortopeda, absolwent tej samej uczelni co ja. 
Studia medyczne pasjonowały mnie. Byłam dobrą studentką. Przez sześć lat wybierano mnie starostą naszego roku. Wielokrotnie wyjeżdżałam na wakacyjne praktyki zagraniczne organizowane przez Zrzeszenie Studentów Polskich, m.in. do Hiszpanii i poprzez kontakty prywatne do Belgii. Międzynarodowy ruch studentów medycyny był wtedy bardzo prężny i dobrze zorganizowany. Wiele ówczesnych znajomości z kolegami z innych krajów przerodziło się potem w przyjaźnie zawodowe i naukowe. Po dyplomie w 1974 roku otrzymałam propozycję pozostania na uczelni, w Klinice Rehabilitacji, a potem Chirurgii Ręki.
– Jak to w przypadku znanych postaci, już funkcjonuje barwna wersja o tym, jak młodej polskiej lekarce na stażu w Helsinkach przywożą na dyżurze drwala, który obciął sobie rękę, a ona mu ją przyszywa. To miało ponoć zdecydować o pani dalszej drodze medycznej. Prawda czy legenda? 
Prawda. Na jeden z pierwszych staży, już jako asystentka, trafiłam w 1978 roku do Helsinek do tamtejszego znanego ośrodka chirurgii ręki, kierowanego przez prof. Kauko Solonena, a moim opiekunem był dr Simo Vilkki. Byli znani w Europie z prowadzenia zabiegów replantacyjnych, czyli przyszywania pacjentom ich własnych w kończyn utraconych wyniku różnych wypadków. Któregoś dnia podczas dyżuru dr Vilkki zadzwonił do mnie i powiedział, że przywieziono właśnie drwala, który odrąbał sobie rękę i jeżeli chcę mu asystować w jej przyszywaniu, mam się myć do operacji. Było to fascynujące doświadczenie.
Anestezjologowie przygotowywali do zabiegu pacjenta w jednej sali operacyjnej, a w sali obok my przygotowywaliśmy odciętą rękę. Była brudna od wiórów, miała w sobie drzazgi. Oczyściliśmy wszystkie jej struktury: skórę, mięśnie, kości, naczynia i nerwy. Potem przenieśliśmy rękę do drugiej sali i we dwójkę z doktórem Vilkki przez 15 godzin przyszywaliśmy ją pacjentowi, zszywając tętnice, żyły i nerwy pod powiększeniem mikroskopu operacyjnego. Moment, w którym po zeszyciu naczyń skóra ręki, która przed chwilą była sina i zimna, zaróżowiła się, co oznaczało powrót krążenia, był rodzajem cudu. Doświadczeniem, które wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Z takimi przypadkami chirurdzy w Polsce nie mieli wówczas do czynienia, a już na pewno nie dwudziestoparoletni asystenci. Widząc jakich cudów może dokonać mikrochirurgia i ile satysfakcji daje chirurgowi uczestnictwo w tym cudzie, postanowiłam, że zrobię wszystko, aby wyspecjalizować się jak najlepiej w tym zawodzie. Ten mroźny, zimowy dzień sprzed trzydziestu lat zdeterminował moją chirurgiczną biografię.
– Dalszymi jej etapami były staże amerykańskie, ale doktórat i habilitację przeprowadziła pani na swej macierzystej uczelni w Poznaniu, a profesurę nadał prezydent RP. Czy da się wymierzyć, ile w Pani jest polskiej, a ile amerykańskiej uczonej?
Jest poza dyskusją, że otrzymałam w Polsce bardzo dobre ogólne wykształcenie medyczne oraz zdobyłam podstawy chirurgii. Jednak wykształcenie w mikrochirurgii rekonstrukcyjnej uzyskałam już za granicą. W Finlandii zapoznałam się z technikami replantacji ręki i palców. Doświadczenia tam zdobyte były podstawą przeprowadzenia badań do doktóratu, który obroniłam w czerwcu 1985 roku. Natomiast w Louisville w stanie Kentucky, gdzie po raz pierwszy pojechałam w 1985 roku, zdobyłam doświadczenie w zakresie chirurgii rekonstrukcyjnej. Był to już wtedy najważniejszy ośrodek chirurgii ręki i mikrochirurgii transplantacyjnej w USA. 
Wykonałam tam tak ogromną ilość zabiegów i tak różnorodnych, że w Polsce nawet nie mogłabym o tym marzyć. O takich możliwościach decydował poziom medyczny ośrodka, ale także fakt wielkości kraju, w jakim się znajdował. Stany Zjednoczone miały wtedy 250 mln mieszkańców, a Polska – 35 mln. W podobnej skali więcej przypadków operacyjnych. Po dwóch latach wróciłam do Polski, by w 1989 roku znów powrócić do Louisville. Podczas tego pobytu zrobiłam wszystkie badania i doświadczenia. które były podstawą pracy habilitacyjnej (z problemów mikrokrążenia kluczowych w mikrochirurgii), którą uzyskałam w kwietniu 1992 roku. Obie prace broniłam w Poznaniu. Profesurę otrzymałam z rąk prezydenta RP w lutym br. w Pałacu Namiestnikowskim. Można powiedzieć: jestem polską uczoną…< BR>Chcę być jednak dobrze zozumiana i zaraz dodaję, że gdyby nie moje wyjazdy i praca za granicą oraz możliwości porównywania tego, co się dzieje w świecie medycyny, nigdy w Polsce nie osiągnęłabym takich wyników. Przy całym moim patriotyźmie, nie mogę nie dostrzegać, że trudności w nadążaniu polskiej medycyny (i nauki generalnie) za światem nie biorą się wyłącznie z braku środków i niższego poziomu bazy naukowo-badawczej. Obezwładniający jest często stopień polskiego zadufania i przekonanie o omnipotencji, że wiemy wszystko i potrafimy najlepiej. Co najwyżej „coś” nam przeszkadza w sukcesach. Praca za granicą nauczyła mnie wielkiej pokory i skromności naukowej, co pewnie nie byłoby możliwe, gdybym cały czas pracowała w Polsce. 
– Dlaczego zaintersowała się pani transplantacją twarzy? 
Zaczynałam od replantologii, czyli przyszywania kończyn po amputacjach. Prócz wielu zabiegów rekonstrukcyjnych u pacjentów wykonywałam ogromne ilości badań doświadczalnych. W przypadku replantacji kończyny u tego samego osobnika można się było koncetrować na doskonaleniu oraz wprowadzaniu nowych metod chirurgicznych. W transplantologii natomiast przeszczepów dokonuje się między osobnikami różniącymi się genetycznie.
Prócz chirurgii wchodzi w grę cała złożona materia immunologiczna. Polega ona na takim sterowaniu układem odpornościowym, aby organizm przeszczepu nie odrzucił. Wymaga to podawania leków immunosupresyjnych, które zapobiegają odrzuceniu przeszczepu. Jest to bardzo skomplikowana dziedzina. Z jednej strony trzeba bowiem ograniczać obronność organizmu, żeby transplant został zaakceptowany, a z drugiej – nie dopuścić do negatywnych efektów w obrębie innych narządów wskutek tej obniżonej odporności…
– … i sytuacji: operacja się udała, pacjent zmarł. Tak jak choćby w przypadku pierwszego przeszczepu ludzkiego serca, dokonanego w Kapsztadzie (równo 41 lat przed pani przeszczepem twarzy) przez prof. Christiana Barnarda 3 grudnia 1967 roku. Serce podjęło pracę, pacjent Louis Washkansky (notabene z Polski rodem) czuł się świetnie, a potem przyszło zapalenie płuc o gwałtownym przebiegu, z którym ani organizm, ani lekarze nie zdołali sobie poradzić.
Właśnie o to chodzi, o zapobieganie takim sytuacjom. Przez wiele lat chirurdzy z wielką nadzieją patrzyli w stronę immunologów i biologów molekularnych, oczekując od nich opracowania nowych środków obrony przeszczepów przed odrzucaniem przez własny organizm. W ciągu ostatnich 20 lat dokonał się naprawdę duży postęp w tej materii, ale nadal szukamy leków, które by ułatwiły tolerancję przeszczepów.
Wracając do moich doświadczalnych badań.. Przeszczepiając kończyny między genetycznie różnymi zwierzętami (szczurami) musiałam nie tylko operować, ale tworzyć (wraz z moimi współpracownikami) nowe protokoły immunosupresji czyli sterowania procesem akceptacji przeszczepionego narządu. Pomyślne wyniki tych doświadczeń zachęciły mnie do skoncentrowania się na modelu doświadczalnym twarzy. 
– Szczura?
Tak. Mysz i szczur są standardowymi modelami doświadczalnymi w transplantologii. Uznałam, że ten model transplantacji twarzy i ocena zjawisk immunologicznych towarzyszących przeszczepowi będzie można kiedyś wykorzystać w przeszczepach twarzy ludzkich. Wybrałam tę drogę i skoncentrowałam się na badaniu nowych protokołów tolerancji, czyli akceptacji przeszczepów.
– Już w Cleveland Clinic?
Tak, już w Cleveland, gdzie trafiłam w 1995 roku i do dziś pracuję. Po latach badań i doświadczeń, w 2003 roku w piśmie „Transplantation”, opisaliśmy procedurę skutecznego przeszczepu twarzy na model szczura, a następnie skoncentrowaliśmy się na badaniach w laboratorium anatomii przygotowując się do zabiegu u człowieka. Publikacje na ten temat ukazały się w kilkunastu fachowych periodykach medycznych. Swoje badania prezentowałam na wielu kongresach, sympozjach i konferencjach. Brałam udział w wielu debatach, gdzie musiałam bronić moich koncepcji, odpierać ataki. Równocześnie podjęłam starania o uzyskanie zgody na przeprowadzenie pierwszej operacji przeszczepu całej twarzy ludzkiej. 
– Walka o taką zgodę trwała prawie rok.
15 października 2004 roku komisja etyki Cleveland Clinic wydała mi zgodę na ten zabieg. Poprzedziły ją długotrwałe dyskusje i rozważanie wszelkich aspektów zabiegu, także psychologicznych, etycznych, filozoficznych, prawnych i społecznych. To nie była jednak walka, bo chodziło, to ten sam cel, jakim było wykluczenie wątpliwości i gotowość do zwalczania potencjalnych zagrożeń.
– Po ogłoszeniu w mediach, że szykuje się pani do takiej operacji, co wywołało sensację, uaktywniła się konkurencja medyczna. I.. pierwszy zabieg transplantacji przeprowadzili Francuzi. Nie czuła pani rozczarowania?
Pierwszy przeszczep istotnie przeprowadzili w ośrodku w Amiens profesorowie Bernard Devauchelle i Jean Michel Dubernard, listopadzie 2005 roku. Biorcą była kobieta, której twarz zmaskrował pies. W kwietniu 2006 roku prof. Guo Shuzhong wykonał przeszczep okaleczonemu przez niedźwiedzia robotnikowi leśnemu w chińskim szpitalu wojskowym w Xi’anie. Trzecią operację chirurdzy przeprowadzili w marcu tego roku – znowu we Francji – u osoby dotkniętej nieuleczalną dysfunkcją genetyczną. Były to wszystko przeszczepy części twarzy. Moim celem od początku była transplantacja, która odtworzyłaby funkcje całej twarzy i na tym się koncentrowałam. 
– Ludzie są zdziwieni, gdy słyszą, iż przeszczep twarzy jest znacznie trudniejszy niż.. serca. Dlaczego?
Z medycznego punktu widzenia przeszczepy wielotkankowe, takie jak twarzy, są bardziej skomplikowane i pracochłonne niż jednotkankowe, takie jak m.in. serca. Nasz organizm reaguje na przeszczepienie każdego elementu komórkowego w sposób specyficzny immunologicznie, a skóra, która stanowi większość przeszczepu twarzy, jest najbardziej immunogenną tkanką w całym organizmie ludzkim, dlatego że broni nas przed warunkami zewnętrznymi. Tkanki, które skóra osłania, takie jak: mięśnie, naczynia, nerwy, kości wymagają również perfekcyjnego wkomponowania w nowy organizm. A potem ten wielotkankowy przeszczep musi zostać skutecznie uruchomiony i podjąć swe funkcje. Trzeba więc zdać sobie sprawę z kompleksowości, jaka charakteryzuje „przeniesienie” twarzy.
Potoczne zdziwienie, o którym pan mówi, może brać się ze znaczenia serca, jako organu niezbędnego do życia. Skoro nie da się bez niego żyć, jego wymiana na inne jest w potocznej opinii psychologicznie mitologizowana. Częścią „transplantacyjnej legendy” tego narządu są także przekazy medialne dotyczące historii zabiegu, wybitnych kardiochirurgów oraz znanych postaci przechodzących ten zabieg, a także fakt, że serca przeszczepia się już 41 lat. 
– Twarz ma ogromne znaczenie psychologiczne dla człowieka. Jej utrata oznacza zwykle izolację społeczną i dezintegrację osobowości. Jest to znany temat w literaturze czy nawet musicalu („Upiór w Operze”) i filmie („Face off”). Czy pani zdaniem transplantacja twarzy jest „tylko” przeczepem skóry twarzy czy także ingerencją w zmianę osobowości?
Twarz jest najwazniejszym elementem kontaktu człowieka otaczającym światem oraz najważniejszą częścią ciała dla zewnętrznego wizerunku człowieka oraz w ogromnej mierze dla formowania psychologicznego obrazu samego siebie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nie trzeba nadmiaru wyobraźni, aby wyobrazić sobie, co by się działo, gdyby popularna prezeneterka telewizyjna nagle utraciła górną wargę, nos i powieki oraz jakie rodziłoby to konsekwencje dla niej i jej odbiorców. Czy chciałaby dla nich występować, a oni ją oglądać i słuchać, mimo że przecież sprawność intelektualną posiada niezmienioną? Na pewn
o – nie! Byłaby to po prostu jej śmierć zawodowa i społeczna. Być może, z czasem, także śmierć psychiczna. Można również wyobrazić sobie, że udana transplantacja twarzy mogłaby wszystkie te złowrogie konsekwnecje zniwelować. Przeszczep twarzy miałby zatem ogromne znaczenie dla psychiki i zachowania jej integralności. 
Jeżeli w pana pytaniu chodzi o to, czy „zmiana” twarzy oznacza zmianę osobowości, na np. osobowość poprzedniego posiadacza, odpowiem, że jest to rozważanie z pogranicza fantazji. Skóra twarzy nie przesądza bezwarunkowo o wyglądzie. Ważnymi elementami wizerunku jest także układ kostny czy oczy. Pacjent po przeszczepie będzie wyglądał inaczej, ale z pewnością nie będzie „kimś innym”.
– Czy w rozwoju transplantologii twarzy mogą w jakiś sposób pomóc.. obecnie prowadzone wojny w Iraku i Afganistanie? Na takiej samej zasadzie, jak amerykańskie szpitale polowe MASH, organizowane przez Michaela DeBakey’a, zmieniły oblicze chirurgii urazowej, a po stronie rosyjskiej Aleksander Łuria na „materiale wojennym” stworzył nowoczesną neurochirurgię i neuropsychologię. Mieli tyle ofiar i takie bogactwo przypadków, że mogli nie tylko „trenować”, ale także czynić postęp w medycynie przy pomocy swoich armii. Wydaje się, że przy ogromnej liczbie wojennych urazów twarzy, tym, co pani robi, powinien zainteresować się Pentagon. Jeżeli żołnierzowi wojna, na którą go wysłała ojczyzna, „zabiera” twarz, ojczyzna mogłaby mu spróbować tę twarz przywrócić. Co pani o tym myśli?
Trafna uwaga. Departament Obrony Stanów Zjednoczonych już włączył się do naszego programu z wielomilionowym grantem. To wsparcie ma służyć ustaleniu, jaka jest skala potencjalnych rekonstrukcji twarzy u żołnierzy poszkodowanych w działaniach wojennych, ustaleniu możliwości rekonstrukcyjnych, a także intensyfikacji moich badań nad protokołmi minimalnej immunosupresji.
– Jak czuje się po zabiegu pani pacjentka? Kiedy zobaczy swoją nową twarz?
Czuje się bardzo dobrze. Na razie poznaje swą twarz poprzez dotyk. Nie śpieszymy się z podawaniem jej lustra. Dlaczego? Bo jak po każdej operacji na twarzy, choćby popularnym „faceliftingu”, jest ona opuchnięta. Poczekamy parę tygodni, jak opuchlizna ustąpi i wtedy pokażemy pacjentce efekt końcowy.
– Czy istnieje jeszcze możliwość odrzucenia przeszczepu przez organizm?
Tak. Istnieje możliwość odrzucenia. Praktycznie w każdej chwili. Jak wszystkich przeszczepów. Na przykład 35 procent przeszczepów nerek jest odrzucanych po wielu latach, kiedy mogłoby się wydawać, że zgrożenia już nie ma. Takie samo zagrożenie istnieje w przypadku przeszczepów ręki. Przez to samo przechodzą koledzy we Francji w przypadku transplantacji twarzy. Po takim zabiegu pacjent musi do końca życia przyjmować immunosupresanty, ale jest to naprawdę cena na jaką pacjenci się świadomie zgadzają, aby odzyskać funkcje twarzy.
– Kiedy planuje pani następny zabieg? W kolejce czeka już podobno 50 potencjalnych biorców?
Na razie koncentrujemy się na naszej pierwszej pacjentce. We wstępnej ocenie, istotnie mamy około 50 przypadków osób, które zgłosiły się same i wyraziły wolę przeszczepu. Oczywiście w Stanach Zjednoczonych jest tysiące innych, o których nie wiemy. Na świecie problem jest w ogóle trudny do ocenienie, skoro w samych Chinach – jak piszą niektóre media – może być nawet o milion osób, którym przeszczep potrzebny jest, aby mogli się choćby tylko wyjść z domu i pokazać innym.
– Czy jest szansa, że transplantacja twarzy, zabieg o koszcie ok. 200 tysięcy dolarów będzie kiedykolwiek refinansowany przez ubezpieczania medyczne, skoro nie jest on zabiegiem ratującym życie?
Transplantacja serca czy wątroby kosztuje więcej i dziś nikt nie dyskutuje czy ubezpieczenie powinno w niej partycypować. Trzeba przejść tę samą drogę negocjacji, co koledzy-transplantolodzy innych organów. W Ameryce ważnym kryterium jest jakość życia. Bez przeszczepu nerek też można żyć i trzy razy w tygodniu przechodzić dializy. Tylko jaka to jest jakość życia? Ubezpieczenia już to rozumieją. Jakość życia bez twarzy jest równie trudna jak bez funkcjonujących nerek. Poza tym jest problem kosztów społecznych. Do tego także stricte medycznych, bowiem pacjenci po masowych urazach twarzy przechodzą wiele częściowych zabiegów rekonstrukcyjnych. Niekiedy 50-70 i.. nadal nie mają twarzy. Zsumowanie ich kosztów, jakie płaci ubezpieczenie, może podpowiadać, że znacznie większy sens ma jedna transplantacja. Problem wymaga na pewno poważnego rozważenia, a także lobbingu uświadamiającego całość problemu.
– W pani zespole zawsze pracowali i pracują Polacy? Kim są? Jak trafiają i mogą trafić do Cleveland Clinic? 
– Mam stały kontakt z Uniwersytetem Medycznym w Poznaniu. Do Cleveland Clinic przyjeżdżają chirurdzy, immunolodzy i biolodzy molekularni zarówno z Poznania, jak i Wrocławia, Bydgoszczy oraz Gdańska. Wszystkie zaproszenia na takie staże odbywają się w drodze konkursu. W tej chwili pracują u mnie dr Aleksandra Klimczak, niezwykle utalentowany immunolog i mgr Joanna Cwykiel, biolog molekularny, a od stycznia pracę zaczyna kolejny naukowiec z doktóratem z tej samej dziedziny. W naszym laboratorium prowadzi badania naukowe także mój syn Krzysztof, który w Cleveland Clinic kończy rezydenturę na ortopedii. 
– Czy osoba tak pochłonięta pracą, jak pani, ma jeszcze czas na hobby, zainteresowania, że nie spytam o życie rodzinne…
Jak najbardziej! Mimo wszystko nie jestem.. ofiarą nauki i znajduję czas także na inne uroki życia. Nasza rodzina nie jest duża. Oprócz syna, w Cleveland Clinic, w departamencie inżynierii biomedycznej pracuje mój mąż Włodzimierz. Wszyscy jesteśmy fanami muzyki poważnej i stałymi gośćmi koncertów Cleveland Orchestra pod dyrekcją znakomitego Franza Welser-Mösta, jednej z najlepszych orkiestr symfonicznych na świecie, której potęgę zbudował w latach 30. i 40. jej ówczesny dyrektor Artur Rodziński. Bardzo lubię malarstwo nowoczesne i staram się je kolekcjonować, lecz według zupełnie emocjonalnego klucza. Ponadto pasjonuję się fotografią. Mam tysiące zdjęć, przede wszystkim twarzy ludzkich, fotografowanych w warunkach naturalnych w różnych częściach świata. Od młodości moją pasją są podróże i nieskormnie przyznam, że kawałek świata już przejechałam. Po prostu nie ma czasu na nudę.
– I niech tak zostanie.. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Rozmawiał: 
Waldemar Piasecki, Nowy Jork / Cleveland

REKLAMA

2091219151 views

REKLAMA

2091219450 views

REKLAMA

2093015909 views

REKLAMA

2091219731 views

REKLAMA

2091219877 views

REKLAMA

2091220021 views