0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Strona głównaArchiwumJan Krawiec – 1 - Żywot człowieka nie) poczciwego (Wspomnienia od “diabełka”...

Jan Krawiec – 1 – Żywot człowieka nie) poczciwego (Wspomnienia od “diabełka” do redaktora) Chicago 2008

-

Według metryki urodziłem się 15 czerwca 1919 r. we wsi Bachórzec w uroczej dolinie Sanu, 36 km. na zachód od Przemyśla. Nie byłem aniołkiem, lecz w opinii niektórych sąsiadek “diabełkiem”, co uważałem za wyróżnienie. Po drzewach łaziłem jak małpa, na pytanie mamy nigdy nie wiedziałem, skąd wziął się guz na czole, sińce na nogach lub ramionach i zaschnięte rany. Na szczęście, mówiła mama, rany zasychały na mnie jak na psie. Nie płakałem z bólu, lecz ze złości lub bezsilności. W lecie z równieśnikami biegałem boso po polach i lesie, najchętniej wzdłuż Sanu.

W galicyjskim Bachórcu
Miałem 9 lat, gdy przepłynąłem w poprzek niebezpieczną na tym odcinku rzekę. Największą radość sprawiało wyrwanie się z wiru, gdzie głębokość dochodziła do trzech metrów. W zimie mnie i kolesiom nie wystarczał śnieg. Zbocze wzgórza polewaliśmy wodą, bo po lodzie sanki (stryj-kowal zrobił mi żelazne sanki) pędziły szybciej. Hamowało się stopami, a to niszczyło szybciej buty. Dlatego tato nieraz zamykał moje buty i musiałem siedzieć boso w chałupie (domy były w mieście). Gdy tato gdzieś poszedł lub pojechał, owijałem stopy szmatami i wymykałem się do kolesiów “na górce”.

REKLAMA

Jedna taka wyprawa omal nie skończyła się źle. Sanek pędzących po lodzie nie mogłem zatrzymać przed rzeką (raczej strumieniem, w tym miejscu dość głębokim). Sanki spadły z prawie dwumetrowej wysokości na słaby pod śniegiem lód i znalazłem się w lodowatej wodzie, a mój pasażer na mnie. Było mroźne popołudnie. Ubranie zamarzło na mnie, trząsłem się z zimna, ale bałem się iść do domu. Na szczęście zobaczyli mnie dalecy krewni ojca, mieszkający obok “górki” i wzięli do siebie. W tym dniu gospodyni piekła chleb. Moje mokre ubranie wsadziła do pustego już, ale jeszcze ciepłego pieca, a ja suszyłem się i grzałem na piecu. Skończyło się kokluszem, a ja niewiniątko nie miałem pojęcia, gdzie i kiedy nabawiłem się choroby. Może jak wracałem ze szkoły…

W lecie beztroskie hasanie po bożym świecie rano i po południu przerywało pasienie krów. Trzeba było “zarobić na chleb”. Nudne zajęcie urozmaicało się paleniem ogniska i pieczeniem kartofli lub kukurydzy. W chałupie, odróżniającej się od innych blaszanym dachem, był inny świat, który podobnie jak pasienie krów odrywał mnie od wywijania koziołków na łące lub pływania w Sanie. Wieczorami schodzili się sąsiedzi, by pogwarzyć i czytać “Przyjaciela Ludu” (tato prenumerował) lub inną gazetę przywiezioną z Przemyśla lub Dynowa. Czytanie przy lampie naftowej dla posiadających słaby wzrok było męczące. Popędzali mnie, małego pędraka, bym uczył się czytać. W czwartej klasie głośno czytałem gazety. Któregoś dnia w małej łepetynie zaświtała myśl, że byłoby “ładnie”, gdyby nasi sąsiedzi mogli czytać to, co ja napiszę. Myśl ta stała się przewodnikiem mojego życia.

Po ukończeniu piątej klasy w czerwcu 1930 r. zdałem egzamin wstępny do Gimnazjum IX im. Jana Kochanowskiego we Lwowie. We wrześniu zamieszkałem u stryja. Skończyło się hasanie po polach, zaczęło czepianie tramwaju i zwiedzanie miasta. Nie miałem czym płacić za przejazd, ale gdybym nawet miał, w moim wieku (wówczas) “nie wypadało” płacić, lecz czepiać się tramwaju i jechać na gapę. Mimo że trwało to tylko rok, zakochałem się we Lwowie. W drugiej klasie rodzice przenieśli mnie do Gimnazjum 1. im. Juliusza Słowackiego w Przemyślu. Było bliżej domu i taniej.
Marzenie o dziennikarstwie zachęcało do pilnego uczenia się języka polskiego, geografii i historii, później literatury, ale byłem najgorszy w klasie w matematyce, o czym, niestety, wiedział także profesor. W ostatnich dwóch latach przed maturą zacząłem pisać nie tylko do prasy młodzieżowej, przez rok reprezentowałem młodzież mojego gimnazjum w redakcji miesięcznika “Ku Świtom”.

Radykalizm ruchu ludowego
Czytałem wszystko, co wpadło mi w ręce. Na wsi w czasie świąt i wakacji czytałem wydawnictwa ludowe. W naszej chałupie odbywały się często zebrania zarządu Stronnictwa “Piast”, które po połączeniu się z dwiema innymi partiami chłopskimi stało się częścią bardziej radykalnego Stronnictwa Ludowego. Jego zebrania odbywały się u innych członków.

Jeszcze radykalniejsza była organizacja młodzieży wiejskiej “Wici”. Mocne przechylenie się w stronę komunizmu prezesa “Wici” (“Mundzia” – Edmunda P.) stało się dla starosty pretekstem do rozwiązania organizacji. Mimo odsunięcia “Mundzia”, władze nie cofnęły delegalizacji, ponieważ prezesem został działacz, który za udział w bójce na zabawie we wsi ukraińskiej, zakończonej śmiercią młodego Ukraińca, spędził trzy lata w więzieniu. Okazało się to błogosławieństwem dla niego, ponieważ nauczył się krawiectwa, które stało się głównym źródłem utrzymania jego i żony.

Młodzież, mimo delegalizacji organizacji, nie przerwała działalności. Dochód z zabaw przeznaczała na prenumeratę czasopism ludowych i spółdzielczych oraz kupno książek do biblioteki. Pomagałem im w wyborze książek.

Z marzeniem o dziennikarstwie splotło się zainteresowanie polityką. Byłem nastawiony wrogo do komunizmu, ale rozumiałem radykalizm młodzieży wiejskiej. Małopolska wieś była biedna. Większość gospodarstw w mojej wsi rodzinnej miała od dwóch do czterech morgów (austriackich) pola. Mówiono trafnie, że “mają za dużo, by umrzeć, za mało, by żyć”. Kilkadziesiąt rodzin wegetowało na “gospodarstwie” poniżej dwóch morgów. Przed Pierwszą Wojną Światową wielu młodych chłopów wyjechało do Stanów Zjednoczonych, Francji i Argentyny. Między wojnami ograniczenia imigracyjne Stanów Zjednoczonych zamknęły ten kraj dla polskiej biedoty. Pozostały tylko dwa folwarki hr. Krasickiego, gdzie za cały dzień pracy o własnym “wikcie” płacono 1 zł.

Parcelacja folwarków tuż przed Drugą Wojną Światową nieco poprawiła sytuację. Czułem więź z wsią i szukałem wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Dość wcześnie zrozumiałem, że o naszym życiu decyduje polityka.

Rozumieli to także chłopi. Biedna wieś małopolska była rozpolitykowana. Rząd dusz miało Stronnictwo Ludowe i jego przywódca Wincenty Witos. Mnie raziła klasowość ruchu ludowego. Wierzyłem, że troska o dobro jednej warstwy społecznej, nawet najliczniejszej, stanowiącej 70 procent ludności, może być szkodliwa dla całości narodu. Moje obawy podważyła wypowiedź Witosa na jednym z wielkich zjazdów ludowców. “Zarzucają mi, mówił Witos, że oszukałem was w r. 1920 składając za wiele obietnic. Oświadczam wam, że jeżeli Polska będzie w potrzebie, to oszukam was jeszcze raz”. Słowa te przyjęły tysięczne rzesze chłopów spontanicznymi oklaskami.

Było odwrotnie. To państwo prawie nie interesowało się wsią. Wiele postanowień kolejnych rządów budziło uzasadniony żal chłopów do władz państwowych, co łatwo można było przenieść na stosunek do samego państwa. Spółdzielcze kółka rolnicze, sprzedające sól, naftę i inne niezbędne produkty rozwiązały częściowo zagadnienie zaopatrzenia wsi; spółdzielnie mleczarskie i jajczarskie ułatwiały zbyt produktów rolnych i były chyba najważniejszym źródłem dopływu pieniędzy na wieś. Ale tylko państwo mogło rozwiązać gordyjski węzeł przeludnienia wsi, komasacji gruntów i ochrony pól przed zalewem rzek. Świadomość tego była bodźcem do udziału w życiu politycznym, zarówno na szczeblu lokalnym jak i państwowym.

Proces brzeski i ucieczka Witosa za granicę przed aresztowaniem przyczyniła się do radykalizacji ruchu ludowego. Widać to było wyraźnie w dołach stronnictwa. Wspomnia
łem już, że w mojej wsi rodzinnej biedota mogła zarobić na folwarku najwyżej 1 zł za cały dzień pracy. Wobec niskich cen produktów rolnych, być może, że właściciel nie mógł płacić więcej. Narzekano coraz głośniej, wreszcie w lecie 1935 r. młodzież zorganizowała strajk.

Strajk miał nie tylko znaczenie gospodarcze. Ksiądz na wsi był autorytetem i miał wielki wpływ na poglądy wiernych. Po rozpoczęciu strajku proboszcz podczas kazania donośnie zapewniał, że marnowanie darów bożych jest grzechem, a Chrystus nakazał nam modlić się i pracować. W kościele zrobił się ruch. Młodzież wyszła z kościoła. Przez dwa lata w czasie sumy gromadziła się na gościńcu niedaleko kościoła i śpiewała ludowe piosenki.

Hr. Krasicki zwrócił się o pomoc do brata w Lesku (Bieszczady). W kilka dni po rozpoczęciu strajku, furmankami Krasickich przywieziono kilkadziesiąt młodych kobiet (Łemków) gotowych pracować nawet za małe wynagrodzenie.

Zakwaterowano je w stodole (spały na słomie). W dwa lata później przypadkowo poznałem nowego proboszcza ks. Jana Banka, zaraz po jego przyjeździe do wsi. Gdy dowiedział się, że jestem uczniem gimnazjum, zaprosił mnie na kolację, “by porozmawiać”. Prosił o szczerość. Martwił się przydziałem do tej parafii i obawiał się, że nie podoła zadaniu, mówił ze smutkiem w głosie. W Kurii ostrzeżono go, że jedzie do wsi “skomunizowanej”, że jego poprzednik ponad rok prosił o przeniesienie do innej parafii. Biskup zgodził się, gdy doniesiono mu, że proboszcz ma kochankę.

Odpowiedziałem, że znam wieś, spotykam się z młodzieżą, wśród której są moi koledzy ze szkoły powszechnej. Proboszcza szanowano, ale nie kochano, m.in. dlatego, że kilka razy w tygodniu był na kolacji we dworze, a stosunki między wsią a dworem są napięte. Punktem zwrotnym był stosunek proboszcza do strajku. Złośliwi mówią, że ksiądz jest proboszczem hrabiów, a nie chłopów. Znaczna część młodzieży zamiast do kościoła na nabożeństwo gromadzi się na szosie i śpiewa ludowe piosenki. Ksiądz Banek podziękował mi za informacje, zapewniając, że będzie próbował być proboszczem wszystkich parafian.

Gdy przyjechałem na Boże Narodzenie, od rodziców dowiedziałem się, że sytuacja na wsi zmieniła się na lepsze. Przekonałem się o tym, idąc z tatą na pasterkę. Przechodziliśmy koło plebanii, gdy wyszedł ks. Banek w towarzystwie prezesa zdelegalizowanych “Wici” i działacza Stronnictwa Ludowego. W kościele młodzież na chórze śpiewała kolędy. “Aż miło słuchać”, mówiła mama. Stałem się częstym gościem na plebanii. Znajomość z proboszczem zamieniła się w przyjaźń, co umożliwiło bliską współpracę podczas niemieckiej okupacji.

Edukacja w Przemyślu
W Przemyślu u wuja, starszego sierżanta w Prokuraturze Wojskowej, wdychałem kult Piłsudskiego i powstań. W gimnazjum zgłosiłem się do pracy w bibliotece, by mieć dostęp do książek. W czasie procesów starych bolszewików w Moskwie u rodziców kolegi zabrałem się do czytania grubego tomu “ideologa” komunizmu Bucharina (skazanego na śmierć), ale niewiele rozumiałem. Sięgnąłem więc po “Wstęp do filozofii”. Przez kolegę Jurka Guziorskiego, syna komendanta żandarmerii w DOK 10. poznałem majora Jana Rybowskiego (studia filozofii przerwała mu walka o Lwów, potem wojna z bolszewikami), który prenumerował kilka czasopism literackich i naukowych. U niego zapoznałem się z tyg. “Prosto z mostu” i wydawnictwami ONR. Fanatyczny wróg komunizmu został zamordowany przez komunistów w Katyniu.

Największy wpływ w tym czasie wywarł na mnie Roman Dmowski. Byłem chyba w szóstej klasie, gdy koledzy wyciągnęli mnie na zebranie i pogadankę organizatora Stronnictwa Narodowego Leona Uchwata w domu zamrożonego narodowca. Stałem się stałym bywalcem zabronionych przez władze szkolne zebrań politycznych. Uchwat pożyczał nam książki Dmowskiego, Jędrzeja Giertycha i innych autorów oraz czasopisma, m.in. “Samoobronę Narodu”, propagującą nienawiść do Żydów.

Byłem młody, a młodość jest idealistyczna i łatwowierna. Towarzyszą jej wielkie aspiracje i marzenia, wierzy, że można stworzyć raj na ziemi. Gorący patriotyzm zaszczepiano w nas w szkole i harcerstwie. Z dumą i… zazdrością patrzyliśmy na pokolenie rodziców, które wywalczyło niepodległość i obroniło młode państwo przed niewolą bolszewicką.

Wierzyliśmy, że Dmowski w “Myślach nowoczesnego Polaka” zwraca się do nas: “Jestem Polakiem i nic co polskie nie jest mi obce /…/ Obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać, wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć”. Słowa te brzmiały jak najpiękniejsza muzyka i zapadły głęboko w serca młodych, wiążąc ich z autorem, mnie także. Od działaczy Stronnictwa Narodowego nie otrzymałem jednak zadawalającej odpowiedzi na pytanie, co robić z nędzą wsi? Nie było nią twierdzenie, że młodzież wiejska zajmie miejsce Żydów. a co zrobić zponad trzema milionami Żydów?

Zacząłem szukać odpowiedzi w broszurach i czasopismach ONR. W czasie wakacji po maturze byłem na dwudniowym kursie “Falangi” w majątku Zdziarskich koło Nowego Miasta nad Pilicą. Poznałem Bolesława Piaseckiego i wielu publicystów znanych mi z prasy. Jeden z nich, Wojciech Wasiutyński, radził, bym nie szedł do Szkoły Dziennikarskiej, gdzie za dużo czasu poświęca się teoriom i technice dziennikarskiej, którą można opanować w krótkim czasie w dobrej redakcji, lecz studiować na uniwersytecie politykę, ekonomię, historię lub coś, co mnie interesuje i może stać się podstawą dla dziennikarstwa. Idąc za jego radą w Podchorążówce zgłosiłem się na ekonomię polityczną UJK we Lwowie. Wojna zniweczyła plany życiowe, nie tylko mnie.

Brałem również żywy udział w życiu młodzieży. Od szóstej klasy byłem prezesem Kółka Krajoznawczego, w siódmej klasie wybrano mnie prezesem dość zasobnej Bratniej Pomocy Uczniów. Przez rok byłem “wójtem” klasy. Po południu dwa lub trzy dni w tygodniu miałem dyżur w bibliotece. Rodzicom coraz trudniej było płacić za moje mieszkanie i utrzymanie. O “kieszonkowym” nie mogłem nawet marzyć. Zarabiałem na nie pomocą w nauce tępym lub leniwym synom zamożniejszych rodziców.

W 1938 r. zdałem maturę. W tym czasie maturzystów obowiązywał miesięczny pobyt w obozie pracy. Celem było uczenie szacunku dla ludzi pracujących fizycznie. Przydzielono mnie do kompanii Junackich Hufców Pracy, budującej szosę w Krzyworówni nad rwącym Czeremoszem na uroczej Huculszczyźnie (pisze o niej St. Vincenz w epopei prozą “Na wysokiej Połoninie”). w niedzielnych wędrówkach po górach zakochałem się w Czarnohorze.
cdn

REKLAMA

2091203197 views

REKLAMA

2091203496 views

REKLAMA

2092999955 views

REKLAMA

2091203777 views

REKLAMA

2091203923 views

REKLAMA

2091204067 views