Wtorkową debatę kandydatów na prezydenta USA oglądała rekordowo duża liczba Amerykanów. Do wzrostu zainteresowania niewątpliwie przyczynił się kryzys finansowy państwa i związana z nim niepewność o pracę, emerytury i opiekę medyczną. Ciekawość wzbudzały też poprzedzające debatę komentarze z sugestiami, że będzie tak samo ostro, jak na kampanijnym szlaku, gdzie pod wpływem nieprzemyślanych wypowiedzi pary republikańskich kandydatów na temat sen. Obamy z tłumu widzów padały pod jego adresem oskarżenia o „zdradę” i sympatyzowanie z terrorystami. Agresywne, często przesadne lub dalekie od prawdy oskarżenia mają zapobiec dalszemu spadkowi notowań McCaina. I choć w niektórych środowiskach (zgodnie z założeniem) zasiano strach przed Obamą, to wielu wyborców taktyka oszczerstw odrzuca.
W auli uniwersyteckiej w Nashville republikanin powstrzymał się przed wysuwaniem takich zarzutów przeciw swemu rywalowi, jakimi bez umiaru szafuje jego wyborcza partnerka, Sarah Palin.
Z nadzieją, że zmieni to kierunek dalszej kampanii, McCain przystąpił do debaty z zadaniem wykazania, że Obama nie jest dość doświadczony, by stanąć na czele państwa. I tego zadania nie spełnił, gdyż większość wyborców wskazało Obamę jako zwycięzcę wtorkowego starcia, mimo że McCain przedstawił nową inicjatywę, całkowicie odbiegającą od jego dotychczasowych pomysłów na poprawę sytuacji przeciętnego obywatela. Zaproponował wykupienie przez rząd pożyczek hipotecznych (kosztem $300 miliardów) i wynegocjowanie nowych warunków kredytu dla właścicieli domów. W ten sposób McCain, do niedawna nieprzejednany zwolennik wolnego rynku i pełnej deregulacji, z potrzeby zapewnienia sobie wyborczych głosów niespodziewanie przekształcił się w socjalistę.
Obama oświadczył, że najlepszą formą pomocy jest zmniejszenie podatków dla 95% obywateli zarabiających poniżej $250,000 rocznie i zwiększenie kredytów dla małych biznesów w zamian za zapewnienie pracownikom ubezpieczeń medycznych. Jego rywal opowiada się za cięciami podatków dla wszystkich, bez względu na wysokość dochodów. Wyznaje zasadę, że im więcej bogaci mają pieniędzy, tym stworzą więcej miejsc pracy. W ostatnich latach założenie to nie przyniosło spodziewanych rezultatów. Liczba stanowisk pracy spadła, multimilionerzy inwestowali pieniądze na giełdzie albo w innych krajach. W USA zwiększyło się jedynie zatrudnienie w firmach pracujących na kontraktach Departamentu Bezpieczeństwa Kraju, wynikiem czego jest obmacywanie nas na lotniskach, sprawdzanie przy wejściach do instytucji rządowych, wzrost podsłuchu telefonicznego i sprawdzanie elektronicznej poczty. Być może sen. McCain przyczynił się do większego zatrudnienia, przyjmując do pracy dodatkową służbę do obsługi jego 13 domów.
McCain proponuje kredyt podatkowy w wysokości $5,000 na rodzinę na kupno ubezpieczenia. Propozycja ta jasno wskazuje, że senator niewiele wie o życiu przeciętnego obywatela i nie ma pojęcia o kosztach opieki i środków medycznych. Taka suma już kilka lat temu nie wystarczała na pokrycie całorocznego ubezpieczenia dla jednego dorosłego mężczyzny, nie mówiąc o całej rodzinie.
Na pytanie prowadzącego debatę Toma Brokawa, jak każdy z kandydatów traktuje opiekę medyczną, Obama odpowiedział: „jako prawo każdego obywatela”. Dla McCaina ubezpieczenia zdrowotne są „odpowiedzialnością”.
Senator nie wyjaśnił jednak, czy odpowiedzialność za pokrycie kosztów ubezpieczeń spada na rząd i pracodawcę, czy na indywidualnego obywatela.
Sen. McCain ponownie przedstawił sen. Obamę jako największego odbiorcę datków na jego kampanię wyborczą od dwóch upadłych firm finansowych – Freddie Mac i Fannie Mae, choć okazało się, że obaj otrzymali mniej więcej takie same kwoty. Senator z Arizony sugeruje, że winę za sytuację obu firm, specjalizujących się w inwestowaniu w pożyczki hipoteczne, ponoszą demokraci, którzy namawiali do rozluźnienia kryteriów przyznawania pożyczek. I jest w tym oczywiste przekłamanie, gdyż deregulację banków, również ze szkodą dla podatnika – z czego nie wyciągnięto żadnej lekcji – wprowadzono za prezydenta Reagana. Obecny kryzys na rynku nieruchomości rozwijał się przez ostatnie (blisko) osiem lat, z czego dopiero niespełna dwa lata przewagę w Kongresie mają demokraci. Sugestie, że nie prez. Bush i republikanie ponoszą winę za obecny stan ekonomii, lecz demokraci, są zatem bardzo przesadne.
McCain sprawia wrażenie człowieka słabo zainteresowanego ludźmi kierującymi jego kampanią. Gdyby było inaczej, porzuciłby powyższy argument przeciw Obamie z chwilą, gdy upubliczniono wiadomość, że Rick Davies – dyrektor kampanii McCaina – przez 5 lat, aż do ub. miesiąca pobierał od obu firm $30 tys. miesięcznie jako szef ustanowionej przez nie grupy o nazwie Homeownership Alliance. Jej wyłącznym zadaniem była obrona obu hipotecznych gigantów przed zaostrzeniem przepisów regulujących ich pracę.
Obaj kandydaci opowiedzieli się za uniezależnieniem państwa od zagranicznych źródeł energii, przy czym McCain kładzie większy nacisk na poszukiwania ropy i wydobycie na przybrzeżnych wodach USA, a Obama podważa słuszność tych argumenów, wskazując, że kompanie naftowe, które zabiegają o przyznanie im prawa do eksploatacji nowych terenów, dotychczas nie rozpoczęły wierceń na tysiącach akrów ziemi, którą rząd już oddał do ich dyspozycji.
Rozwój alternatywnych źródeł energii sen. Obama przedstawił nie tylko jako metodę na uniezależnienie się od zagranicy, lecz również jako możliwość rozbudowy nowego sektora przemysłu, zapewniającego milionom ludzi nowe miejsca pracy.
W czasie starcia na temat sytuacji energetycznej kraju, gdy Obama powiedział, że rząd od 30 lat obiecuje uporać się z tym problemem, a McCain, który ma się za reformatora, nic nie zrobił w tej ważnej sprawie, mimo że zasiada w Kongresie od 26 lat, nastąpił wyjątkowo żenujący moment. W odpowiedzi John McCain, wskazując ręką swego rywala, rzucił lekceważąco: „ten tam głosował za planem energetycznym Cheney ego”. Gest ten odczytano jako wyraz głębokiej pogardy McCaina dla Obamy.
Mówiąc o kryzysie finansowym państwa, sen. Obama wskazał na „niepotrzebną inwazję na Irak, który nie miał nic wspólnego z atakiem terrorystycznym na USA”, jako jedną z kosztownych pomyłek rządu Busha. Ponownie powtórzył, że wojna w Iraku odciągnęła fundusze i uwagę od Afganistanu.
Podczas stosunkowo krótkiej wymiany zdań na temat polityki zagranicznej McCain określił Obamę jako człowieka niedoświadczonego i naiwnego, o czym miała świadczyć m.in. publiczna zapowiedź Obamy o ataku na Pakistan.
Demokrata odparł zarzuty republikanina: „Nikt nie wzywa do inwazji na Pakistan, mimo to sen. McCain ciągle to powtarza. Mówię jedynie, że jeśli Pakistan nie będzie w stanie lub odmówi schwytania Osamy bin Ladena, to my powinniśmy to zrobić”.
W stosunkach z zagranicą Obama stawia na dyplomację, popartą militarną siłą. McCain zdaje się liczyć bardziej na siłę i nie chce wdawać się w rozmowy z krajami nieprzyjaźnie nastawionymi do USA. Obama uważa to złą taktykę, stosowaną przez prez. Busha ze szkodą dla państwa, tak samo jak lekceważenie sojuszników, gdyż w sytuacjach kryzysowych nie można liczyć na ich pomoc. (eg)