0,00 USD

Brak produktów w koszyku.

Ogłoszenia(773) 763-3343

Sami sobie wrogami

-

Prezydent Bush padł ofiarą własnej propagandy. Obrzydzanie Arabów zjednoczyło naród i dało administracji wolną rękę w wojnie z terroryzmem, przeniesionej sztucznie z Afganistanu do Iraku.

Dziś prezydent ubolewa nad histerią, jaką wywołała decyzja o sprzedaży Zjednoczonym Emiratom Arabskim praw do obsługi sześciu amerykańskich portów. Boi się, że odwołanie umowy zostanie źle przyjęte w świecie arabskim i wyśle błędny sygnał, że… nie lubimy Arabów. Sam sobie to zawdzięcza.

Niespodziewanie dla narodu prezydent wyczulił się na arabską opinię publiczną, choć nie miał żadnych skrupułów, gdy szukał pretekstu do ataku na Irak. Nie miał, ponieważ Husajn nie był partnerem do biznesu. Niczego nie nauczyły go regularne ostrzeliwania przez amerykańskie i brytyjskie samoloty za administracji Billa Clintona. Wolał innych partnerów i został ukarany.

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Bush nie zdawał sobie sprawy, iż oskarżenia pod adresem Iraku były fałszywe, tak jak teraz nie wiedział o transakcji z Dubajem, dopóki Kongres nie podniósł rwetesu.

Robiąc to  szczerze lub nie  bo przecież rok wyborów to jedyny moment, kiedy ustawodawcy podzielają opinie elektoratu, zagrano na pilnie podtrzymywanym przez administrację strachu Amerykanów przed Arabami. Jest to laurka dla rządowych speców od marketingu. Wykazali się dużą fachowością wpajając w społeczeństwo przekonanie, że tylko Bush i republikanie są w stanie zadbać o bezpieczeństwo kraju. Nie przypuszczali, że prezydent i jego gabinet popsują ich dobrą robotę, godząc się na sprowadzenie państwowej firmy ZEA do portów USA. Na pierwszy rzut oka umowa i moc z jaką prezydent jej broni przeczy wszystkiemu co ludziom wmawiano.

Dlatego olbrzymia część społeczeństwa odczuła to posunięcie jak zdradę, zaprzeczenie wszystkiego, czym je dotychczas karmiono. Takiego wzburzenia nie wywołała wiadomość o fałszywych argumentach za wojną z Irakiem ani o podsłuchiwaniu obywateli w ramach walki z terroryzmem, choć jest to jawne naruszenie Konstytucji.

Amerykanom odebrało dech. Rząd, któremu bezgranicznie ufali i który uczył, że Arabom nie można wierzyć, odwrócił się od własnych argumentów i zrobił dokładnie to, przeciw czemu występował. I nie pomogą tu tłumaczenia, że Dubaj jest symbolem nowoczesności, otwarcia na świat, że sprzyja nam i pomaga w wojnie z Irakiem, że tu stacjonują amerykańskie wojska przed uderzeniem na „złych” Arabów.

Dzięki skutecznej propagandzie, w pojęciu dotychczasowych zwolenników Busha, nie ma dobrych Arabów. Im głębsza wiara, tym większy zawód. Dlatego też po stronie prezydenta, w tej konkretnej sprawie, pozostało zaledwie kilka procent Amerykanów.

Nie pomagają apele, nie przemawia głos rozsądku prezentowany przez dowódców wojskowych. Były szef operacji na Bliskim Wschodzie gen. Tommy Franks i obecny, gen. Mark Kimmett, wskazują na konieczność utrzymania poprawnych stosunków z emiratami, w sytuacji kiedy inne państwa odmawiają udostępnienia swoich baz siłom amerykańskim. Dubaj pokrywa koszty utrzymania baz i płaci za paliwo do amerykańskich samolotów i samochodów.

Chyba nie z czystej sympatii? Można przypuszczać, że o portowej transakcji zaczęto mówić przed wydaniem zgody na stacjonowanie naszych wojsk. USA mogły przystać na tę ofertę z czystej konieczności, wierząc, że umowa pozostanie tajemnicą, jak wiele innych decyzji administracji Busha. Na rzecz oddania portów pod kontrolę ZEA pracowały cztery amerykańskie firmy lobbyngowe i były republikański senator, a zarazem kandydat na prezydenta, Bob Dole  mąż obecnej senator Elizabeth Dole, młodemu pokoleniu bardziej znany z telewizyjnych reklam viagry niż z prac legislacyjnych.

Przeciwnicy transakcji wytoczyli ciężką artylerię. Poza oczywistymi  dla Amerykanów  podejrzeniami o nieczyste intencje arabskiej firmy (bo arabska), protesty wzbudziło kilka znanych faktów. Dwóch uczestników terrorystycznego ataku na USA pochodziło z ZEA. Pieniądze na misje terrorystyczne przechodziły przez banki dubajskie, a namierzony przez Amerykanów Osama bin Laden uratował skórę, ponieważ w tym czasie odbywał spotkanie z dubajskimi książętami.

Podejrzenia, że przełożono interesy własne nad państwowe, budzi informacja, że sekretarz skarbu John Snow, odpowiedzialny za podpisanie transakcji z Dubai Ports World, przed wejściem do gabinetu Busha był szefem firmy przewozowej CSX, która odsprzedała tej samej kompanii własne prawa do operacji w międzynarodowym porcie za $1.15 miliarda. Snow zarobił na tej transakcji $100 mln.

Z kolei David Sanborn, szef operacji DPW w Europie i Ameryce łacińskiej, miał błogosławieństwo Busha na stanowisko administratora U.S. Maritime Administration.

Poza wymienianymi najczęściej portami w Nowym Jorku, New Jersey, Baltimor, New Orleans, Miami i Filadelfii Dubajczycy przejęliby operacje w teksaskich portach Beaumont i Corpus Christi, przez które przechodzi 40% sprzętu militarnego dla żołnierzy uczestniczących w operacji „Iraqi Freedom”.

Ponadto Dubaj był punktem przeładunkowym dla nielegalnych przesyłek komponentów nuklearnych z Pakistanu do Północnej Korei, Iranu i Libii, nie wspominając o narkotykach z Afganistanu. Zjednoczone Emiraty, jako jedno z trzech państw, uznały rządy Talibanu. Dwa inne, to również dzisiejsi sojusznicy, Arabia Saudyjska i Pakistan.

Spróbujmy podsumować „najsilniejsze atuty” administracji Busha, za jakie uchodzi ochrona państwa i narodu przed zewnętrznymi zagrożeniami.
Porty oddaje się w ręce arabskie, zieloną granicę z Meksykiem przechodzi ponad milion ludzi rocznie, tylko 5% cargo z zagranicy jest poddawane kontroli, podczas gdy my jesteśmy podsłuchiwani, NSA czyta nasze emaile, a przed wejściem na samolot osłuchują nas wykrywacze metali. Jest jasne, że to my jesteśmy kontrolowani. Czyżby rząd nas uważał za wroga?
Elżbieta Glinka

REKLAMA

2091285450 views
Poprzedni artykuł
Następny artykuł

REKLAMA

2091285749 views

REKLAMA

2093082213 views

REKLAMA

2091286035 views

REKLAMA

2091286182 views

REKLAMA

2091286326 views