Republikański kandydat na prezydenta, sen. John McCain, nie zwracał chyba większej uwagi na słowa dowódcy międzynarodowych sił w Iraku gen. Davida Petraeusa w czasie ubiegłotygodniowych przesłuchań. Wniosek ten nasuwa się po wypowiedzi senatora na dorocznym spotkaniu z Associated Press.
Zapytany, czy jako prezydent przerzuciłby amerykańskie oddziały z Iraku do Afganistanu, by zintensyfikować poszukiwania Osamy bin Ladena, senator odpowiedział, że nie zrobi tego bez porozumienia z Petraeusem i sprawdzenia, czy generał uważa, że sytuacja do tego dojrzała.
I jest to o tyle dziwne, że podczas senackich przesłuchań Petraeus otwarcie oświadczył, że nie ma nic wspólnego z podejmowaniem takich decyzji, a jego rola ogranicza się do dowodzenia wojskiem w Iraku. Generał konsekwentnie nie odpowiedział na żadne pytanie dotyczące Afganistanu.
W krótkim przemówieniu do reporterów AP McCain wyraził troskę o żołnierzy, wyczerpanych wielokrotnymi powrotami na front i 15-miesięczną służbą na froncie jednorazowo. „Wiem, jak jest im ciężko Cały czas o tym słyszę. Niech ich Bóg błogosławi, niech błogosławi gwardię narodową i rezerwę.
Musimy rozbudować armię, powiększyć piechotę morską. Jako prezydent podejmę próbę zainspirowania młodych ludzi do wstępowania do wojska, Peace Corps lub AmeriCorps. Radykalny islamski ekstremizm jeszcze długo nas nie opuści. Walka z nim będzie wymagać silnej woli i patriotyzmu każdego Amerykanina”. Słowa te świadczą, że senator, który na kampanijnym szlaku zapewnia ostatnio, że nienawidzi wojny, nie ma zamiaru z wojny rezygnować.
Wielu wyborców wolałoby usłyszeć, że nie będzie wdawać się w takie przedsięwzięcia jak Bush w Iraku, co wyszłoby na dobre i wojsku, i kasie państwa. (eg)