Były prezydent Meksyku, Vincente Fox, w swej nowej autobiografii wspomina prezydenta Busha jako denerwująco pewnego siebie zarozumialca. Kpi z jego jeździeckich umiejętności. Podkreśla, że jak na teksańskiego kowboja, na jakiego często pozuje, Bush ma trudności z utrzymaniem się w siodle.
Prezydent, jako młody człowiek, nie najlepiej czuł się również w samolocie. Zaświadczają o tym byli członkowie Gwardii Narodowej, dokąd w czasie wojny wietnamskiej wstępowali synowie ludzi wpływowych i bogatych, ponieważ w przeciwieństwie do dnia dzisiejszego służba w tej formacji chroniła przed poborem do Wietnamu. Sprawa ta, poruszona przed wyborami prezydenckimi w 2004 roku przez respektowanego dziennikarza z CBS TV, Dana Rathera (za co został zmuszony do rezygnacji z pracy), odżyła ponownie.
W ostatnich dniach Rather wniósł pozew do sądu z żądaniem $70 mln odszkodowania od byłego pracodawcy. Przy okazji zaznaczył, że w razie wygranej znaczną sumę przeznaczy na fundację walczącą o prawo do swobody wypowiedzi dziennikarzy i powrotu do dziennikarskiego obiektywizmu, a także tzw. dziennikarstwa śledczego, niezależnego od korporacji zbliżonych do Białego Domu.
Rather miał rację iwszyscy doskonale o tym wiedzieli. Zakrzyczała go ultraprawica, przerażona perspektywą wyborczego zwycięstwa sen. Johna Kerry, bohatera wojny wietnamskiej, który tę wojnę potępił.
Pod koniec kampanii wyborczej Kerry robił wrażenie, że nie zależy mu na zwycięstwie. Jest całkiem prawdopodobne, że bał się bagażu, jaki przypadłby mu w spadku po Bushu. Nie reagował nawet na wściekłe ataki „swift boaters”, którzy w telewizyjnych reklamach zarzucali, że niesłusznie dostał medale za odwagę. Podczas gdy jego zwolennicy rozumieli, że są to zarzuty poniżej pasa i jako takie nie zasługują na odpowiedź człowieka z honorem, to przeciwnicy uznali, że zamilkł wobec „druzgocących dowodów”.
Nie wiadomo, czy Kerry kierował się tym samym honorem (który w kręgach prawicowych uchodzi za cechę mięczaka), gdy z republikańskimi senatorami głosował za rezolucją potępiającą reklamę antywojennej organizacji MoveOn.org. Jej celem było zwrócenie uwagi, że w czasie wystąpienia w Kongresie głównodowodzący amerykańskimi wojskami w Iraku gen. David Petraeus będzie powtarzał to, co nakazał mu jego zwierzchnik, czyli prezydent Bush. Było to coś w rodzaju akcji prewencyjnej, by skłonić generała do przedstawienia sytuacji w Iraku zgodnie z rzeczywistością. Prezydent zinterpretował reklamę jako atak na żołnierzy, co absolutnie nie było zamiarem jej autorów. Pośrednio atakowano strategię wojenną Busha. Ostatecznie MoveOn zabiega o zakończenie wojny, a więc działa z myślą o ochronie żołnierzy, a nie przeciw nim.
Gorzej od prezydenta zachował się całkiem bezużyteczny Senat, wydając rezolucję potępiającą MoveOn.org za obrazę gen. Petraeusa. Nie spodziewano się chyba, że posunięcie to wywoła odwrotny od zamierzonego skutek. Wyrażając oburzenie Bush oburzył rosnące szeregi przeciwników wojny, którzy doskonale pamiętają jego oburzające milczenie, gdy „swift boaters” szargali dobre imię Kerryego, a okaleczonego w Wietnamie kongr. McClellana przedstawiali jako duchowego brata bin Ladena.
Jeśli demokraci nie mają odwagi przeciwstawić się wojnie, to ktoś się tym zająć musi. A że MoveOn. org liczy już ponad 3 miliony internetowych członków, to jest moralnie up-rawniona do wypowiedzi w ich imieniu. Ponieważ w konsumpcyjnym społeczeństwie reklama wywiera największe wrażenie, a nawet jest opiniotwórcza, to nie ma powodu, by dla osiągnięcia efektu nie korzystać z tego środka przekazu. Bez apeli o datki, zaledwie kilka godzin po wystąpieniu Busha, zwolennicy przerwania okupacji Iraku spontanicznie zaczęli wpłacać na konto organizacji.
Tego samego wieczoru MoveOn.org zebrała ponad pół miliona dolarów. Równocześnie nadeszła masa listów, w tym od rodzin wojskowych, które rozwiały mit o niezachwianym poparciu żołnierzy dla dowódcy sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych, prezydenta Georgea Busha.
„Jestem żołnierzem. W Iraku służyłam 13 miesięcy. Teraz, kiedy spodziewam się dziecka, mój mąż został wysłany do Bagdadu. Nie sądzę, bym kiedykolwiek była w stanie wybaczyć administracji Busha kłamstw, jakimi wepchnięto nas w tę wojnę. Wstydzę się za tych amerykańskich polityków, którzy potępiają organizację za korzystanie z wolności słowa.W obronie tych swobód zginęło tak wielu żołnierzy”.
„Jako weteran marynarki wojennej i wojny w Iraku zastanawiam się, co się z nami stało. Co stało się z naszym głosem? Dokąd zmierza nasz kraj ograniczając wolność słowa i wolność prasy? Za każdym razem przy takich okazjach powracam myślą do długich nocy w Anbarze, przypominając sobie o co walczyłem…”
„Trzech członków mojej rodziny jest w wojsku. Dwóch marines służyło w Iraku, porucznik wojsk lądowych jedzie tam w listopadzie. Gdybyśmy wszyscy odezwali się wtedy, kiedy administracja wykorzystała do swoich celów generała Powella, to dziś nie siedzielibyśmy w tym bagnie”.
Podczas gdy administracja stara się ograniczyć swobody obywatelskie, zabiegając o zgodę Kongresu na rozszerzenie działalności szpiegowskiej wobec własnych obywateli w imię walki z terroryzmem, to równocześnie niewiele robi w sprawie nieszczelnych granic. Jeśli te dwie rzeczy nie idą w parze, to troska o bezpieczeństwo USA jest działalnością pozorowaną.
Pozornie też pracuje Senat. Nie zrobił nic, by zakończyć tę wojnę ani ulżyć żołnierzom (ostatnio odrzucono propozycję byłego sekretarza marynarki wojennej, a obecnie senatora Jima Webb, o przyznaniu na odpoczynek tyle samo czasu, co żołnierz z spędza na wojnie), lecz potępia miliony Amerykanów, którzy rozumieją, że w irackiej wojnie domowej nie ma miejsca dla amerykańskich żołnierzy.
Elżbieta Glinka
Co kogo oburza?
-